Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Anna Steiner, kobieta z...

Kapitan „Ina” spełniła wszystko, co jej obiecała jeszcze przed pamiętną misją wileńską do majora „Wierzby”. Teraz Lesia dostała od niej sfałszowany dowód osobisty. Był to majstersztyk AK-owskich fachowców od falsyfikatów i pozyskiwania różnych dokumentów do „obróbki”. Praktycznie nie mógł być wykorzystany w tej chwili przez nikogo innego, tylko przez nią, Lesię, skoro było na nim jej zdjęcie i odpowiednio pasujące dane. Dowód osobisty był na nazwisko Anna Steiner, obywatelkę Rzeszy Niemieckiej pochodzącą z Wiednia, która zginęła w czasie nalotu alianckiego lotnictwa na Hamburg w końcu lipca 1943 roku. Dostała do ręki również 6 listów, jakie prawdziwa Anna Steiner otrzymała z frontu wschodniego od swojego męża Bernarda, leutnanta, czyli podporucznika Wehrmachtu, oraz list samej Anny do męża pisany 27 lipca, którego nie zdążyła już wysłać. Z listów wynikało, że para mieszkała od ślubu na wiosnę 1939 roku w Hamburgu i miała dwójkę małych dzieci – Wolfganga i Bertę. Nie wiadomo, czy dzieci przeżyły te naloty, czy żyją do dziś, a jeśli tak - to gdzie. Nie wiadomo także, co działo się z mężem, a w niewysłanym liście Anny było wiele słów o miłości do niego, a także wspomnienia z ich miłosnego spotkania we Lwowie w kwietniu, gdzie ona specjalnie pojechała, być może w czwartą rocznicę ślubu. Także o tym, że nie miała już od niego żadnej wiadomości od niemal trzech miesiecy – ostatni list napisał do niej na samym początku maja z frontu we wschodniej Ukrainie.
-Możesz nawet podróżować w przedziale „tylko dla Niemców”, chociaż jak zawsze musisz uważać. I proszę nie bać się mówić po niemiecku, najlepiej ze swoistym akcentem znad Dunaju. Dobrze by było, byś trochę dowiedziała się o Wiedniu, swoim „mieście rodzinnym”, i swoim fachu, czyli pielęgniarstwie. I oczywiście umiała tańczyć walca i znała się choć trochę na muzyce stamtąd. – Jeszcze dodała z uśmiechem:
–Proszę, masz tutaj mały tomik poezji Fryderyka Schillera w oryginale, specjalnie dla ciebie to wynalazłam. A ja mogę o sobie powiedzieć, że uwielbiam Straussa, tego od walców. Jeśli to już przestaniesz wykorzystywać, ten dowód, to zniszcz, proszę, lub mi go od razu oddaj, bo może ci przynieść jakieś nieszczęście, gdyby cię z nim złapali na przykład towarzysze z NKWD, którzy są już znowu niedaleko Ukrainy i wkrótce zbliżą się zapewne także do naszego Lwowa. Pamiętaj - bądź rozważna. Każdy fałszywy krok może cię drogo kosztować, także z tym fałszywym dokumentem, bo przecież on ci nie gwarantuje bezpieczeństwa w obliczu ewentualnego aresztowania przez Gestapo, a tym bardziej przez NKWD. Wojna jest okropna i nie wiem, dlaczego spotkało nas to nieszczęście, za jakie grzechy.

