* (pąki świateł...)
pąki świateł rozkwitają
i kuszą
rdzawe pszczoły fleszy
ocierają się o policzki
brzęczą
na niebie puszą się
gwiazdy
jak najeżone główki mammillarii
wśród nich krzak księżyca
pustynny
kościsty
oschły
bilardowe kule ulicznych lamp
toczą się
pod stopy
spadają ciężko
zgniłe żółte gruszki świateł
bryzgają lepką obcością nocy
egzotyką ulicy
której kosmata asfaltowa nawierzchnia
faluje od błyszczących insektów aut
która szczeka jak pies
i prowadzi
po śladach z powrotem
do domu
ulica mnie prowadzi na smyczy
przez las
po rozgniecionych owocach
przedzieram się przez gałęzie
klaksonów
rąk
włosów
które zostają mi w zębach
druciane włókna żłobią na języku
bruzdy
noszę w ustach i na wargach
blizny po pocałunkach
i resztki paznokci w skórze
w kieszeniach mięśni twój ruch
zatrzymany
w kliszy mojej twarzy
twoja twarz
czarnobiała
nieśmiertelna
zostałeś w pokoju na piętrze
jeszcze spałeś
kiedy zbierałam ostatnią noc z podłogi
i po cichu wychodziłam
w nienarodzony jeszcze
albo już nigdy dzień
biegłam przed siebie
kłując obcasami betonowe serce miasta
w którym uczyłam się miłości
i wszystko takie wydawało się znajome
i dziwne
i niby normalne jak czarne albo czerwone
źrenice
okien
jedne puste a drugie zepsute
i niby dobrze
stało się
a tak smutno
biegłam przed siebie
gonił mnie zabłocony szczur Odry
zwierzęcy instynkt krawężników
i zaułków
jakby fosforyzował ze mnie
los ofiary
a ty zostałeś
w tamtym pokoju na piętrze
wszystko zostało
jak szum morza nad morzem
białe statki i krzyki mew
i zagrzebane w swoich skorupach małże
Komentarze (1)
Wielki ból, wielka niesprawiedliwość, wycie...jeżeli
to prawda, trzeba coś zrobić, aby człowiek mógł szybko
zapomnieć. To się chyba należy.