Antek
Trzy wiosny minęły od śmierci mej
siostrzyczki,
Gdy to zamknęły się za nią od pieca
drzwiczki.
Moja mama kolejny raz urodziła.
Byłem starszy i coraz to rzadziej mnie
biła.
Moje wychowanie przejęła teraz szkoła,
Która chciała wykształcić każdego
matoła.
Nauczycielem tam był starszy ksiądz
wikary,
Który lubił żyłą sprawiać uczniom
koszmary.
I tak ubrani w mundurki w kolor chabrowy
Siedzieliśmy, a w przerwach doiliśmy
krowy.
Nauczyciel uznał, że czas poznać
alfabet.
Większość z nas nie wiedziała, co to znaczy
nawet!
Wpierw zaczęliśmy głośno wymawiać
litery.
Na pierwszej lekcji poznaliśmy ich aż
cztery!
Na koniec tych zajęć głośno
powtarzaliśmy
Oraz głośno siebie wzajemnie
przekrzykiwaliśmy.
Ja odgadłem literkę „A” jako pierwszy,
Ale przekrzyczał mnie każdy z tych durnych
leszczy.
W związku z tym krzyczałem literkę „B”
najgłośniej.
Nauczyciel ocenił to niestety sprośnie:
„Ze szkoły robisz cielętnik?! Toś ty taki
zuch?!
Dajcie go na rozgrzewkę. Dostanie kilka
rózg.”
Najsilniejsi dwaj w klasie mnie chwycili
I przed oblicze księdza mnie
przyprowadzili;
Oparli mnie o katedrę nauczyciela
I nim zorientowałem się o co w tym biega
Otrzymałem przez spodnie kilka silnych
razów,
Które wymierzył mi jeden z tamtych
chacharów.
Niczym zimna kąpiel na mnie to
zadziałało.
Nie przypuszczałem, że aż tak będzie
bolało.
Więcej się już zatem nie raczyłem
odzywać.
Nie będę w tej szkole już więcej się
wybijać.
Wracałem więc do domu zasmucony.
Nie nauczę się czytać i nie znajdę żony.
Poszedłem na pole pooglądać wiatraki.
Poprawiały mi humor bardziej niż
przysmaki.
Bardzo mnie te konstrukcje interesowały,
Choć nie wiedziałem czemu one służyć
miały.
Po drodze kolegę z mojej klasy spotkałem
I wraz z nim do wnętrza wiatraka się
wybrałem.
Pierwszy raz odważyliśmy się wejść do
środka.
Jurek, który odważny był już od zarodka,
Pobiegł chyżo po stromych schodach sam na
górę.
Zacząłem przeczuwać, że dostaniemy burę.
Niepewnym krokiem zacząłem wchodzić po
schodach.
Ukazały mi się mechanizmy na kołach.
Obserwowałem z zachwytem koła zębate.
Z okien widziałem łąki i pola pstrokate.
Nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk Jurka
I z góry zleciała na mnie jakaś
barierka.
Jak najszybciej z pomocą koledze
pobiegłem.
Wystraszyłem się śmiertelnie, gdy go
znalazłem.
Okazało się, że Jurek zleciał z podestów
I jego nogę orał jeden z mechanizmów.
Krew wolno ściekała po ściance wiatraka.
Nie potrafiłem uwolnić tego chłopaka.
Postanowiłem, że szybko sprowadzę pomoc.
Nie przypuszczałem jeszcze, że dostanę
łomot.
Wybiegłem z wiatraka w stronę domów
pobliskich.
Niemal upadłem biegnąc po rynsztokach
śliskich.
W końcu zacząłem krzyczeć na środku
ulicy.
W stronę wiatraka pobiegli szybko
rolnicy.
Wiatr się zerwał i przyspieszył jego
obroty.
Pochowały się w stodołach miejscowe
koty.
Burza z piorunami się nagle rozpętała
I wejść do wiatraka ustawa zabraniała.
Aż pojawi się dziedzic wsi więc
czekaliśmy
I wrzasków Jurka z trwogą
nasłuchiwaliśmy.
Co gorsza dziedzic wsi był ojcem
nieszczęśnika.
W każdą sprawę ten jegomość surowo
wnikał.
Dziedzic był ponoć bardzo okrutnym
człowiekiem.
Palił żywcem bydło, gdy chorowało z
wiekiem.
Wpierw, do obory ceglanej je
przyprowadzał,
A potem ogień w komorze pod nią
podkładał.
Słychać było wtedy ryczenie na całą
wieś.
Będąc wrażliwym, ciężko było coś takiego
znieść.
Ponoć dziedzic do tych dźwięków się
masturbował,
A kości spalonych zwierząt
kolekcjonował.
Jego postępowanie było bezsensowne.
Po jaką cholerę palić bydło spokojne?!
Nie liczyło się, że bydło strasznie
cierpiało.
Pieczone żywcem mięso lepiej smakowało.
Musiał pozbywać się smrodu i zwłok
zwęglonych;
A wszystko to na oczach dzieci
zasmuconych.
Na szczęście lecz szanował zwierzęta
domowe.
Dobrze się u niego miały psy kanapowe.
W końcu przybiegł rozgniewany i
zatroskany
I wszedł do wiatraka, gdzie czekał Jurek
ranny.
Wszedł także majster i mechanizm
wyhamował.
Prowizoryczne nosze ktoś też
skonstruował
Nagle piorun uderzył prosto w szczyt
konstrukcji
Po żelaznych częściach spłynęły w dół
ładunki.
Jurek zaczął nienaturalnie się wyginać
A wszystkie rzeczy wokół iskrzeć i się
zgrzewać.
Buchnęły płomienie. Ekipa ratunkowa
Uciekła w dół czym prędzej jak spłoszona
krowa.
Wszyscy tylko rozkładali bezradnie ręce.
Nie mogąc pomóc Jurkowi w tej strasznej
męce.
Chłopak został wewnątrz wiatraka
płonącego.
Przez kilka minut słychać było wycie
jego.
W końcu konstrukcja zawaliła się pod
siebie.
Myślałem wtedy, że mój kumpel jest już w
niebie.
Ale wciąż było słychać jęczenie spod
gruzów.
Odkopując, napotkaliśmy wiele trudów.
W końcu dostaliśmy się do ciała Jerzego.
Myślałem, że wyniosą kolegę martwego.
Jego ciało było strasznie zdeformowane.
Nogi nie było. Skóry zwisały oblazłe.
Ale on jeszcze żył. Cicho buczał pod
nosem.
Śmierdział spalonym mięsem i oddanym
moczem.
Pogorzelcę ostrożnie na nosze wsadzono.
I do znachora szybko przetransportowano.
Wraz ze skórą zerwano spalone ubranie.
Potem umieszczono oparzonego w wannie.
Zimną wodą i kwaśnym mlekiem polewano.
Kikut po prawej nodze ostrożnie
związano.
Jurek zmarł po tygodniu, na gangrenę
chyba.
Przez swe rany musiał złapać jakiegoś
grzyba.
Jurek stracił życie w tym nieszczęsnym
wypadku.
Za to ja otrzymałem sprawę w sądzie w
spadku.
Zostałem całkiem bezpodstawnie
oskarżony.
Kiedy zapadł wyrok, zasłabłem
przestraszony.
Dziedzic oświadczył: „Potrzeba dać przykład
grozy.
Toż to przez niego mój syn został
uśmiercony.
Ten nieuk nakłonił do wejścia do
wiatraka
Oraz uciekł, licząc że ominie go draka.
Uzgodniono karę razem z rodzicami,
A także, w jego szkole, z nauczycielami.
Oko za oko, ząb za ząb – w myśl tej
zasady,
Młodzieniec zostanie przykuty do fasady.
Antoni, syn Mariana, otrzyma sto batów,
A później pozbawi go głowy jeden z
katów.”
Nie zdołał wdrożyć wyroku dziedzic
surowy,
Gdyż uciekłem ze wsi przepływając rowy.
Skazany został też wiatraka budowniczy.
Wiedziałem że dziedzic okrutnie go
rozliczy.
Z ukrycia obserwowałem tę egzekucję.
Przez ten widok straciłem na miesiąc
polucje.
Przyprowadzono najsilniejsze we wsi
konie.
Przywiązano do nich budowniczego dłonie.
Jego nogi również przywiązane zostały.
Następnie spłoszyły konie głośne
wystrzały.
Najpierw słychać było jak popękały
kości,
A potem z mężczyzny wypłynęły
wnętrzności.
Dziedzic kopnął je z nienawiści
oszalały.
A ja miałem dosyć już tej nieszczęsnej
sprawy.
Tydzień błąkałem się w lesie i
głodowałem.
Myślałem, że już na zawsze tam
zamieszkałem,
Ale na szczęście, w końcu, trafiłem do
miasta.
Tam nauczono mnie piec i sprzedawać
ciasta.
Miałem szczęście, że szlachcice mnie
przygarnęli;
Wyżywić mnie oraz opłacić się zgodzili.
Skończyłem studia i interes rozkręciłem.
Mej rodzinie na wsi pieniądze wysyłałem.
Spytacie zapewne, czemu mnie nie
szukano.
Na wsi liczyło się tylko to co zbierano.
Projektowałem maszyny, głównie wiatraki,
I to tak, aby nie wchodziły do nich
tępaki.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Przyszłość czeka, jeśli zaścianek się
opuści…
Komentarze (8)
Stylowo.
Rymy przy tej formie wybaczalne :)
Pozdrawiam :)
Zlitujcie się komentatorzy! Człowiek przerabia teksty
wielkiego pisarza, ubiera w nieudolne rymy,
podkolorowuje je dla osiągnięcia zolowskiego
naturalizmu a my mamy bić brawo? Krzemanko, zawiodłem
się na Pani. MAESTRO - przy całym moim szacunku dla
jego pisania, wszędzie zostawia stempelek "byłem tu".
Szanowny Panie Zewediach, Rozalkę wytrzymałem ale tu
już musiałem odpowiedzieć. Nie ma pan żadnego prawa do
posiłkowania się naszymi klasykami, powiem więcej, to
jest plagiat
Dobre na mnemometryczne ogarnięcie fabuły.
Charakterystyki bohatera. Brawo, takie teksty wymagają
pracy.
super pozdrawiam
Przeczytałem i oniemiałem taka historia. Szczerze
gratuluję jestem z tych co to ich trudno na dłużej
zatrzymać. Tobie się to udało. Gratuluję. :-)
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj.
Opowiadasz niesamowite historie, czytam z
zainteresowaniem i zaciekawieniem.
Pozdrawiam.:)
fabula rasa
Utwierdzam się w przekonaniu, że Bolesław Prus miał
fantazję i talent.
Miłego dnia:)