Kapitan „Ina” dała jej także swoją decyzję o przeniesieniu do Lwowa, tak jak starsza szeregowa Kasia sobie życzyła. Poprosiła ją jednak także o dyspozycyjność „dla Warszawy” w przyszłości:
-Mam prośbę, byś pojechała jeszcze co najmniej dwa razy, prawdopodobnie we wrześniu, do Berlina. Mając taki jak ten ausweis na nazwisko Anny Steiner będziesz tam bezpieczna, ale musisz też bardzo na siebie uważać. Dostaniesz na to wszystko trochę marek, na bilety, hotel i tym podobne.
Lesia „wygadała się” w tym momencie, że najprawdopodobniej jest w ciąży – tylko poprzez drobny gest, objęcie rękami swojego brzucha, z jakąś czułością widoczną na jej twarzy. Bystre oko „Iny” natychmiast to zarejestrowało, zwłaszcza, że wiedziała o jej ślubie:
-Kasia, czy ty nie jesteś w ciąży?
-Mam nadzieję, że tak, już niedługo zacznie się czwarty miesiąc! – padła odpowiedź.
„Ina” zareagowała bardzo energicznie:
-Pamiętaj, że nie wolno ci się narażać. Złapana przez gestapo kobieta w ciąży nie ma szans wytrzymać ich metod i tortur. Troska o dziecko jest tak ogromnie silna, że poświęcisz wszystko, by je ratować. Oni to wiedzą i pomimo, że wydaje się to nieludzkie – chcą szybko wymusić w śledztwie wszystko, co tylko im potrzebne. Dokładnie to samo czynią ich niedawni sojusznicy, NKWD.
Wstała i wydała jej dość oryginalne polecenie, choć tylko ustnie:
-Kasiu, rozkazuję, że masz pamiętać, by niedługo wycofać się do rezerwy. Sama ocenisz, kiedy, ale już wkrótce musisz to zrobić. Im wcześniej, tym lepiej, bo nie wolno ci narażać swojego dziecka na śmiertelne niebezpieczeństwo. Chyba, że to nie jest jednak ciąża.
Lesia vel Kasia vel Anna Steiner stała stropiona, zamyślona, nie wiedziała, co odpowiedzieć.
-Tak, masz rację, na pewno się wycofam, już niedługo.
„Ina” dokończyła:
-Kurczę, liczyłam, że jednak pojedziesz do tego Berlina, ale w takiej sytuacji? Nie ma kto w tej chwili tam jechać, a będzie taka potrzeba we wrześniu. Nie wiem, musisz sama podjąć decyzję. Przedstawiłam ci swoje zdanie, ale faktem jest, że nie mam w tej chwili takiej jak ty kurierki, by ją wysłać do Berlina. Z tak dobrym niemieckim dowodem, znającą język i już doświadczoną.
Lesia zdecydowała się, że pojedzie. Mając tak dobry dokument po nieżyjącej, autentycznej Niemce, uważała, że będzie bezpieczna bardziej, niż była dotąd.
-Umawiamy się – to twoje ostatnie dwa kursy, potem jeszcze ostatni raz stąd powrót do Lwowa i tam przejdziesz „do rezerwy”. Zajmiesz się tam swoim dzieckiem, a nie konspiracją – to będzie mój ostatni dla ciebie rozkaz.
Lesia uśmiechnęła się i po serdecznym uściśnięciu się z szefową wyszła. Miała jeszcze na tyle czasu, że pojechała do Michałowic, żeby się spotkać i pożegnać na dłużej ze Stachowskimi. Pochwaliła im się, że w międzyczasie wyszła za mąż za swojego narzeczonego jeszcze sprzed wojny. Wiedzieli oczywiście o Tadeuszu. Przecież jeszcze wtedy, gdy żyła jej mama było wiadomo, że Lesia go poszukuje. A teraz przyjmowała od Stachowskich serdeczne gratulacje i życzenia na nowej drodze życia. Ta nowa droga to także niedalekie przenosiny do Lwowa, przynajmniej na jakiś czas, póki Tadeusz tam właśnie służył w oddziałach AK.
Przespała się u nich i następnego dnia rano znów pełna optymizmu i radości popędziła na przystanek, by zdążyć na ranny pociąg do Krakowa.
„Co to miłość potrafi zrobić takiej młodej i dobrej dziewczynie” – pomyślała jej ciocia, machając jej ręką z werandy na pożegnanie. – „Taka była smutna i zamyślona, kiedy tu do nas przyjechała jeszcze przed Nowym Rokiem, a teraz wygląda na najradośniejszą i najszczęśliwszą osobę na świecie”. A Lesia przyczynę swojego szczęścia miała spotkać ponownie dopiero następnego dnia, w sobotę 14 sierpnia 43 roku.
Teraz najpierw jechała do Krakowa, by odwiedzić swoich „starych” przyjaciół na ulicy Gołębiej i załatwić tam wszystko, co do niej należało. Po raz pierwszy wyjechała z Warszawy w wagonie oznaczonym „tylko dla Niemców”. Nie dlatego, żeby chciała jakoś specjalnie wygodniej jechać, ale na skutek upomnień kapitan „Iny”.
„Pamiętaj” – powtarzała sobie – „Złapana przez gestapo kobieta w ciąży nie ma szans wytrzymać ich metod i tortur.” Tak, to wydawało się jej logiczne, nie wyobrażała sobie, jak mogłaby wytrzymać tortury, które mogłyby zagrozić jej dziecku, które tak kochała. A podróż w wagonie „tylko dla Niemców”, mając ausweis tak dobry, jak ten na Annę Steiner, była dla niej znacznie mniej stresująca.
Na zewnątrz jeszcze nie było widać, że jest w ciąży, a ona już kochała to maleństwo, które wyobrażała sobie z niesamowitą czułością, jak może wyglądać. Gdy nie było nikogo w pobliżu, kto by się na nią patrzył, to trzymała rękę na swoim łonie i wyobrażała sobie, że wysyła tam do środka jakieś magiczne sygnały i odbiera podobne od tej „ślicznej istotki”.
„Kawałek z Tadzia i kawałek z Lesi” – uśmiechała się do swoich myśli i wyobrażeń.
„Hej, hej, córeczko, jesteś tam?” – pytała i samo to pytanie sprawiało jej radość. „Jeszcze nie teraz, ale kiedyś powiemy sobie, że się kochamy, ja i moja córeńka” – myślała z sercem wypełnionym już po brzegi matczynym szczęściem.
„Nie wolno ci narażać swojego dziecka” – mówiła jej szefowa, wyjątkowo mądra kobieta, a jeszcze do tego życzliwa i chcąca pomagać. „Mój Boże, za żadne skarby nie naraziłabym tej cudownej istotki na coś złego, na cierpienie, na ból” – myślała, kiedy zasypiała z powodu rytmicznie wybijanego stukotu kół pociągu.
„Tak to to, có re czko, tak to to, sy ne czku, tak to to, có re czko, tak to to, sy ne czku” – kładła dłoń na miejscu, gdzie była, jak wierzyła, jej dziecinka i wymyślała sobie rytmiczne zabawy na wzór znanego jej „od zawsze” wierszyka Juliana Tuwima. W ten sposób szybciej jej mijała podróż najpierw do Krakowa, a następnego dnia do Lwowa, gdzie już cieszyła się na spotkanie swojego najdroższego męża.

