10 lat temu napisałem - dziś...
Wiśnio - branie
Płachta czerwieni całe zakryła niebo To
moje w sadzie drzewo, czerwonymi wiśniami
pokryło Czas mi na żniwa, na ich z drzewa
zbieranie Czas bym dobra ziemskie nie
stracił na zmarnowanie Ranek wyostrzył
promieniami moje wiśniowe drzewo Zabieram
się za wiśni zrywanie, co żywo
Poprzez konary zieleni widzę, że nadchodzi
ona – urodziwa W sukience w koronkach w
dłoni mały wiklinowy koszyk trzyma
Podchodzi bliżej w sukience w bieli z
krótkim rękawem Niezgrabnie koszyk w
dłoniach przekłada z rąk do rąk
Patrzy na mnie z pod powiek,cudownym
wzrokiem Czeka na mój gest, na zaproszenie,
proszę wstąp Witaj dziewczyno , witaj z
koszykiem do owoców zbiorów Powiedz skąd
przybywasz, z jakiej pięknej krainy
Rzecze ona, jestem Twoją sąsiadką z za
płotów Przyszłam, widzę tutaj roje wiśni,
duże na krzakach maliny Zbierać możesz
piękna pannico sąsiadko, skąpo ubrana Owoce
z drzewa,nie te z parteru lecz z jej korony
drzewa
Musisz wejść drabiną miedzy konary, tam
owoce dla Ciebie Mnie przyjdzie trzymać
drabinę, byś mogła chodzić po drzewie
Bez ceregieli dziewczyna nogę na szczebel
stawia, Koszyk zabiera z sobą, oburącz
szczeble trzyma Uśmiechem mnie zachęca do
trzymania drabiny Jakoś słodko mi się
zrobiło na widok tego uda, zgrabnej
dziewczyny Gdy już nastąpiła na piąty
szczebel, zerknąłem nieśmiało ku górze O
Boże, oczy me widzą, różowe, piękne wzgórze
Mgła mi oczy zalewa – widzę to wszystko,
już nie ma drzewa Jest tylko drabina, na
niej ona, moja dusza zgubiona, radością
śpiewa
Już się nie wstydzę, jestem pod wrażeniem
tego różowego wzgórza Pełno we mnie czegoś,
co góry porusza
Idę po szczeblach za tym wzgórzem, głową
prawie go dotykam Pozwala, nie oponuje ,
czeka, w szumie liści, czeka, czeka By
zapewnić jej bezpieczeństwo, obejmuje jej
nogi i trzymam w sobie Stoimy chwile,
wiśnie czerwone, wiśnie nadobne
Koszyk jej z rąk wypada,opuszczony spada na
ziemie My razem z nim, coraz bardziej ku
sobie Trzymam ją w objęciach, ustach moje
na białym rękawku
Twarz moje przy jej twarzy policzkami w
dotyku
Ptaki z drzewa zebrały się do lotu,
łopocząc skrzydłami My w ciepłym w
objęciu,– tylko niebo, tylko niebo nad nami
Krzyk, ten najpiękniejszy z wszystkich
krzyków rozkoszy Zagłuszył mój sad,
poruszył konary, wiśnie czerwone, same
spadały
Nastąpiła cisza, bezdech, wiatru grającego
melodię w trawie było słychać Wróciło
słonko, ciepłym nas tuliło, natura w ciszy
zaczęła znów oddychać
Dziewczyna wysmyknęła się z moich objęć
tkliwych Otrzepała sukienkę, poprawiła
swoje długie włosy
Zwinna jak gazela uciekając przeskoczyła
ploty Pusty koszyk leży, była ona, czy to
tylko moje maligny
Autor:slonzok 2010 05 12
Bolesław Zaja
Komentarze (4)
Fajnie się czyta:)pozdrawiam cieplutko:)
Zgadzam się z Grzesiem, pozdrawiam ciepło :*)
☀
Potrafisz Bolku cieszyć się drobiazgami, a to
obrazuje wielkie Twoje serce, delikatność, subtelność
i kulturę.
Pozdrawiam Bolku, pięknego świętowania.
Zachwycająca opowieść, taka erotyczna proza :)
Pozdrawiam serdecznie i fajnie, że powtarzasz. Jak
miło jest to replay wskazany :)