Amerykan, cz.3
cd.
Minęło kilka miesięcy. Któregoś
październikowego popołudnia siedzieliśmy na
ławeczkach już ponad godzinę, w ośmioro
chętnych chłopa. Dyspozytor poinformował,
że transport się spóźnia, ale będzie praca.
Wszyscy zostali; czas spędzaliśmy na
pogawędkach, więc aż tak się nie
dłużyło.
Wreszcie po dwóch godzinach oczekiwania
zadzwonił telefon. Dyspozytor chwilę
porozmawiał i wyszedł do nas.
– Jest amerykaniec. Jeden, z węglem. Kto
jedzie?
Trochę się skrzywiłem. Ośmiu chłopa na
jeden wagonik? Prawie żaden zarobek, i to
po tak długim oczekiwaniu. Pewnie się nawet
nie załapiemy, dzisiaj jest nas za dużo.
Fachurzy popatrzyli po sobie. Jeden z nich
szeroko otworzył oczy, klepnął się w czoło
i krzyknął:
– Przecież dzisiaj czwartek! Szefie –
zwrócił się do dyspozytora – dzisiaj nie
możemy. Kompletnie zapomnieliśmy. Kolega
zaprosił nas na urodziny. A okrągłe ma.
Musimy iść.
Dyspozytor skrzywił się i zgryźliwie
stwierdził:
– Co, nagle wam się przypomniało? Akurat
teraz?
– Szefie, na śmierć zapomnieliśmy! –
Podniósł się i, kierując już kroki w stronę
drzwi, dorzucił przez ramię: – Przecież nie
możemy kumpla zawieść. Mówiliśmy, że
przyjdziemy. Honorni jesteśmy.
– Taa, od razu żeście tacy honorni.
– Szefie, szef nas zna. – Położył rękę na
sercu. – Jak bum cyk cyk. To ważniejsze
zarobku.
Wstał i wyszedł z budyneczku, a pozostała
piątka fachurów podniosła się jak na
komendę i pojedynczo udała za nim. Jedynie
ostatni odwrócił się w drzwiach i rzucił do
nas na odchodne:
– Do zobaczenia, chłopaki. Więcej dzisiaj
zarobicie.
Czy mi się zdawało, że lekko skrzywił usta?
Uśmiechnął się? Nie wiedziałem, co to miało
znaczyć. Spojrzałem na dyspozytora, który
popatrzył za nimi, wyciągnął rękę, jakby
chciał ich zatrzymać, ale tylko nią machnął
i wycedził:
– A niech ich… – Przerwał, wciągnął głęboko
powietrze i zwrócił się do nas: – To co,
panowie, bierzecie robotę? Na was dwóch to
ładny pieniądz wyjdzie. Jak nie, będę
musiał dzwonić po innych.
Czy mi się zdawało, że wyczułem nutę obawy
w jego głosie? „At, zawsze coś mi się
wydaje. A zarobek może być dziś bardzo
dobry, wart trzech wieczorów. Jeden wagon,
jak zwykle pewnie dwadzieścia cztery tony.
Zdążymy bez pośpiechu w trzy, może cztery
godziny”. Spojrzałem na kolegę:
– Kazik? Ja bym wziął. Więcej roboty, ale i
dużo więcej forsy.
– Bierzemy. – Szeroko się uśmiechnął i
kiwnął głową. – Po tośmy przyszli. Będziemy
tylko później na kolacji w domu i wsio, a
zarobek większy.
Dyspozytor też się uśmiechnął i uderzył
pięścią w otwartą dłoń.
– No to dzisiaj zarobicie. Ale musicie
skończyć. Od rana osiowe by poleciało. Tyle
że będę musiał zapłacić niepotrzebnie
kierowcy żuka, bo nie wiadomo, kiedy
skończycie. Gdzie mieszkacie?
– A to w Grudziądzu?
– Nad Wisłą, przy Placu.
– To możemy sami wrócić, mamy niedaleko, po
kwadransie w domu. Nie, Kazik? – Kolega
potwierdzająco kiwnął głową. Postanowiłem
wykorzystać okazję. Może się uda? – Dołoży
nam wtedy szef z tego, co dla kierowcy?
Zawahał się, ale kiwnął głową.
– Dołożę. Skończycie przed osiowym, to
dostaniecie jeszcze dziesięć procent
premii. Rzadko, ale czasem mogę.