Na peronie w Krakowie, gdy czekała na pociąg do Lwowa, była świadkiem obławy. Jeszcze zanim przyjechała tam o wpół do szóstej – już były dookoła dworca budy gestapowskie. Początkowo nie wiedziała, na kogo polują „czarne żmije”, jak ich w duchu nazywała. „Butne rzezimieszki” – jak ich nazywał wujek Stachowski. Na dodatek w sobotę, by zepsuć tylu uczciwym ludziom świętowanie niedzieli. Nie dowiedziała się, bo musiała iść na peron. Po drodze od kogoś usłyszała, że to łapanka na robotników przymusowych do wysłania do Rajchu.
Nikt jej nie zatrzymywał, nikt jej o nic nie pytał, weszła do swojego wagonu. Zawsze jej się mdło robiło, gdy widziała te ohydne słowa „Nür für Deutsche”. Zajęła swoje miejsce przy oknie.
„Guten morgen” – powiedziała jakiemuś starszemu mężczyźnie, siedzącemu przy drzwiach wejściowych i czytającemu gazetę. Postawiła bagaż na półce, rozczesała dyskretnie końcówki swoich włosów, związanych z tyłu głowy i nie zdejmując swojego uroczego kapelusza usiadła i rozprostowała nogi. Chciało jej się spać, więc jak tylko pociąg ruszył zamknęła oczy i oparłszy głowę na oparciu zasnęła. „Tak to to, có re czko, tak to to, sy ne czku” – ukołysało ją prawie natychmiast.
Ktoś ją szarpała za ramię – otworzyła więc oczy. Policjant czy żandarm stał nad nią, mówiąc: „Ausweis, bitte”. Wyjęła z torebki dowód i wręczyła żandarmowi, który najpierw spojrzał na zdjęcie w dokumencie, potem na nią, zapytał skąd pochodzi (Wiedeń) i kiedy się urodziła (8 września 1919). Wszystko się zgadzało, więc żandarm oddał jej ausweis, zasalutował, rzucił „Danke” i wyszedł z ich przedziału do następnego.
Schowała dokument do torebki i rozejrzała się, zwłaszcza, że ktoś cały czas na nią patrzył. Był to nowy pasażer, oficer Wehrmachtu, którego nie widziała przed zaśnięciem, a teraz gapił się na nią uważniej, niż by sobie tego życzyła. Skinęła mu głową i uśmiechnęła się spokojnie, na co on wstał energicznie i przedstawił się po niemiecku:
-Jestem Wilhelm Stressner i pochodzę z Kolonii.
-Anna Steiner, pochodzę z Wiednia, lecz już tam nie mieszkam, lecz w Hamburgu. Mam nadzieję, że już niedługo tam wrócę.
-Czy mogę tu usiąść? – zapytał, wskazując miejsce przy oknie, naprzeciw niej.
-Oczywiście, zapraszam! – uśmiechnęła się najpiękniejszym uśmiechem, jaki potrafiła z siebie wykrzesać dla oficera Wehrmachtu. Trzeba przyznać, że wydawał jej się bardzo przystojny, co w duchu przyznała, pomimo niechęci do przedstawiciela „rasy panów”.
-Bardzo pani uprzejma, dziękuję serdecznie – odpowiedział z miłym uśmiechem, przemieszczając się na nowe miejsce. Widać, że obserwował ją uważnie i z zaciekawieniem, także gdy po zdjęciu czapki oficerskiej dwoma pociągnięciami grzebienia ułożył swoje ciemne włosy.
„Jeśli chodzi o aryjskość, to moim zdaniem moja jest chyba lepsza niż jego” – pomyślała sobie, chociaż nigdy dotąd tak nie myślała ani o sobie, ani o kimkolwiek innym.
Trzymała swoje szczupłe nogi tak, by mógł je podziwiać od kolan w dół. Młoda, zgrabna kobieta zawsze potrafi zrobić użytek ze swoich wdzięków.
-O czym możemy porozmawiać? – zapytała zaczepnie, patrząc mu prosto w oczy.
-Na przykład o pogodzie, która nie sprawia mi dzisiaj zbyt wielkiej przyjemności – odpowiedział przekornie.
-No to mówmy o czymś przyjemniejszym, na przykład o muzyce. Zapewne lubi pan muzykę.
-Rzeczywiście, lubię, a nawet gram na fortepianie i podśpiewuję sobie, gdy nikt nie słyszy.
-To musi być bardzo miłe, że ma pan jeszcze chęć grywać na fortepianie i śpiewać – odparła. – Czy na przykład tak? :
„Freude, schöner Götterfunken,
Tochter aus Elisium” (*)
-zanuciła półgłosem finał symfonii Beethovena ze słynnymi słowami „Ody do radości” Schillera, a jednocześnie poruszając w powietrzu rękami imitowała grę na fortepianie.

