Anna Steiner, kobieta z...
Kapitan „Ina” spełniła wszystko, co jej
obiecała jeszcze przed pamiętną misją
wileńską do majora „Wierzby”. Teraz Lesia
dostała od niej sfałszowany dowód osobisty.
Był to majstersztyk AK-owskich fachowców od
falsyfikatów i pozyskiwania różnych
dokumentów do „obróbki”. Praktycznie nie
mógł być wykorzystany w tej chwili przez
nikogo innego, tylko przez nią, Lesię,
skoro było na nim jej zdjęcie i odpowiednio
pasujące dane. Dowód osobisty był na
nazwisko Anna Steiner, obywatelkę Rzeszy
Niemieckiej pochodzącą z Wiednia, która
zginęła w czasie nalotu alianckiego
lotnictwa na Hamburg w końcu lipca 1943
roku. Dostała do ręki również 6 listów,
jakie prawdziwa Anna Steiner otrzymała z
frontu wschodniego od swojego męża
Bernarda, leutnanta, czyli podporucznika
Wehrmachtu, oraz list samej Anny do męża
pisany 27 lipca, którego nie zdążyła już
wysłać. Z listów wynikało, że para
mieszkała od ślubu na wiosnę 1939 roku w
Hamburgu i miała dwójkę małych dzieci –
Wolfganga i Bertę. Nie wiadomo, czy dzieci
przeżyły te naloty, czy żyją do dziś, a
jeśli tak - to gdzie. Nie wiadomo także, co
działo się z mężem, a w niewysłanym liście
Anny było wiele słów o miłości do niego, a
także wspomnienia z ich miłosnego spotkania
we Lwowie w kwietniu, gdzie ona specjalnie
pojechała, być może w czwartą rocznicę
ślubu. Także o tym, że nie miała już od
niego żadnej wiadomości od niemal trzech
miesiecy – ostatni list napisał do niej na
samym początku maja z frontu we wschodniej
Ukrainie.
-Możesz nawet podróżować w przedziale
„tylko dla Niemców”, chociaż jak zawsze
musisz uważać. I proszę nie bać się mówić
po niemiecku, najlepiej ze swoistym
akcentem znad Dunaju. Dobrze by było, byś
trochę dowiedziała się o Wiedniu, swoim
„mieście rodzinnym”, i swoim fachu, czyli
pielęgniarstwie. I oczywiście umiała
tańczyć walca i znała się choć trochę na
muzyce stamtąd. – Jeszcze dodała z
uśmiechem:
–Proszę, masz tutaj mały tomik poezji
Fryderyka Schillera w oryginale, specjalnie
dla ciebie to wynalazłam. A ja mogę o sobie
powiedzieć, że uwielbiam Straussa, tego od
walców. Jeśli to już przestaniesz
wykorzystywać, ten dowód, to zniszcz,
proszę, lub mi go od razu oddaj, bo może ci
przynieść jakieś nieszczęście, gdyby cię z
nim złapali na przykład towarzysze z NKWD,
którzy są już znowu niedaleko Ukrainy i
wkrótce zbliżą się zapewne także do naszego
Lwowa. Pamiętaj - bądź rozważna. Każdy
fałszywy krok może cię drogo kosztować,
także z tym fałszywym dokumentem, bo
przecież on ci nie gwarantuje
bezpieczeństwa w obliczu ewentualnego
aresztowania przez Gestapo, a tym bardziej
przez NKWD. Wojna jest okropna i nie wiem,
dlaczego spotkało nas to nieszczęście, za
jakie grzechy.
Kapitan „Ina” dała jej także swoją decyzję
o przeniesieniu do Lwowa, tak jak starsza
szeregowa Kasia sobie życzyła. Poprosiła ją
jednak także o dyspozycyjność „dla
Warszawy” w przyszłości:
-Mam prośbę, byś pojechała jeszcze co
najmniej dwa razy, prawdopodobnie we
wrześniu, do Berlina. Mając taki jak ten
ausweis na nazwisko Anny Steiner będziesz
tam bezpieczna, ale musisz też bardzo na
siebie uważać. Dostaniesz na to wszystko
trochę marek, na bilety, hotel i tym
podobne.
Lesia „wygadała się” w tym momencie, że
najprawdopodobniej jest w ciąży – tylko
poprzez drobny gest, objęcie rękami swojego
brzucha, z jakąś czułością widoczną na jej
twarzy. Bystre oko „Iny” natychmiast to
zarejestrowało, zwłaszcza, że wiedziała o
jej ślubie:
-Kasia, czy ty nie jesteś w ciąży?
