Anielski barszcz
Pojechałem w Bieszczady do stryja
Władka.
Tam, na wsi, biegała dzieci spora
gromadka.
Wśród nich była też moja kuzynka
Anielka:
Jeszcze nie czteroletnia, z warkoczem,
maleńka.
Raz, w piękny dzień, dzieci zechciały wyjść
na łąkę.
"Idź z nimi" - kazał mi stryj, krojąc
chleba kromkę.
"Pilnuj Anielki! Uważaj, bo tam rośnie
barszcz!"
Jak to możliwe, żeby zupa rosła? To
żart?
Barszcz przeto rośnie w garku jak wrze, nie
w polu.
Odziałem się - czekały inne dzieci w
holu.
Anielka przywitała się. Wyszliśmy z
domu.
"Władku mój? Komuś powierzył łopiekę?
Komu?
Tępak twój bratanek! Ło jednym jeno myśli!"
-
Rzekła do Władka ciotka, gdy ogórki
kiśli.
"Sama głupiaś! Mądry chłopak, zdrów jak
każdy."
Stryjek był wyraźnie innego zdania
zawżdy.
Po godzinie dzieci już hasały po łące.
Chwila zadumy, radość Anielki, zające.
Nagle spostrzegłem biegnącego do nas
Zbyszka.
To mój przyjaciel. Znam go od małego
pyrtka.
"Wiesiek! [tak mam na imię] Chodź chyżo nad
rzekę!
Dziołchy się kąpią, będziemy mieli
uciechę!"
"Nie mogę! Muszę na dzieci, Anielkę
baczyć."
"Na chwilę jeno! Nie chcesz na ciała
popaczyć?"
"Nie chcę, lecz pragnę! Anielko, wrócę za
kwadrans!"
Nie przypuszczałem jak wielki zajdzie
mezalians.
Patrzymy prosto z krzaków na gołe
niewiasty.
We wchłanianiu ich kształtów nie wadzą nam
chwasty.
Nasycyli my się i wracamy do dzieci.
Mijaliśmy w drodze sporo wysokich
kwieci.
Wtem, Zbyszek ujrzał Anielkę i począł
ryczeć:
"Anielka, zostaw!!!" - nie mogąc przestać
dyszeć.
Udawała, że tańczy z ogromną rośliną.
"Łod soków w ciele tego barszcza ludzie
giną!"
Zamarłem słysząc słowa, które krzyczał
Zbyszek,
A Anielka przykładała do oczu listek.
Zbyszek odciągnął dziecko zdziwione i
rzecze:
"Szybko do wody! Bo słońce skórę jej
spiecze!"
Dopędziła mię obława. Czeka mię kara!
Przybiegliśmy nad rzekę, a tam Rusów
zgraja:
"Nie pribliżajtesk izwraszczentsam! Biegi
dermo!"
Nic nie rozumiem. Barszcz? Słońce? Jestem
ofermą!
Nie było wyjścia, jak biec z powrotem do
domu.
A może wcale nic się nie stanie nikomu?
Biegliśmy więc szybciej niż średniowieczni
gońce,
Nieszczęśliwie dla Anielki - prosto pod
słońce.
"Wiesiu! Wiesiu! Łoczy swędzą. Ni mogę
paczyć!" -
Zaczęła jęczeć Anielka i trwogą raczyć.
Będąc w połowie drogi poczęła też
stękać,
A my ze Zbyszkiem coraz to bardziej się
lękać.
Spojrzałem na Anielkę, czerwone rączęta.
Czerwona buzia i biedne chude nóżęta.
Na nas, spóźnionych, już czekali w końcu
pola.
Anielka z płaczem rozpędziła się w
ramiona.
"Anielkę poparzył barszcz! Trzeba do
szpitala!" -
Wykrzyknął Zbyszek. Ciotka pobielała
cała.
"Moje dziecko! Moja Anielka! Do znachorki!"
-
Rykła ciotka. Pobiegli wszyscy do
doktorki.
Został mój stryj. Spojrzał na mnie.
Pogładził wąsy.