Słuchał i patrzył na nią trochę zaskoczony i odpowiedział kolejnymi frazami:
“Wir betreten feuertrunken
Himmlische, dein Heiligthum.
Deine Zauber binden wieder,
was der Mode Schwerd getheilt”

„O, tak! – pomyślała – miał rację Fryderyk Schiller pisząc ‘Zgubny podział, gorzkie łzy’ ”.
Uśmiechnęła się i zwracając twarz do niego, wyrecytowała jak tylko potrafiła najczystszą niemczyzną i z najlepszą możliwą dykcją:
“Schön wie Engel, voll Walhallas Wonne,
Schön vor allen Jünglingen war er,
Himmlisch mild sein Blick wie Maiensonne,
Rückgestrahlt vom blauen Spiegelmeer” (**)

-Brawo! Pięknie! – usłyszała z satysfakcją.
Była zadowolona, bo wszystkiego zdążyła się wczoraj dobrze nauczyć na pamięć po tym, jak otrzymała od „Iny” tomik Schillera w oryginale. Ponieważ wiedziała, gdzie leży Kolonia – blisko granicy Niemiec i Francji – to rzuciła słowa podziękowania "na zaczepkę" po francusku:
-Merci beaucoup. (***)
Oficer nie stropił się, lecz gładko przeszedł na rozmowę w języku Moliera, wyjaśniając.
-Moja mama pochodzi z Alzacji, dlatego nauczyła nas swojego języka francuskiego.
-A moja mama była nauczycielką francuskiego, więc chętnie porozmawiam w tym języku – odpowiedziała z uśmiechem. Była to prawda, matka uczyła francuskiego i angielskiego, pewnie po niej Lesia odziedziczyła zdolności językowe. Jedyna „nieścisłość” była taką, że mama pochodziła i mieszkała nad Wisłą, nie nad Dunajem, jak należałoby się domyślać ze słów Lesi o tym, skąd pochodzi.
Znała francuski chyba lepiej niż niemiecki, a na dodatek nie lubiła zbyt często rozmawiać w języku „czarnych żmij”. Dla niego, jak się okazało, to także była przyjemność.
Ich rozmowa biegła bez przeszkód, aż do samego Lwowa. Czasami była zaskoczona, jak miło to przebiegało i cała ta długa podróż minęła tak szybko. Na dodatek Wilhelm – mówili już sobie na „ty” – był najwyraźniej gadatliwy i miała wrażenie, że nie było dla niego problemem mówić do niej o sprawach, do których Rzesza Niemiecka wolałaby się tak wprost nie przyznawać. O nic go nie pytając więcej się dowiedziała, niżby go zasypała szeregiem pytań. Nic ważnego zaś od siebie nie mówiła, starając się przez cały czas usłyszeć i zapamiętać jak najwięcej informacji, zwłaszcza świadczących, że panowanie w całej niemal Europie "rasy panów" załamuje się i być może wkrótce się skończy.
Na przykład o załamującym się w Rosji froncie wschodnim i przegranej bitwie pod Stalingradem. O zakończonych klęską walkach w północnej Afryce, gdzie nawet – jak usłyszała od tego oficera – walczyły wojska polskie! O wielkiej bitwie, która rozgorzała w tych gorących dniach lipca i sierpnia w Rosji niedaleko Kurska, która to bitwa powinna doprowadzić wkrótce do klęski sowietów. O potwornej zbrodni sowietów na jeńcach - oficerach polskich, co zostało odkryte i ujawnione przez Niemców. O „parszywych” Amerykanach, którzy biją się z Anglikami przeciw Rzeszy, ostatnio rozpoczynając walki na Sycylii, ale że im wcale tak dobrze tam nie idzie. O wielu z tych rzeczy już jakiś czas wcześniej wiedziała, ale miło jej było usłyszeć potwierdzenie tego z ust Niemca, na dodatek oficera.
Dodał nawet, że trochę żałuje, że zginął przywódca „tych wrednych Polaków”, generał Sikorski.
-Szkoda, bo byliśmy zainteresowani, aby ten ich generał jak najwięcej namieszał w stosunkach między Angolami i Sowietami, co od czasu naszej akcji z ujawnieniem Katynia działo się po naszej myśli - uzupełnił Stressner i przeszedł gładko do innego zagadnienia i nie zwracał uwagi na jej wzruszenie.