-Mam nadzieję, że tak, już niedługo zacznie
się czwarty miesiąc! – padła odpowiedź.
„Ina” zareagowała bardzo energicznie:
-Pamiętaj, że nie wolno ci się narażać.
Złapana przez gestapo kobieta w ciąży nie
ma szans wytrzymać ich metod i tortur.
Troska o dziecko jest tak ogromnie silna,
że poświęcisz wszystko, by je ratować. Oni
to wiedzą i pomimo, że wydaje się to
nieludzkie – chcą szybko wymusić w
śledztwie wszystko, co tylko im potrzebne.
Dokładnie to samo czynią ich niedawni
sojusznicy, NKWD.
Wstała i wydała jej dość oryginalne
polecenie, choć tylko ustnie:
-Kasiu, rozkazuję, że masz pamiętać, by
niedługo wycofać się do rezerwy. Sama
ocenisz, kiedy, ale już wkrótce musisz to
zrobić. Im wcześniej, tym lepiej, bo nie
wolno ci narażać swojego dziecka na
śmiertelne niebezpieczeństwo. Chyba, że to
nie jest jednak ciąża.
Lesia vel Kasia vel Anna Steiner stała
stropiona, zamyślona, nie wiedziała, co
odpowiedzieć.
-Tak, masz rację, na pewno się wycofam, już
niedługo.
„Ina” dokończyła:
-Kurczę, liczyłam, że jednak pojedziesz do
tego Berlina, ale w takiej sytuacji? Nie ma
kto w tej chwili tam jechać, a będzie taka
potrzeba we wrześniu. Nie wiem, musisz sama
podjąć decyzję. Przedstawiłam ci swoje
zdanie, ale faktem jest, że nie mam w tej
chwili takiej jak ty kurierki, by ją wysłać
do Berlina. Z tak dobrym niemieckim
dowodem, znającą język i już
doświadczoną.
Lesia zdecydowała się, że pojedzie. Mając
tak dobry dokument po nieżyjącej,
autentycznej Niemce, uważała, że będzie
bezpieczna bardziej, niż była dotąd.
-Umawiamy się – to twoje ostatnie dwa
kursy, potem jeszcze ostatni raz stąd
powrót do Lwowa i tam przejdziesz „do
rezerwy”. Zajmiesz się tam swoim dzieckiem,
a nie konspiracją – to będzie mój ostatni
dla ciebie rozkaz.
Lesia uśmiechnęła się i po serdecznym
uściśnięciu się z szefową wyszła. Miała
jeszcze na tyle czasu, że pojechała do
Michałowic, żeby się spotkać i pożegnać na
dłużej ze Stachowskimi. Pochwaliła im się,
że w międzyczasie wyszła za mąż za swojego
narzeczonego jeszcze sprzed wojny.
Wiedzieli oczywiście o Tadeuszu. Przecież
jeszcze wtedy, gdy żyła jej mama było
wiadomo, że Lesia go poszukuje. A teraz
przyjmowała od Stachowskich serdeczne
gratulacje i życzenia na nowej drodze
życia. Ta nowa droga to także niedalekie
przenosiny do Lwowa, przynajmniej na jakiś
czas, póki Tadeusz tam właśnie służył w
oddziałach AK.
Przespała się u nich i następnego dnia rano
znów pełna optymizmu i radości popędziła na
przystanek, by zdążyć na ranny pociąg do
Krakowa.
„Co to miłość potrafi zrobić takiej młodej
i dobrej dziewczynie” – pomyślała jej
ciocia, machając jej ręką z werandy na
pożegnanie. – „Taka była smutna i
zamyślona, kiedy tu do nas przyjechała
jeszcze przed Nowym Rokiem, a teraz wygląda
na najradośniejszą i najszczęśliwszą osobę
na świecie”. A Lesia przyczynę swojego
szczęścia miała spotkać ponownie dopiero
następnego dnia, w sobotę 14 sierpnia 43
roku.
Teraz najpierw jechała do Krakowa, by
odwiedzić swoich „starych” przyjaciół na
ulicy Gołębiej i załatwić tam wszystko, co
do niej należało. Po raz pierwszy wyjechała
z Warszawy w wagonie oznaczonym „tylko dla
Niemców”. Nie dlatego, żeby chciała jakoś
specjalnie wygodniej jechać, ale na skutek
upomnień kapitan „Iny”.