Przedzwonię do magazyniera nad Wisłę, aby
tyle wypłacił. A teraz ładujcie się już do
żuka, szkoda czasu.
– Przed osiowym?! – Uśmiechnąłem się, lekko
zdziwiony. – Odpoczniemy w domu. Na
późniejszą kolację zdążymy.
Uniósł brwi, ale machnął ręką i
dokończył:
– Może tak, może troszkę później. Od was
zależy. Ładujcie się.
Podał nam rękę i wrócił do pakamery. Kazik
spojrzał na mnie, ja też byłem jego gestem
lekko zdziwiony. „Co on dzisiaj taki
towarzyski się zrobił? Nigdy nie podawał
ręki, a dzisiaj nagle ją podaje? –
przeleciała mi przez głowę myśl. – Ale
fakt, nie musi już teraz wydzwaniać i
szukać innej ekipy do roboty”.
– Dobra, idziemy Kazik. Szkoda czasu.
Weszliśmy do furgonu i w pięć minut
kierowca dowiózł nas na, znane nam już
wcześniej, składowisko węgla nad Wisłą. Po
przywitaniu ze znajomym magazynierem
zaczęliśmy przebierać się w ubrania do
pracy. Zagadnął:
– Dyspozytor dzwonił, że będzie tylko
dwóch. Cholernie mało. Dacie sami radę? Do
amerykańca przeważnie sześciu dawał. Nie
było więcej?
– Byli – odparłem, wzuwając buty. – Ale
przypomnieli sobie o urodzinach kolegi i
zrezygnowali. Poradzimy sobie we dwóch. I
obiecane mamy dziesięć procent premii.
Powiedział?
– Powiedział. Jak zdąążyycie… – rozciągnął
ostatnie słowo.
– Co nie mamy zdążyć. Nie? – rzuciłem w
stronę Kazika. – A forsy więcej.
– Czy to pierwszy raz? – potwierdził. – W
czterech wagon robiliśmy, to i w dwóch damy
radę. – Wziął dwie szufle i podał mi jedną
: – Trzymaj. Możemy iść. Który to wagon,
szefie?
---
cdn.
Komentarze (12)
ciekawe
pozdrawiam :)
Jest ciekawie...
PromieniuSłońca, ciekawe? Żadnych strzelanek, pościgów
czy też "mojaś ty, jam ci ja"... żadnej akcji albo
emocji. Zwykła robota, każdy taką miał ;)
Również pozdrawiam :)
Bardzo ciekawie i czytam, z przyjemnością.;)
Pozdrawiam.:)
JoViSkA, fajnie, że opowiadanie się podoba :)
Również pozdrawiam :)
Uwielbiam Twoje opowiadania :) czekam z
niecierpliwością na ciąg dalszy, chociaż nam krzemanka
wyprzedziła fakty z amerykańcem :)))pozdrawiam
cieplutko :)
Krzemanka, prorok z Ciebie jakiś, czy co? Ostatnio ich
się namnożyło ;)
PS. Sprawdziłem - masz rację, powinno być "ośmiu".
Dziękuję za zauważenie błędu w zapisie. Człek to taki
gatunek z żywotnych, że ciągle je popełnia; ważne, aby
się na nich uczyć. Co najlepsze, kawałek dalej
napisałem prawidłowo :)
PS 2. Poprawiłem już u góry w tekście.
Również miłej soboty :)
Pawle, honor trza mieć! Jak zapowiedzieli, że
"będziemy na urodzinach", to honor ponad pieniądze! ;)
Również pozdrawiam.
Czyta się:) Przeczuwam, że ten amerykaniec to jakiś
większy wagon (jak wszystko co amerykańskie:))
Chyba napisałabym "w ośmiu" zamiast
"w ośmioro" (bo tak mówi się raczej o towarzystwie
mieszanym).
Miłej soboty:)
No to tak... Kasa kasą, robota robotą, ale urodziny
rzecz święta, trzeba pójść i się napić :) Od razu mi
się humorek poprawił po przeczytaniu tego amerykańca.
Pozdrawiam
Paweł
Anno, jak to nie wiedzieli? Wiedzieli, że będą
szuflować węgiel, jak poprzednio ;)
nie wiedzieli w co się pakują...