Referował jej też o sytuacji na Wołyniu i na zachodniej Ukrainie po tym, jak odbyły się pogromy polskiej ludności.
-Ha, ha, ha – zaśmiał się złowieszczo. -Nie mamy nic przeciwko wojence Ukraińców z tą polską Armią Krajową.
Mówił, jakby popisując się przed nią swoją wiedzą i szerokimi kontaktami:
– Ukraińcy są sprytni. Miały się odbyć spotkania, rozmowy, negocjacje z Polakami i w którymś momencie Polacy uwierzyli, że tamtym zależy na współpracy i że nie będą już więcej palić polskich wsi. Ale to było tylko na uśpienie ich uwagi. Polacy w to uwierzyli, po czym nastąpiły takie liczne i krwawe ataki, że mało kto mógłby to wcześniej przewidzieć. Można współczuć tym, którzy zginęli, ale my Niemcy nie będziemy mieli nic przeciwko temu, żeby się nawzajem dalej mordowali. Chociaż żal byłoby Ukraińców, bo mogą się nam jeszcze przydać w tej wojnie. To kiepski żołnierz, ale pod naszym dowództwem mogą być całkiem nam przydatni. Patrzymy na to chłodnym okiem i czekamy na rozstrzygnięcie tej jatki – uzupełniał ochoczo przystojny oficer, w ogóle nie podejrzewający, kogo naprawdę ma przed sobą.
Zapewne rozmowa po francusku, której nikt nie mógł poza nimi rozumieć, pozwalała mu na wypowiadanie takich słów i puszczanie w świat takich informacji w rozmowie z tak miłą, młodą i zachwycającą Niemką, towarzyszką podróży.
Lesia już zdążyła się opanować po usłyszeniu tych przykrych informacji o Wołyniu i Ukraińcach. Zaczęła mu opowiadać z kolei o tym, jak pięknie jest teraz w Niemczech, skąd (jak mówiła) niedawno wróciła. Jak dzielnie walczy naród niemiecki, chociaż bomby spadały i spadają na Kolonię, Hamburg, Zagłębie Ruhry i nawet Berlin.
-Mój Hamburg został ogromnie spustoszony w lipcu – dodała, - ale mnie udało się przeżyć, bo byłam w tym czasie u matki mojego męża, którego poszukuję. Niestety, nasze mieszkanie uległo zniszczeniu i nie wiem, gdzie teraz będziemy mieszkać.
-Dzielna jest nasza ludność, spokojna o swój los, prowadzona przez naszego Führera – skonstatował major, nie słysząc, co dopowiedziała w duchu jego rozmówczyni – „tak, tak, prowadzona na rzeź”.
-Moja Kolonia też ucierpiała, ale my się zrewanżujemy Angolom, i to już niedługo!
Miała ochotę mu opowiedzieć o tym, w jaki sposób weszła w posiadanie ausweisu, którym się posługiwała. O nieznanej jej młodej kobiecie, która spłonęła lub udusiła się w czasie pożaru po zbombardowaniu jej miasta w czasie brutalnej wojny, wywołanej przez jego Führera. Zginęła, tak jak być może także jej dwójka małych dzieci, tak jak czterdzieści tysięcy innych Niemców, „prowadzonych przez naszego Führera”.
Tak czy owak gawędzili sobie niemal przez całą drogę i Lesia zastanawiała się jedynie, czy on wie o tym, na podstawie wszystkich błędach w jej wypowiedziach i „słowiańskiego” akcentu, że nie jest rodowitą Niemką, a co najwyżej dość dobrze zna ich język. Na koniec podróży nastąpiła wymiana naprawdę miłych komplementów, zwłaszcza ze strony pana oficera. Najwyraźniej żałował, że nie może się z nią gdzieś spotkać, bo zadeklarowała, że jest już, niestety dla niego, mężatką. I nie będzie miała czasu, bo niedługo musi wracać.
-Mój biedny Bernard jest gdzieś tu na froncie wschodnim, ale od czasu naszego poprzedniego spotkania w czerwcu nie mam od niego wiadomości ani żadnego listu. Dlatego znów tam jadę, do Lwowa, aby spróbować go znaleźć, ale potem muszę natychmiast wracać do pracy – wyznała.
-To bardzo odważne z twojej strony, Anno, przyjechać tutaj! Proszę, uważaj na siebie – padło jego ostrzeżenie już w trakcie wychodzenia z przedziału.