„Pamiętaj” – powtarzała sobie – „Złapana
przez gestapo kobieta w ciąży nie ma szans
wytrzymać ich metod i tortur.” Tak, to
wydawało się jej logiczne, nie wyobrażała
sobie, jak mogłaby wytrzymać tortury, które
mogłyby zagrozić jej dziecku, które tak
kochała. A podróż w wagonie „tylko dla
Niemców”, mając ausweis tak dobry, jak ten
na Annę Steiner, była dla niej znacznie
mniej stresująca.
Na zewnątrz jeszcze nie było widać, że jest
w ciąży, a ona już kochała to maleństwo,
które wyobrażała sobie z niesamowitą
czułością, jak może wyglądać. Gdy nie było
nikogo w pobliżu, kto by się na nią
patrzył, to trzymała rękę na swoim łonie i
wyobrażała sobie, że wysyła tam do środka
jakieś magiczne sygnały i odbiera podobne
od tej „ślicznej istotki”.
„Kawałek z Tadzia i kawałek z Lesi” –
uśmiechała się do swoich myśli i
wyobrażeń.
„Hej, hej, córeczko, jesteś tam?” – pytała
i samo to pytanie sprawiało jej radość.
„Jeszcze nie teraz, ale kiedyś powiemy
sobie, że się kochamy, ja i moja córeńka” –
myślała z sercem wypełnionym już po brzegi
matczynym szczęściem.
„Nie wolno ci narażać swojego dziecka” –
mówiła jej szefowa, wyjątkowo mądra
kobieta, a jeszcze do tego życzliwa i
chcąca pomagać. „Mój Boże, za żadne skarby
nie naraziłabym tej cudownej istotki na coś
złego, na cierpienie, na ból” – myślała,
kiedy zasypiała z powodu rytmicznie
wybijanego stukotu kół pociągu.
„Tak to to, có re czko, tak to to, sy ne
czku, tak to to, có re czko, tak to to, sy
ne czku” – kładła dłoń na miejscu, gdzie
była, jak wierzyła, jej dziecinka i
wymyślała sobie rytmiczne zabawy na wzór
znanego jej „od zawsze” wierszyka Juliana
Tuwima. W ten sposób szybciej jej mijała
podróż najpierw do Krakowa, a następnego
dnia do Lwowa, gdzie już cieszyła się na
spotkanie swojego najdroższego męża.
Na peronie w Krakowie, gdy czekała na
pociąg do Lwowa, była świadkiem obławy.
Jeszcze zanim przyjechała tam o wpół do
szóstej – już były dookoła dworca budy
gestapowskie. Początkowo nie wiedziała, na
kogo polują „czarne żmije”, jak ich w duchu
nazywała. „Butne rzezimieszki” – jak ich
nazywał wujek Stachowski. Na dodatek w
sobotę, by zepsuć tylu uczciwym ludziom
świętowanie niedzieli. Nie dowiedziała się,
bo musiała iść na peron. Po drodze od kogoś
usłyszała, że to łapanka na robotników
przymusowych do wysłania do Rajchu.
Nikt jej nie zatrzymywał, nikt jej o nic
nie pytał, weszła do swojego wagonu. Zawsze
jej się mdło robiło, gdy widziała te ohydne
słowa „Nür für Deutsche”. Zajęła swoje
miejsce przy oknie.
„Guten morgen” – powiedziała jakiemuś
starszemu mężczyźnie, siedzącemu przy
drzwiach wejściowych i czytającemu gazetę.
Postawiła bagaż na półce, rozczesała
dyskretnie końcówki swoich włosów,
związanych z tyłu głowy i nie zdejmując
swojego uroczego kapelusza usiadła i
rozprostowała nogi. Chciało jej się spać,
więc jak tylko pociąg ruszył zamknęła oczy
i oparłszy głowę na oparciu zasnęła. „Tak
to to, có re czko, tak to to, sy ne czku” –
ukołysało ją prawie natychmiast.
Ktoś ją szarpała za ramię – otworzyła więc
oczy. Policjant czy żandarm stał nad nią,
mówiąc: „Ausweis, bitte”. Wyjęła z torebki
dowód i wręczyła żandarmowi, który najpierw
spojrzał na zdjęcie w dokumencie, potem na
nią, zapytał skąd pochodzi (Wiedeń) i kiedy
się urodziła (8 września 1919). Wszystko
się zgadzało, więc żandarm oddał jej
ausweis, zasalutował, rzucił „Danke” i
wyszedł z ich przedziału do następnego.