"Nie pójdziesz dziś wieczorem na ubaw na
pląsy.
Idź i czekaj na piętrze w moim
gabinecie.
Wraz z pasem. Co się łodwlecze to nie
uciecze."
Czekałem w stresie. Stryjek wrócił po
godzinie.
Jest źle – wnioskowałem łatwo po jego
minie
I odgłosie jego ciężkich kroków na
schodach.
Nie pójdę na bigiel. Mogę marzyć o
lodach!
Rzeźbione na zamówienie drzwi otwarły
się.
Jak wyglądał cały ten gabinet właściwie?
Biblioteka, biurko i maszyna licząca.
Fotel, fajki, cygara – fanty nie dla
brzdąca.
Zgodnie z rozkazem, ze spodni się
rozebrałem;
Kładąc się przez fotel o podłogę
oparłem.
Stryj bez słowa, pociągając nosem, pas
chwycił
By następnie smagać mnie nim po gołej
rzyci.
Ciężko było znieść bez krzyku lanie
piekące,
Acz przeze mnie jego córka była w
gorączce.
Tymczasem u znachorki Anielka leżała.
Przy ciotce i innych babach naga
kwiczała.
Najpierw stara kobieta napluła na rany.
Później patrzyła, czekając na jakieś
zmiany.
"Barszcz zła rośl być. Rany pokrzywami
przecierać.
Potem płukać. Równo kwaśne mleko
rozdzielać."
I sama poczęła tak robić, a dziecko wyć.
"To konieczne, jeśli dziewczynka ma dalej
żyć!"
Patrząc, można było stwierdzić, że dziecko
żyło,
Ale jej oczu, jak były, tak ich nie
było.
A wyła coraz ciszej i ciszej Anielka.
Po godzinie w bąbel jej napuchła twarz
wielka.
"Teraz wystarczy przekłuć. Pod tym nowa
skóra" -
Rzekła pewnie znachorka, choć była to
bzdura.
Przekłuła bąbel, wycisnęła krew, osocze.
Nie było nowej skóry. Kości i warkocze.
Jeno tyle zostało z główki mej kuzynki,
A mi niewiele więcej ze zbitej dupinki.
Mimo zakazu wymknąłem się na imprezę,
Licząc przy tym na mego wujostwa
niewiedzę.
Ku mojemu zdziwieniu żałobę ogłoszono,
A także wielkie, czarne płótna
wywieszono.
I pomyśleć, że żałoba ogarnęła wieś
Przez ten jeden, przerośnięty,
niebezpieczny kwieć.
Za kościółkiem, na wzniesieniu umieszczono
grób,
Zapis się tam znalazł, specjalny dla małych
dusz:
"Tu leży Anielka i jej pluszowy miś.”
A barszcz Sosnowskiego, jak rósł - tak
rośnie do dziś...
Komentarze (7)
Witaj Zewediachu:)
No przyznam,że z dużym zaciekawieniem
przeczytałem.Jeśli to tylko zmyślona opowieść to
szacun po całości:)
Pozdrawiam:)
Ciekawe. O barszczu słyszałem trochę.
Pozdrawiam
...potworne
Tragiczna w skutkach ta przygoda - bardzo dobrze
opisana z gwarą wschodniej Polski:-)
pozdrawiam
Był zachwalany barszcz Sosnowskiego.
Tu w Kanadzie też jest takie parzydło. Wije się wokół
drzewa jak winogron, albo chmiel.Poparzyłam się kilka
razy. Pozdrawiam serdecznie.
O, matko, wiedziałam, że jest niebezpieczny, ale żeby,
aż tak?
Czy to prawdziwe zdarzenie? Opis płynie wartko i nie
mogłam oderwać się od tekstu...
Straszne! - po prostu - straszne. Jednak paru rzeczy w
swiadomości nie skladam. Myslalem, ze barszcz - to
wynalazek i przybysz zlat siedemdziesiatych -
gierkowskich. - czy wtedy - jescze - tak gwara, obecni
rusini i - znachorka? - malo wiem o świecie.
Pozdrawiam serdecznie:)