Po wyjściu z wagonu we Lwowie Wilhelm odezwał się do niej na peronie:
-Bardzo ci dziękuję, Anno, za przemiłą rozmowę. Podróż, zazwyczaj nudna i zbyt długa, minęła mi tym razem o wiele szybciej i będę ją z przyjemnością wspominał.
-Również bardzo ci dziękuję, Wilhelmie.
Podał jej ramię i poszli jak starzy znajomi do holu dworcowego, mijając po drodze co najmniej ośmiu żandarmów i policjantów. Żaden ich nie zaczepił, chociaż widziała, jak sprawdzali dokumenty innym zatrzymanym podróżnym. Najwyraźniej to jego mundur tak działał. Tuż przy wyjściu czekał na niego adiutant, więc należało się pożegnać.
-Merci beaucoup, Will – podziękowała, stojąc już na zewnątrz, przy samym wyjściu z dworca. –Było mi bardzo miło – uśmiechnęła się, podając mu rękę na pożegnanie.
Wilhelm odpowiedział, tym razem po niemiecku.
-Dziękuję za miłe towarzystwo. Proszę, oto moja wizytówka – wręczył jej biały blankiecik.
„Major Wilhelm Stressner” – przeczytała. Adres na wizytówce – było tam wpisane „Warschau” i coś jeszcze, na razie nie zapamiętała.
Zapytała:
-Czy nie mógłbyś mi jakoś pomóc w tym, żebym mogła znaleźć mojego Bernarda?
-Ależ oczywiście! Jak wrócę, to zajmę się tym i spróbuję ustalić, co jest z twoim mężem, Bernardem Steinerem. Bardzo proszę, przedzwoń do mnie, jeśli będziesz w Warszawie, postaram się jakoś ci pomóc.
Obdarzyła go swoim najpiękniejszym spojrzeniem i uśmiechem, a na koniec rzekła, ściskając jego wyciągniętą rękę:
-Bardzo miło mi było ciebie poznać. Życzę ci dobrego dnia.
-Dziękuję. W Warszawie zawsze możesz do mnie przyjść lub zadzwonić, serdecznie zapraszam. Na pewno też pomogę, jeśli będę na miejscu – odpowiedział i zasalutował. Za chwile odeszli wraz z adiutantem do czekającego przed dworcem czarnego Volkswagena. Stojący przy nim żołnierz zasalutował, wziął od niego bagaż i otworzył tylne drzwi. Najwyraźniej niezwłocznie odjechali, ale Lesia już na niego nie patrzyła.