Schowała dokument do torebki i rozejrzała
się, zwłaszcza, że ktoś cały czas na nią
patrzył. Był to nowy pasażer, oficer
Wehrmachtu, którego nie widziała przed
zaśnięciem, a teraz gapił się na nią
uważniej, niż by sobie tego życzyła.
Skinęła mu głową i uśmiechnęła się
spokojnie, na co on wstał energicznie i
przedstawił się po niemiecku:
-Jestem Wilhelm Stressner i pochodzę z
Kolonii.
-Anna Steiner, pochodzę z Wiednia, lecz już
tam nie mieszkam, lecz w Hamburgu. Mam
nadzieję, że już niedługo tam wrócę.
-Czy mogę tu usiąść? – zapytał, wskazując
miejsce przy oknie, naprzeciw niej.
-Oczywiście, zapraszam! – uśmiechnęła się
najpiękniejszym uśmiechem, jaki potrafiła z
siebie wykrzesać dla oficera Wehrmachtu.
Trzeba przyznać, że wydawał jej się bardzo
przystojny, co w duchu przyznała, pomimo
niechęci do przedstawiciela „rasy
panów”.
-Bardzo pani uprzejma, dziękuję serdecznie
– odpowiedział z miłym uśmiechem,
przemieszczając się na nowe miejsce. Widać,
że obserwował ją uważnie i z
zaciekawieniem, także gdy po zdjęciu czapki
oficerskiej dwoma pociągnięciami grzebienia
ułożył swoje ciemne włosy.
„Jeśli chodzi o aryjskość, to moim zdaniem
moja jest chyba lepsza niż jego” –
pomyślała sobie, chociaż nigdy dotąd tak
nie myślała ani o sobie, ani o kimkolwiek
innym.
Trzymała swoje szczupłe nogi tak, by mógł
je podziwiać od kolan w dół. Młoda, zgrabna
kobieta zawsze potrafi zrobić użytek ze
swoich wdzięków.
-O czym możemy porozmawiać? – zapytała
zaczepnie, patrząc mu prosto w oczy.
-Na przykład o pogodzie, która nie sprawia
mi dzisiaj zbyt wielkiej przyjemności –
odpowiedział przekornie.
-No to mówmy o czymś przyjemniejszym, na
przykład o muzyce. Zapewne lubi pan
muzykę.
-Rzeczywiście, lubię, a nawet gram na
fortepianie i podśpiewuję sobie, gdy nikt
nie słyszy.
-To musi być bardzo miłe, że ma pan jeszcze
chęć grywać na fortepianie i śpiewać –
odparła. – Czy na przykład tak? :
„Freude, schöner Götterfunken,
Tochter aus Elisium” (*)
-zanuciła półgłosem finał symfonii
Beethovena ze słynnymi słowami „Ody do
radości” Schillera, a jednocześnie
poruszając w powietrzu rękami imitowała grę
na fortepianie.
Słuchał i patrzył na nią trochę zaskoczony
i odpowiedział kolejnymi frazami:
“Wir betreten feuertrunken
Himmlische, dein Heiligthum.
Deine Zauber binden wieder,
was der Mode Schwerd getheilt”
„O, tak! – pomyślała – miał rację Fryderyk
Schiller pisząc ‘Zgubny podział, gorzkie
łzy’ ”.
Uśmiechnęła się i zwracając twarz do niego,
wyrecytowała jak tylko potrafiła
najczystszą niemczyzną i z najlepszą
możliwą dykcją:
“Schön wie Engel, voll Walhallas Wonne,
Schön vor allen Jünglingen war er,
Himmlisch mild sein Blick wie
Maiensonne,
Rückgestrahlt vom blauen Spiegelmeer”
(**)
-Brawo! Pięknie! – usłyszała z
satysfakcją.
Była zadowolona, bo wszystkiego zdążyła się
wczoraj dobrze nauczyć na pamięć po tym,
jak otrzymała od „Iny” tomik Schillera w
oryginale. Ponieważ wiedziała, gdzie leży
Kolonia – blisko granicy Niemiec i Francji
– to rzuciła słowa podziękowania "na
zaczepkę" po francusku:
-Merci beaucoup. (***)
Oficer nie stropił się, lecz gładko
przeszedł na rozmowę w języku Moliera,
wyjaśniając.
-Moja mama pochodzi z Alzacji, dlatego
nauczyła nas swojego języka
francuskiego.
-A moja mama była nauczycielką
francuskiego, więc chętnie porozmawiam w
tym języku – odpowiedziała z uśmiechem.
Była to prawda, matka uczyła francuskiego i
angielskiego, pewnie po niej Lesia
odziedziczyła zdolności językowe. Jedyna
„nieścisłość” była taką, że mama pochodziła
i mieszkała nad Wisłą, nie nad Dunajem, jak
należałoby się domyślać ze słów Lesi o tym,
skąd pochodzi.
Znała francuski chyba lepiej niż niemiecki,
a na dodatek nie lubiła zbyt często
rozmawiać w języku „czarnych żmij”. Dla
niego, jak się okazało, to także była
przyjemność.
Ich rozmowa biegła bez przeszkód, aż do
samego Lwowa. Czasami była zaskoczona, jak
miło to przebiegało i cała ta długa podróż
minęła tak szybko. Na dodatek Wilhelm –
mówili już sobie na „ty” – był najwyraźniej
gadatliwy i miała wrażenie, że nie było dla
niego problemem mówić do niej o sprawach,
do których Rzesza Niemiecka wolałaby się
tak wprost nie przyznawać. O nic go nie
pytając więcej się dowiedziała, niżby go
zasypała szeregiem pytań. Nic ważnego zaś
od siebie nie mówiła, starając się przez
cały czas usłyszeć i zapamiętać jak
najwięcej informacji, zwłaszcza
świadczących, że panowanie w całej niemal
Europie "rasy panów" załamuje się i być
może wkrótce się skończy.
Na przykład o załamującym się w Rosji
froncie wschodnim i przegranej bitwie pod
Stalingradem. O zakończonych klęską walkach
w północnej Afryce, gdzie nawet – jak
usłyszała od tego oficera – walczyły wojska
polskie! O wielkiej bitwie, która
rozgorzała w tych gorących dniach lipca i
sierpnia w Rosji niedaleko Kurska, która to
bitwa powinna doprowadzić wkrótce do klęski
sowietów. O potwornej zbrodni sowietów na
jeńcach - oficerach polskich, co zostało
odkryte i ujawnione przez Niemców. O
„parszywych” Amerykanach, którzy biją się z
Anglikami przeciw Rzeszy, ostatnio
rozpoczynając walki na Sycylii, ale że im
wcale tak dobrze tam nie idzie. O wielu z
tych rzeczy już jakiś czas wcześniej
wiedziała, ale miło jej było usłyszeć
potwierdzenie tego z ust Niemca, na dodatek
oficera.
Dodał nawet, że trochę żałuje, że zginął
przywódca „tych wrednych Polaków”, generał
Sikorski.
-Szkoda, bo byliśmy zainteresowani, aby ten
ich generał jak najwięcej namieszał w
stosunkach między Angolami i Sowietami, co
od czasu naszej akcji z ujawnieniem Katynia
działo się po naszej myśli - uzupełnił
Stressner i przeszedł gładko do innego
zagadnienia i nie zwracał uwagi na jej
wzruszenie.
Referował jej też o sytuacji na Wołyniu i
na zachodniej Ukrainie po tym, jak odbyły
się pogromy polskiej ludności.
-Ha, ha, ha – zaśmiał się złowieszczo. -Nie
mamy nic przeciwko wojence Ukraińców z tą
polską Armią Krajową.
Mówił, jakby popisując się przed nią swoją
wiedzą i szerokimi kontaktami:
– Ukraińcy są sprytni. Miały się odbyć
spotkania, rozmowy, negocjacje z Polakami i
w którymś momencie Polacy uwierzyli, że
tamtym zależy na współpracy i że nie będą
już więcej palić polskich wsi. Ale to było
tylko na uśpienie ich uwagi. Polacy w to
uwierzyli, po czym nastąpiły takie liczne i
krwawe ataki, że mało kto mógłby to
wcześniej przewidzieć. Można współczuć tym,
którzy zginęli, ale my Niemcy nie będziemy
mieli nic przeciwko temu, żeby się nawzajem
dalej mordowali. Chociaż żal byłoby
Ukraińców, bo mogą się nam jeszcze przydać
w tej wojnie. To kiepski żołnierz, ale pod
naszym dowództwem mogą być całkiem nam
przydatni. Patrzymy na to chłodnym okiem i
czekamy na rozstrzygnięcie tej jatki –
uzupełniał ochoczo przystojny oficer, w
ogóle nie podejrzewający, kogo naprawdę ma
przed sobą.
Zapewne rozmowa po francusku, której nikt
nie mógł poza nimi rozumieć, pozwalała mu
na wypowiadanie takich słów i puszczanie w
świat takich informacji w rozmowie z tak
miłą, młodą i zachwycającą Niemką,
towarzyszką podróży.
Lesia już zdążyła się opanować po
usłyszeniu tych przykrych informacji o
Wołyniu i Ukraińcach. Zaczęła mu opowiadać
z kolei o tym, jak pięknie jest teraz w
Niemczech, skąd (jak mówiła) niedawno
wróciła. Jak dzielnie walczy naród
niemiecki, chociaż bomby spadały i spadają
na Kolonię, Hamburg, Zagłębie Ruhry i nawet
Berlin.
-Mój Hamburg został ogromnie spustoszony w
lipcu – dodała, - ale mnie udało się
przeżyć, bo byłam w tym czasie u matki
mojego męża, którego poszukuję. Niestety,
nasze mieszkanie uległo zniszczeniu i nie
wiem, gdzie teraz będziemy mieszkać.
-Dzielna jest nasza ludność, spokojna o
swój los, prowadzona przez naszego Führera
– skonstatował major, nie słysząc, co
dopowiedziała w duchu jego rozmówczyni –
„tak, tak, prowadzona na rzeź”.
-Moja Kolonia też ucierpiała, ale my się
zrewanżujemy Angolom, i to już niedługo!
Miała ochotę mu opowiedzieć o tym, w jaki
sposób weszła w posiadanie ausweisu, którym
się posługiwała. O nieznanej jej młodej
kobiecie, która spłonęła lub udusiła się w
czasie pożaru po zbombardowaniu jej miasta
w czasie brutalnej wojny, wywołanej przez
jego Führera. Zginęła, tak jak być może
także jej dwójka małych dzieci, tak jak
czterdzieści tysięcy innych Niemców,
„prowadzonych przez naszego Führera”.
Tak czy owak gawędzili sobie niemal przez
całą drogę i Lesia zastanawiała się
jedynie, czy on wie o tym, na podstawie
wszystkich błędach w jej wypowiedziach i
„słowiańskiego” akcentu, że nie jest
rodowitą Niemką, a co najwyżej dość dobrze
zna ich język. Na koniec podróży nastąpiła
wymiana naprawdę miłych komplementów,
zwłaszcza ze strony pana oficera.
Najwyraźniej żałował, że nie może się z nią
gdzieś spotkać, bo zadeklarowała, że jest
już, niestety dla niego, mężatką. I nie
będzie miała czasu, bo niedługo musi
wracać.
-Mój biedny Bernard jest gdzieś tu na
froncie wschodnim, ale od czasu naszego
poprzedniego spotkania w czerwcu nie mam od
niego wiadomości ani żadnego listu. Dlatego
znów tam jadę, do Lwowa, aby spróbować go
znaleźć, ale potem muszę natychmiast wracać
do pracy – wyznała.
-To bardzo odważne z twojej strony, Anno,
przyjechać tutaj! Proszę, uważaj na siebie
– padło jego ostrzeżenie już w trakcie
wychodzenia z przedziału.
Po wyjściu z wagonu we Lwowie Wilhelm
odezwał się do niej na peronie:
-Bardzo ci dziękuję, Anno, za przemiłą
rozmowę. Podróż, zazwyczaj nudna i zbyt
długa, minęła mi tym razem o wiele szybciej
i będę ją z przyjemnością wspominał.
-Również bardzo ci dziękuję, Wilhelmie.
Podał jej ramię i poszli jak starzy znajomi
do holu dworcowego, mijając po drodze co
najmniej ośmiu żandarmów i policjantów.
Żaden ich nie zaczepił, chociaż widziała,
jak sprawdzali dokumenty innym zatrzymanym
podróżnym. Najwyraźniej to jego mundur tak
działał. Tuż przy wyjściu czekał na niego
adiutant, więc należało się pożegnać.
-Merci beaucoup, Will – podziękowała,
stojąc już na zewnątrz, przy samym wyjściu
z dworca. –Było mi bardzo miło –
uśmiechnęła się, podając mu rękę na
pożegnanie.
Wilhelm odpowiedział, tym razem po
niemiecku.
-Dziękuję za miłe towarzystwo. Proszę, oto
moja wizytówka – wręczył jej biały
blankiecik.
„Major Wilhelm Stressner” – przeczytała.
Adres na wizytówce – było tam wpisane
„Warschau” i coś jeszcze, na razie nie
zapamiętała.
Zapytała:
-Czy nie mógłbyś mi jakoś pomóc w tym,
żebym mogła znaleźć mojego Bernarda?
-Ależ oczywiście! Jak wrócę, to zajmę się
tym i spróbuję ustalić, co jest z twoim
mężem, Bernardem Steinerem. Bardzo proszę,
przedzwoń do mnie, jeśli będziesz w
Warszawie, postaram się jakoś ci pomóc.
Obdarzyła go swoim najpiękniejszym
spojrzeniem i uśmiechem, a na koniec
rzekła, ściskając jego wyciągniętą rękę:
-Bardzo miło mi było ciebie poznać. Życzę
ci dobrego dnia.
-Dziękuję. W Warszawie zawsze możesz do
mnie przyjść lub zadzwonić, serdecznie
zapraszam. Na pewno też pomogę, jeśli będę
na miejscu – odpowiedział i zasalutował. Za
chwile odeszli wraz z adiutantem do
czekającego przed dworcem czarnego
Volkswagena. Stojący przy nim żołnierz
zasalutował, wziął od niego bagaż i
otworzył tylne drzwi. Najwyraźniej
niezwłocznie odjechali, ale Lesia już na
niego nie patrzyła.
(*)Tu i w następnym akapicie - fragmenty
„Ody do radości” Fryderyka Schillera. Wg
przekładu K.I. Gałczyńskiego:
„O radości, iskro bogów, / Córo Elizejskich
Pól, / Na świętości twojej progu / Śpiewa
nam niebiański chór. /Twoja moc cudowna
zaćmi / Zgubny podział, gorzkie łzy”
(**) „Amalia” Fryderyka Schillera, pierwsza
zwrotka utworu w oryginalnym brzmieniu.
(***) [franc.] Dziękuję bardzo.
Komentarze (9)
Janina
Amor
Miło mi, że moja powieść jest dobrze odbierana. W
najbliższym czasie mogą wystąpić dramatyczne
wydarzenia, które uderzą w moich bohaterów (trwa
wojna, niestety).
Dziękuję za odwiedziny, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam serdecznie.
Historia ciągle trzyma :)
Dziękuję Ci za poważne potraktowanie mojej prośby i
merytoryczną pomoc.
Pozdrawiam :)
Dziękuję Ci za kolejną porcję wzruszającej historii.
Halina
Angel Boy
"mój ojciec też w czasie okupacji
miał podrobione papiery"
Tak samo, jak mój tata też takie miał. Po swojej
ucieczce z pracy przymusowej w Prusach Wschodnich
długo nie miał żadnego dokumentu, aż mu kolega w
Radziejowie załatwił.
Tamto pokolenie, świadkowie tamtej historii, odchodzi
(jak moi oboje Rodzice).
Dziękuję za odwiedziny, miłe słowa i komentarze.
Serdecznie pozdrawiam.
No, muszę Tobie zasalutować...nim odjadę, zagłosuje,
bo tekst Twój warty tego...ukłony dla Ciebie i chylę
czoła nad treścią...warto było przeczytać o Lesi,
czyli Annie Steiner...mój ojciec też w czasie okupacji
misł podrobione papiery, ale to inna
historia...pozdrawiam serdecznie
Bardzo długie, ale ciekawe :) Pozdrawiam serdecznie
+++
Madame Motylek
Waldi
"Mam nadzieję, że nic złego jej się nie stanie."
Niestety, obawiam się, że Autor "knuje" coś przeciwko
swojej czołowej bohaterce. Szykuje się jakiś
kataklizm, nie będę na razie niczego ujawniał.
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i serdecznie
pozdrawiam.
no i jestem .. długie ale warto przeczytać tym
bardziej ze dobra lektora jest darmowa ..
No to Lesia "awansowała" na Niemkę:)
Cały czas zastanawiam się, skąd w
tych ludziach brała się taka odwaga.
Mam nadzieję, że nic złego jej się nie stanie.
Pozdrawiam:)