Abandoned place VII: Gdzieś...
Jestem już blisko. Przedzieram się przez
gęste krzaki, rozgarniam je na boki… Słońce
powoli zachodzi. Rani oczy ostry migot
prześwitów. Nadchodzę, mój bycie, astralna
powłoko. To było gdzieś tutaj… Rozpoznaję
te wielkie, omszone głazy, struktury
fundamentów… Już bardzo blisko… Dreszcz
przechodzi mi po plecach, kiedy słyszę
znajome szepty, głosy przeszłego czasu…
Upadam, zmożony efektem stroboskopu…
…
Tańczą przede mną obrazy w kolorze sepii,
jak w kalejdoskopie. Jakieś dalekie i
bliskie widzenia, brzęcząca wokół chmura
owadów… Przekraczam kolejną barierę i
jeszcze kolejną… Staczam się coraz bardziej
w otchłań…
Potykam się o kamienie, nie! ― to nie
kamienie! Spoglądają na mnie czaszki tymi
swoimi oczodołami pełnymi ziemi. „Śmierć!”
― krzyczę, zasłaniając rękami oczy.
Oparłszy się plecami o chropowatą korę
pachnącego żywicą drzewa, łykam chciwie
powietrze. Serce łomocze jak oszalałe… Boli
z tyłu głowa… To szczątki z poprzedniego
wcielenia! Byłem tutaj, niemalże przez
dziesięć lat. Gdzieś w tych żałosnych,
zmurszałych resztkach, leżałem i gniłem
jeszcze za życia. Aż skonałem od
nieludzkiego harowania i głodu. Kości moje
― zmieszane z tysiącami… Mogiła moja…
Krzyż…
(Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-30)
https://www.youtube.com/watch?v=bpAJXm96Vw0
Komentarze (2)
Mega wymowny wiersz, pełen mroczności, pozdrawiam :)
Jak zawsze ciekawa w Twoim wydaniu - wędrówka duszy.
Miłej soboty:)