(*)Tu i w następnym akapicie - fragmenty „Ody do radości” Fryderyka Schillera. Wg przekładu K.I. Gałczyńskiego:
„O radości, iskro bogów, / Córo Elizejskich Pól, / Na świętości twojej progu / Śpiewa nam niebiański chór. /Twoja moc cudowna zaćmi / Zgubny podział, gorzkie łzy”

(**) „Amalia” Fryderyka Schillera, pierwsza zwrotka utworu w oryginalnym brzmieniu.

(***) [franc.] Dziękuję bardzo.

Dodano: 2017-01-09 22:34:58
Ten wiersz przeczytano 1220 razy
Oddanych głosów: 6
Rodzaj Nieregularny Klimat Obojętny Tematyka Na dobranoc
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (9)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Janina
Amor
Miło mi, że moja powieść jest dobrze odbierana. W
najbliższym czasie mogą wystąpić dramatyczne
wydarzenia, które uderzą w moich bohaterów (trwa
wojna, niestety).
Dziękuję za odwiedziny, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam serdecznie.

Janina Kraj Raczyńska Janina Kraj Raczyńska

Historia ciągle trzyma :)
Dziękuję Ci za poważne potraktowanie mojej prośby i
merytoryczną pomoc.
Pozdrawiam :)

AMOR1988 AMOR1988

Dziękuję Ci za kolejną porcję wzruszającej historii.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Halina
Angel Boy
"mój ojciec też w czasie okupacji
miał podrobione papiery"
Tak samo, jak mój tata też takie miał. Po swojej
ucieczce z pracy przymusowej w Prusach Wschodnich
długo nie miał żadnego dokumentu, aż mu kolega w
Radziejowie załatwił.
Tamto pokolenie, świadkowie tamtej historii, odchodzi
(jak moi oboje Rodzice).
Dziękuję za odwiedziny, miłe słowa i komentarze.
Serdecznie pozdrawiam.

Halina53 Halina53

No, muszę Tobie zasalutować...nim odjadę, zagłosuje,
bo tekst Twój warty tego...ukłony dla Ciebie i chylę
czoła nad treścią...warto było przeczytać o Lesi,
czyli Annie Steiner...mój ojciec też w czasie okupacji
misł podrobione papiery, ale to inna
historia...pozdrawiam serdecznie

Angel Boy Angel Boy

Bardzo długie, ale ciekawe :) Pozdrawiam serdecznie
+++

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Madame Motylek
Waldi
"Mam nadzieję, że nic złego jej się nie stanie."
Niestety, obawiam się, że Autor "knuje" coś przeciwko
swojej czołowej bohaterce. Szykuje się jakiś
kataklizm, nie będę na razie niczego ujawniał.
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i serdecznie
pozdrawiam.

waldi1 waldi1

no i jestem .. długie ale warto przeczytać tym
bardziej ze dobra lektora jest darmowa ..

Madame Motylek Madame Motylek

No to Lesia "awansowała" na Niemkę:)
Cały czas zastanawiam się, skąd w
tych ludziach brała się taka odwaga.
Mam nadzieję, że nic złego jej się nie stanie.
Pozdrawiam:)

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »