Antoniew (odc. 42)
Przesuwała się wzdłuż i w dół biegu rzeki,
szukając miejsca, gdzie by mogła
zaryzykować jej przepłynięcie lub przejście
w bród. Jednocześnie chciała, żeby to był
możliwie długi i prosty odcinek, który
pozwoliłby jej ich zgubić. Nie miała jednak
czasu, więc szybko wybrała takie miejsce,
bo i tak ciemność nie pozwoliła trafnie
rozpoznać szczegółów. Związała sobie włosy,
a wszystko, co nie powinno przemoknąć,
włożyła do torebki. Szczelnie ją owinęła
kawałkiem brezentu, zawiązała i zamocowała
na głowie. Sprawdziła, czy jej skórzana
walizka jest dobrze zamknięta i szczelna.
Była niemal pusta, wszystkie zbędne rzeczy
wyrzuciła do rzeki, zostawiła w niej tylko
spódnicę, trochę odzieży, gazetę, ten
prezent i te swoje buty. Walizka, lekka i
niemal pusta, miała pływać na wodzie i
miała także jej pomóc utrzymać ciało na
powierzchni, a głowę nad wodą. Zdjęła
płaszcz i garsonkę i jak najluźniej
zawinęła je w inny kawałek brezentu.
Zrobiła w ten sposób „węzełek”, który miał
jak najmniej przemoknąć i jakoś unosić się
na wodzie. Jednak w razie gdyby miało jej
sprawiać trudność jego utrzymanie, była
gotowa wypuścić go z ręki, czyli utracić
wierzchnią odzież.
A teraz, gdy już wszystko uznała za gotowe,
pomodliła się, powierzając swój los w ręce
Bożej Opatrzności i Matki Najświętszej. Nie
bała się, gdy powoli wchodziła do zimnej
wody, już przy brzegu wcale nie takiej
płytkiej. Gdy już zanurzyła się do piersi i
prawie do szyi, to położyła się na brzuchu
i poddała się prądowi rzeki, w tym miejscu
niezbyt silnemu. Umiała dobrze pływać, a
niemal pusta walizka mocno trzymana dwiema
wyciągniętymi do przodu rękami pomagała
utrzymać się jej na powierzchni. Podobnie
unosił się na wodzie ten węzełek z
płaszczem, lekko ściśnięty niezbyt długim
paskiem. Jeśli nie przemoknie w wodzie, to
nie stanie się dla niej kłopotem ani
zagrożeniem.
Silnymi, energicznymi odepchnięciami nóg,
cały czas poddając się nurtowi wody,
kierowała się w kierunku przeciwnego
brzegu. Miała dużo szczęścia, bo nie było
żadnych wirów, gęstych podwodnych zarośli
ani innych przeszkód. Nic, tylko dość
spokojna woda, miejscami trochę głębsza,
płynąca wzdłuż długiego, lekkiego,
łagodnego zakola. Po blisko stu metrach
spływania była już ze trzy metry od
drugiego brzegu i mogłaby na pewno stanąć
na dnie, bo było już dość płytko. Jednak
jeszcze jakiś czas płynęła z prądem, jakby
znajdując przyjemność w tej nocnej, zimnej
kąpieli, a jednocześnie szukając odcinka
zadrzewionego, gdzie od razu mogłaby się
schronić, jak najdalej od tamtego pościgu.
Zdała sobie sprawę, że była jednak już dość
mocno zmęczona, więc nie chciała więcej
ryzykować. Stanęła wyprostowana na dnie i
spokojnie krocząc wyszła z wody.
Natychmiast wdrapała się na łagodną, może
półtorametrową, trawiastą pochyłość skarpy
brzegowej i od razu schowała się wśród
drzew – olch, topoli i wierzb. Przeszła
energicznie jeszcze kilkanaście metrów
wzdłuż brzegu i zatrzymała się w końcu w
bezpiecznym jej zdaniem miejscu. Odpoczęła
troszeczkę i zaczęła sprawdzać, czy ma
wszystko. Wyciągnęła z walizki to, co było
jej teraz potrzebne do ubrania się, a
niepotrzebne rzeczy i brezent włożyła do
niej z powrotem. Ubrała się w jeszcze
wilgotne, a częściowo nawet mokre ubranie,
założyła na siebie płaszcz oraz buty na
nogi. Torebkę przewiesiła na szyi i uklękła
w trawie, by jeszcze trochę odpocząć.
Objęła twarz dłońmi i znieruchomiała modląc
się, patrząc i nasłuchując zza drzew na
drugą stronę Bzury.
Słabe światełka reflektorów migały z
daleka, sto kilkadziesiąt, a może nawet
dwieście metrów od niej w górę rzeki.
Widać, że kręcili się i plątali, szukając
jej po tamtej stronie i raczej nie kierując
się jeszcze w jej kierunku, w dół rzeki.
Widocznie pies zgubił ślad w miejscu, gdzie
weszła do rzeki i nie wiedzieli, gdzie
dalej jej szukać. Uśmiechnęła się
zadowolona, że aż tak długi odcinek udało
jej się przepłynąć w tej zimnej wodzie,
choć wcale nie czuła się zbytnio
wyziębiona. Jeszcze przez kilka chwil
czekała i modliła się, a oni chodzili po
polu i wzdłuż drzew w tę i z powrotem, też
pewnie zdyszani tak, jak przed chwilą ona.
Na pewno nie przypuszczali, że zdecydowała
się przepłynąć na drugą stronę rzeki.
Kobieta miałaby wejść do tak zimnej
wody?
-Boże, coś Polskę, przez tak liczne wieki
…. – zanuciła cichutko, trzymając teraz
dłonie na brzuchu, gdzie biło maluteńkie
serduszko jej dziecka. „Nie bój się,
córeczko, może nam się uda” – pomyślała.
-No dobrze, szanowni panowie! Muszę was
zostawić, bo już trochę zmarzłam –
powiedziała do siebie, stając już
wyprostowana wśród drzew. Zamknęła walizkę,
wzięła ją do ręki, odwróciła się tyłem do
rzeki i ruszyła jak najszybciej przed
siebie, odchodząc od brzegu Bzury. Musiała
się pospieszyć, póki jeszcze było dość
ciemno, bo za chwilę zacznie się na dobre
przejaśniać. Idąc w miarę szybko coraz
bardziej się rozgrzewała, a woda już w
całości wyciekła z jej ubrania, które miała
na sobie. Szła najpierw leśną ścieżynką, a
potem przez jakieś miękkie pole.
Za piętnaście minut była w wiosce, jak się
później okazało o nazwie Antoniew. Najpierw
natrafiła na figurkę Matki Boskiej,
zawieszoną na drzewie, więc się chwilę przy
niej pomodliła, podziękowała za opiekę i
poszła dalej wiejską drogą. Powoli
widniało, niebo stawało się coraz
jaśniejsze, a zza rzeki docierał do niej
jeszcze coraz słabszy dźwięk szczekającego
psa. A może tylko tak się jej wydawało.
Stojąca w bramie jednej z zagród dość młoda
kobieta zagadnęła do niej i widząc w słabym
jeszcze świetle brzasku, że jest mokra -
zaprosiła ją do chałupy. Lesia podziękowała
i zawahała się, ale jednak weszła do
środka. Były same w izbie kuchennej.
-Dzieciaki jeszcze śpią, a mój Tadek jest
na robotach w Rajchu – powiedziała,
zapraszając, by Lesia usiadła przy piecu i
się rozgrzała. –Wydoiłam nasze dwie
krasule, a potem patrzyłam na czerwone
rakiety, najpierw jedną, a po kilku
minutach na drugą… W zeszłym tygodniu też
tu kogoś szukali i też puścili rakiety, ale
nie wiem, czy złapali.
-Tak, też widziałam te rakiety – potaknęła
Lesia. Trochę się wzruszyła, że tutaj
mieszka jakiś inny Tadek, chwilowo
nieobecny. –Mówiąc szczerze potrzebowałabym
się wysuszyć i trochę przespać, najlepiej w
tamtej stodole.
-Boi się pani? To panią szukają tamci? –
zapytała kobieta, patrząc na nią uważnie. –
Proszę się nie martwić, nie wydam pani.
Nikt tu pani nie wyda. Wszyscy tu
nienawidzimy tych sk…synów, chętnie pani
pomogę.
-Dziękuję. Będzie lepiej, jak się schowam w
tej stodole, bo mogą mnie szukać po domach.
Mam na imię Anna – przedstawiła się w końcu
swoim fałszywym imieniem.
-Jestem Eleonora, mówią na mnie Lena, a
niektórzy Ela – odpowiedziała kobieta i
poczęstowała ją kubkiem gorącej kawy
zbożowej z mlekiem. –Zaraz dam ci gorącego
żurku, a potem pomyślimy o tej stodole.
Lesia zaczynała dygotać z zimna, więc
gorąca kawa i żurek były dla niej
genialnym, błogosławionym napojem. Gdy
skończyła się posilać, Eleonora
zaprowadziła ją za chwilę do stodoły,
wręczyła zwój ubrań i duży koc.
-Nie bój się, tu nikogo nie ma –
powiedziała. –Możesz się przebrać tymczasem
w te ciuchy, wszystko u mnie jest czyste i
wyprane. Na niedzielę musi być. Wysusz
sobie wszystko, co twoje, na tej belce.
Wyśpij się, ile trzeba, a potem zobaczymy,
co jeszcze potrzebujesz. Jak się obudzisz,
to przyjdź do chałupy, tylko dobrze
rozejrzyj się najpierw, czy kogoś obcego
nie ma.
Gdy Lesia zdejmowała z siebie mokre
ubranie, Eleonora stojąc tuż obok patrzyła
na nią i nie uszło jej uwagi, że jest w
ciąży.
-Uważaj na siebie, bo chyba jeszcze przed
wiosną będziesz rodzić … - powiedziała.
Lesia przytaknęła, a tamta dodała:
-Ja swoją trójkę urodziłam w mojej
chałupie. Każdego chłopaka odbierał mój
Tadek, akuszer amator – roześmiała się
głośno. – Za pierwszym razem, przy Pawle,
był w strachu większym, niż ja, ale na
szczęście żyła jeszcze moja mamusia i to
ona wszystko przy mnie załatwiła. Bolało,
jak diabli, ale przeżyłam. Potem przy
Piotrku było lepiej i dużo mniej bolało.
Znów mamusia odbierała dziecko, a Tadek
pomagał, ale miał już wprawę. Przy Darku
już mojej kochanej mamy nie było i wtedy
już tylko on odbierał nasze dziecko. Dobrze
mi pomagał i wspierał, więc wszystko poszło
jak trzeba, chociaż żadnej prawdziwej
akuszerki nie było. Spisał się wtedy mój
Tadek i powiedział, że za czwartym razem
będzie jeszcze łatwiej – śmiała się dalej.
-Musisz go kochać, Lena…
-Jasne, że tak, on mnie też. Spróbowałby
mnie nie kochać – znów się roześmiała. –Już
dwa lata, jak go tam zabrali, gdzieś koło
Hamburga. Pisze stamtąd, że mu ciężko beze
mnie. Mnie też ciężko, samej babie na
gospodarce, a jeszcze trzech chłopaczysków.
Co by tam nie mówić, chłop to chłop… jak
swój własny, to się tęskni, a czasem się
płacze przez niego, albo za nim. Rodzina i
ludzie ze wsi pomagają, więc da się jakoś
przeżyć. Dobra, już ci więcej nie
przeszkadzam. Śpij sobie tutaj spokojnie,
nikt cię tu nie znajdzie. A ja idę do tych
swoich drapichrustów, bo zaraz się
obudzą.
Komentarze (11)
Wena
Cieszę się, że czytasz, odwiedzasz i komentujesz.
Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
Ciekawa lektura, zanurzyłam się w niej po uszy i to
nie był stracony czas.
Pozdrawiam :)
Wanda
Dziękuję za wizytę, czytanie i komentarz. Miło mi, że
się podoba.
Pozdrawiam.
Bardzo wciągająca i poruszająca historia Az się
wierzyć nie chce ile można źnieść w życiu
Pozdrawiam serdecznie :)
Madame Motylek
Prawda, że nasza Lesia jest odważna, pomimo tego, co o
sobie pisała?
Można podziwiać odwagę polskich kobiet w tych
potwornych czasach, co właśnie usiłuję także
przedstawić w mojej powieści.
Dziękuję za wizytę, czytanie i komentowanie.
Pozdrawiam.
To niebywałe,co ta biedna dziewczyna
przeżyła,w dodatku będąc w ciąży.
Skupiając się na akcji powieści,nie
sposób nie zauważyć,że Autor ma
niewątpliwy talent do pisania prozy(też).
Pozdrawiam:)
Waldi
Marcepani
"wartko płynie opowieść" - tak jak Bzura pod
Sochaczewem, którą nasza dzielna Lesia przepłynęła w
ciemnościach. To chyba był jednak dowód odwagi.
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i czytanie.
Pozdrawiam.
wszędzie są dobrzy ludzie ..którzy pomogą .. maja mama
i ojciec byli na robotach w Niemczech i tam się
poznali .. często płakała przez niego ..
pięknie piszesz ...
chyba się wciągnęłam :) wartko płynie opowieść, w
wolnej chwili zajrzę do poprzednich odcinków /zaczęłam
ledwo od wczorajszego/ tymczasem jest co poczytać.
Amor
Dziękuję za wizytę, komentarz i czytanie. Pozdrawiam.
Emocje ani na moment nie odpuszczają.