Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Autlandia- część pierwsza

Obiecane opowiadanie cześć 1z3, tak podzieliłem tutaj, oryginał jest w całości. Jesteś to przeczytaj wytrwale do końca.

"Autlandia- część pierwsza".
02.02.2013r. sobota 21:07:00

W Autlandii dziewiętnastego sierpnia dwa tysiące ósmego roku urodziły się dwie księżniczki
Jedna była Alicja, a druga Hania. Są one siostrami bliźniaczkami. Cała kraina zachwyciła się w momencie narodzin tych księżniczek.
Po prawej stronie pięknej rzeki Autlandki stał pałac królów Autlandzkich. Na przypałacowej ławeczce siedział jeden z starszyzny ludu zwany balonikowym króliczkiem był jak zawsze zamyślony i pogrążony w swym świecie i wspominał wówczas dawną, minioną Autlandię, gdy przyniesiono mu nowinę, mamy nowe księżniczki, królowa Autlandii Ania urodziła dwie przecudnej urody córeczki. Wtedy to balonikowy króliczek wybudzony zawołał niech żyją i światu świecą swą urodą!!! Po czym znów zanurzył się w wspomnieniach i płynął mimo woli przez morza i lądy do Autlandii jego młodości, wtedy to na świat przyszła inna księżniczka, w której po latach się zakochał. Jednak, z racji, że był niższego stanu daleko jego stopa od pałaców stąpała, a księżniczka nieświadoma uczucia jakie do niej darzył nieraz siedząc na balkonie przyodziana w kwiaty we włosach i piękną bielutką suknie machała mu na powitanie, gdy ten przechodził nieopodal pałacowego ogrodu. Właśnie tuż za pałacowym ogrodem była kręta droga, która prowadziła do innego świata, do świata elfów. A właśnie on, dziś człowiek należący do starszyzny ludu był łącznikiem i listonoszem pomiędzy Autlandią, a Elflandią. Na tych wspomnieniach zastała balonikowego króliczka noc, a z wspomnień wybudziły go kiszki, które mu marsza zagrały.
W tym czasie, gdy on jeszcze był zagłębiony w wspomnieniach wszyscy zlecieli się do Autlandzkiego szpitala. Istne tłumy Autlandczyków. Wszyscy chcieli powitać nowe księżniczki tej pięknej krainy. Wiwatowali duzi i mali. Dzieci, kobiety i mężczyźni. A jeden zwany pszczółka Maja grał na gitarze o jednej strunie. Ta dwójka nowo narodzonych dzieci jeszcze zapewne nieświadoma co się wokół dzieje, nieświadoma tego, że są one księżniczkami nie tylko dla swych rodziców, ale również dla całej krainy, a już były bohaterkami, bo jeszcze żadna królowa matka w całej długiej historii Autlandii nie narodziła dwóch córek naraz.
Autlandia to kraina najoryginalniejsza pod Słońcem. Zamieszkują ją ludzie najszczęśliwsi. A cały dwór królewski jest unikatowy w skali całej ziemi. Już samo położenie geograficzne jest niezwykle osobliwe. Autlandia posiada miejsca strategiczny w czasach pokoju i w czasach waśni, gdy ludy z innej baśni chcieli zawładnąć Autlandią. Jednak lud zacięcie bronił swych królów i księżniczek z minionych czasów, a dwór odwdzięczał się dając schronienie w Autlandzkiej twierdzy nie do ruszenia, gdyż jest zbudowana z najtrwalszego kamienia. Kamień ten podarowali elfowie, bo oni leśne ludki, nie potrzebowali kamieni, więc czyszcząc swą krainę podarowali owe kamieniem a nawet wybudowali Autlandczykom najwspanialszą i najokazalszą fortyfikację.

Minęły dwa dni i księżniczki w pałacu, w nowo przystrojonej komnacie wesolutko zamieszkały i swym uśmiechem i wrzaskiem rodziców i poddanych rozweselały. A dzieci z szkoły przychodziły na wycieczki by podziwiać te księżniczki. Jednak wówczas jeszcze w zaciszu pałacowych komnat nie wiedziano, że dziewczynki mają swój mały, niewinny świat, a w tym świecie potrafią tylko one się odnaleźć, tylko one między sobą potrafią się porozumieć swym wesolutkim językiem.
Alicja i Hania rosły wolno, rozwijały się należycie, ale w końcu przyszło na nie życiowe
doświadczenie i obie naraz dopadła choroba. Rodziców przez to zaczęła boleć głowa, bo żaden Autlandzki lekarz, a nawet elfidzki nie umiał poradzić, nie umiał wyleczyć. Choroba dziewczynek okazała się nieuleczalna, ale jest pewna droga terapia, którą można je nauczyć żyć. Można je nauczyć żyć w Autlandzkim świecie zdrowych Autlandczyków. Powiadomił o tym królewską rodzinę leśny lekarz doktor muchomorek. Dziewczynki mimo, że są bardzo małe musiały wybrać się do szkoły życia, do dalekiej krainy pełnej życzliwych serc. W tej to krainie żyją ludzie, którzy chcą Alicji i Hani zafundować szkołę życia, chcą im zafundować terapię zwaną Behawioralną u doktora Behawiora.
W tym czasie po raz kolejny balonikowy króliczek siedząc na przypałacowej ławeczce wrócił z krainy wspomnień. Jednak tym razem gromadka dzieci, która wracała po odwiedzinach u księżniczek zagadała do niego i usiadła na najzieleńszej trawie jaką można spotkać i chcieli posłuchać jakie to wspomnienia lub jakie to przygody w swym życiu przeżył balonikowy króliczek.
Balonikowy króliczek ucieszony tym, że znalazła się grupa słuchaczy zaczął im opowiadać, ale jednocześnie jeszcze bardziej pogrążając się w świecie jego wewnętrznych wspomnień i fantazji. I zaczął opowiadać: W czasach, gdy chodziłem do tęczowej, tętniącej życiem szkoły wtedy miałem grupę przyjaciół tak miłych i tak przyjaznych, że zawsze po szkole chodziliśmy do naszego szpitala i charytatywnie udzielaliśmy pomocy przy chorych. Najbardziej lubiłem starszych pacjentów, gdyż sam z ich opowieści, z ich wspomnień mogłem wiele się dowiedzieć, wiele nauczyć , a jednocześnie sam mogłem być wysłuchany, sam mogłem się im pozwierać, bo wiedziałem, że zachowają to dla siebie, szczególnie, że dla niektórych z ich były to ostatnie dni życia. A jeśli już nie szliśmy do szpitala, bo była jakaś zaraza, epidemia i nie chciano nas wpuścić, co w tamtych czasach zdarzało się raz, dwa do roku przez około dwa , czasem trzy tygodnie nim ją zwalczono to chodziliśmy na brzeg Autlandki. Tam podziwialiśmy ptactwo, i ryby pięknie mieniące się w krystalicznie czystej wodzie. Czasem wygłupialiśmy się, ale nigdy na tyle by było niebezpiecznie. Ja osobiście lubiłem bawić się naśladując świętego Franciszka z Asyżu i rozmawiałem z tamtejszymi zwierzętami. Do dziś wydaje mi się, że żyje z tamtych czasów jeden ptak, on przyfruwa tutaj do mnie na tą ławkę i mi ćwierka do ucha melodie z Autlandii sprzed lat. Na chwilę przestał opowiadać spojrzał na spokojnych, uważnych i zasłuchanych słuchaczy, którzy siedzieli z rozdziawionymi pyszczkami, Uśmiechnął się i powiedział może wystarczy, bo za gadatliwy się staję i nadużywam waszej zaciekawienia i życzliwości. One jednak jednomyślnie krzyknęły, prosimy nie kończyć, prosimy opowiadać!!! Więc stary balonikowy królik zaczął dalej swe wspomnienia: Nie dalej jak wczoraj, gdy siedziałem na tej ławce przyfrunął do mnie ten ptaszek i ćwierkał i ćwierkał jak nigdy dotąd, zacząłem się zastanawiać, o co mu chodzi, co on chce mi przekazać. Zacząłem z nim długą rozmowę, rozmowę tak jakby świętego Franciszka, w którą nie bawiłem się już całe wieki. I wtedy to zrozumiałem , co ten ptaszek mówi, on mi wczoraj przyniósł dobrą nowinę, jego kuzyn z krainy dobrych serc mu zamailował, że ludzie z krainy dobrych serc gromadzą się licznie i nieszczędną swej hojności i zapraszają nasze księżniczki do swego lekarza Behawiora, który będzie je uczył żyć. Wtedy to spojrzał na nadzwyczaj zdumione dzieci , wstał z ławeczki przeciągając się i powiedział: „Na dziś to koniec opowiadań, bo muszę iść coś załatwić”.
Dzieci bez nalegania na dalsze opowiadanie grzecznie podziękowały i udały się na szkolny plac, gdzie innym opowiedziały w szczegółach to, co im balonikowy królik powiedział.

Tego dnia Król pisał list do swych poddanych, który miał być przeczytany przez elfa mówcę. Pisał w nim, że on wie, że te wszystkie cierpienia w ludzkim wymiarze skrywają w sobie Bożą tajemnicę i , że one są zaczynem przyszłej nagrody. A niewinność księżniczek sprawia, że są one szczególnie Bogu miłe. Niedługo później, gdy na placu piernikowym zwanym głównym rynkiem elfowy mówca przed zgromadzeniem całej krainy odczytał cały, długi list króla cały lud przekonał się po raz kolejny jak wielką wiarą wypełniony jest Król i jak bardzo on ufa Panu Bogu. Wspomniał w liście do mieszkańców swej krainy również, że cały dwór modli się za dziewczynki przez patrona chorych dzieci, a mianowicie przez wstawiennictwo świętego Feliksa z Kantalicjo. Prosił w owym liście by cały lud Autlandii, oraz elfy z Elflandii również dołączyli się do modlitwy.
Tego dnia po południu po odczytaniu listu wszyscy byli w zadumie zupełnie jak balonikowy króliczek. Siedział on znów, tradycyjnie na ławce, gdy cała szkoła i przedszkole przyszła słuchać jego opowieści. Zasiadły na soczyście zielonej trawie, a tym, co miejsca brakło siedzieli na rabatkach, na co twardszych i wytrzymalszych gałęziach drzew lub na kolanach starszego rodzeństwa. A stary balonikowy króliczek znów snuł swe opowieści, właśnie w trakcie jego opowieści jakby na potwierdzenie opowieści z poprzedniego razu przyfrunął ów ptaszek, usiadł ku uciesze dzieci mu na ramieniu i ćwierkał balonikowemu króliczkowi do ucha. Przy tym tak zabawnie trzęsąc swą mała główką z bujną, kolorową czuprynką jakby niesamowite rzeczy opowiadał i to potrząsał potakująco to znów przecząco głową. Tak bardzo rozśmieszyła ta sytuacja dzieci, że wybuchli gromkim śmiechem i salwą braw. I wtedy to balonikowy króliczek zorientował się, że tak licznie dzieci się zebrały i , że jego ćwierkający ptaszek wykrzykuje do niego wsadzając swój dziób mu do ucha. Wkrótce zaczął ponownie swe opowiadanie: pewnego dnia nie wiem, co się stało, ale ocknąłem się jadąc w nieznanym kierunku, byłem oszołomiony, na głowie miałem przymocowane jakieś balony zupełnie jakbym był jakimś pajacem lub klownem w jakimś objazdowym cyrku. Koło mnie siedział żandarm, wpatrywał się we mnie wyłupiastymi oczyma, z niekrytą odrazą nie wiem, czy do niego, czy do sytuacji w jakiej nie wiedzieć czemu się znalazłem powiedziałem do mnie wypuść mnie, nie jestem cyrkowcem, co te balony tutaj robią, jednocześnie przekuwając paznokciem kilka z nich, jeden nie chciał, miał za mało powietrza. A on wówczas do mnie powiedział, czego wówczas nie zrozumiałem oj Ty króliczku już nie będziesz uciekać po lesie. Poprosiłem go o wyjaśnienie , o co do licha chodzi, wtedy odezwał się drugi, którego wcześniej nie widziałem, bo siedział za mną zajadając jakiegoś sucharka. Ty balonikowy króliczku byłeś na festynie, kupiłeś sobie czapeczkę z balonkami i biegałeś i bawiłeś się z dziećmi szpitala dziecięcego. Uznaliśmy, że jesteś nienormalny, że jesteś chory, w dodatku skakałeś jak zając. Dziwiłem się wówczas dlaczego więc mnie nie nazwał balonikowym zającem, ale nic nie mówiłem. A ten dalej kontynuował swą mowę, a tymczasem okazuje się, że jesteś, że byłeś pijany. Nic na to nie mówiłem, bo ja abstynentem jestem. Poprosiłem ponownie by mnie wypuścili, powiedziałem do nich tylko, że już nie będę, że mnie głowa tylko trochę boli, a oni się śmiali jak hipopotamy obaj jednocześnie. Wtedy kierowca tego pojazdu, który słyszał rozmowę, powiedział, balonikowy króliczku śmiejąc się przy tym my wieziemy Cię do elfowego szpitala, bo tam do doktora pomponika zszyć głowę, bo wbiłeś sobie haczyki z balonów do głowy, gdy w tym zabawnym przebraniu fikałeś koziołki. Tak kochane dzieci było i od tego dnia wołają na mnie balonikowy króliczek. Z czasem zapomniano jak mam naprawdę na imię i do dziś mówią balonikowy króliczek. Przetrwała ta ksywa , bo zachodziłem do dzieci do szpitala i tam im tworzyłem teatrzyk w mej czapeczce zakupionej na tym festynie i od tego wypadku zawsze baloniki do czapki przymocowywałem agrafką, a nie ostrym drutem by się nie pokaleczyć.
Stary balonikowy króliczek kończył swoje opowieści, a wtedy to zajechała pod pałac piękna, luksusowa kareta. Wysiadł z niej jakiś dostojny mężczyzna i udał się pewnym krokiem w stronę furty. Z drugiej strony z radością nadchodziła, a wręcz nadbiegała królowa w własnej osobie, dłonie jej drżały, a bicie serca zdaje się było tak głośne, że zagłuszało śpiew ptaka wciąż siedzącego na ramieniu balonikowego króliczka. Dzieci wstały z miejsc i zaciekawione podeszły jedne bliżej furty, a drugie bliżej pięknie przyozdobionych koni, które ciągły karetę. Te dzieci, co były najśmielsze i podeszły najbliżej furty usłyszeli jak dostojny pan mówił: Szanowna Królowo Autlandii jam Franciszek Krawacik wysłannik z krainy Dobrych Serc przybywam z polecenia naszego wodza Niebieskieoczko i doktora Behawiora po szanowne panny księżniczki. Lud naszej krainy chce szanowne księżniczki przystosować do życia, gdyż przyjaźń jaka od stuleci jest żywa między naszymi krainami i wasza liczna pomoc w sytuacjach różnych kryzysów sprawia, że poczuwamy się do pomocy, którą w swej krainie, ani w Elflandii szanowne panny księżniczki otrzymać nie mogą.
Po tej wiadomości z ogrodu jakby dobiegał intensywniejszy zapach kwiatów, które najwidoczniej cieszyły się z dobrej nowiny i w ten sposób uszczęśliwione wydawały swój aromat na całą Autlandię. Wnet pszczoły z pasieki pana Pasiaka zleciały się i nektar z kwiatów zbierały, w ten czas miód był najsmaczniejszy jaki można było sobie wymarzyć. Nigdy dotąd jeszcze miód nie był tak smaczny i tak miodowy. Nie wiadomo, co miało na to wpływ, być może ten ekscytujący, niebiański i tak delikatny zapach kwiatów i ziół z królewskiego ogrodu, który w mgnieniu oka rozszedł się po całej Autlandii zupełnie tak jak nowina, że wysłannik krainy dobrych serc przybył po księżniczki.
Owy człowiek z gitarą, co w szpitalu na jednej strunie grał przybył wraz z swą kapelą z dala grając, gdyż głos zabawnego rzępolenia było słychać. Oprócz niego i jego jednostrunowej gitary był stary berecik z skrzypkami bez smyczka, był Antek złomiarz z bębenkiem zrobionym z starego wiadra bez dna. Była też nimfa wodna z leśnego strumyka zauroczenia, która tak słodko i czysto śpiewała, że co wrażliwszy kawaler padał do jej stóp z bukietem aromatycznych kwiatów, które zerwał z królewskiego ogrodu. O dziwo wiele ludzi w zamieszaniu kwiaty zrywało by zabrać do swych domów, ale kwiaty natychmiast odrastały i wyglądały jakby w nienaruszonym stanie.
Miejscowy lekarz zastanawiał się z pewnym profesorem Wstrząsem z lokalnego uniwersytetu, czy ten niezwykły kwiecisty aromat nie ma jakiś leczniczych właściwości, a może wywar z tych kwiatów byłby świętym Graalem medycyny.
Życie w tym czasie niewątpliwie w Autlandii było odmienne od tego co zwykle, tego harmonicznego, spokojnego i niemal powtarzalnego. Posłańca zaproszono na królewskie komnaty , karetę wstawiono pod dach by się nie nagrzewała na prażącym w tym dniu Słońcu. Konie napojono i dano im wytchnienie w królewskiej stadninie, w której nie jeden koń gościł, oprócz tych trzech, co były własnością króla i królowej oraz dwóch prze pięknych księżniczek. Jednak księżniczki z racji wieku na koniach jeszcze nie jeździli, mieli w swej komnacie małe bujane koniki, by oswajali się z tym zwierzątkiem, ale tylko na tym przestano.
Nadeszła noc straż nocna zamknęła bramę do królewskiego Pałacu kilku weszło na wierzę i spoglądali w cztery strony obejmując swym spojrzeniem całą Autlandię. Jeden, zwany hamakowy leniwiec , który był szefem straży nocnej położył się w pałacowym ogrodzie właśnie w hamaku i zwinąwszy się w pozycję kota zasnął. W zamku jeszcze światła się paliły, gdyż gospodarze gościa ugościwszy spożywali zeń uroczystą kolację. Na którą zostali zaproszeni co znaczniejsi mieszkańcy Autlandii, pałacowa pomoc i ku zdziwieniu hamakowego leniwca i ćwierkającego ptaka również balonikowy króliczek. On jako najstarszy z Autlandczyków mimo niskiego pochodzenia był najbardziej doświadczony życiowo i sam bywał za czasów panowania dziadka obecnego króla w krainie Dobrych Serc. Autlandia spowita była już głębokim snem, straż na wierzy się zmieniła, a hamakowy leniwiec przewracał się drugi raz na prawy bok, gdy dopiero w pałacu wszystkie światła zgasły.
Nazajutrz, wczesnym rakiem, gdy jeszcze opustoszałe ulice Autlandii spowijał kurz królowa matka wstała i osobiście zaczęła szykować wyprawkę dla swych córeczek, dla swych księżniczek, które właśnie tego dnia miały udać się do krainy Dobrych Serc. Wyprawka była już prawie gotowa, gdy ruch na ulicach pojawił się, strasz nocna zeszła z wierzy, hamakowy leniwiec jeszcze ucinał sobie drzemkę po zapracowanej nocy. Król zbudziwszy się zauważył, że królowej w sypialnej komnacie nie ma. Zszedł do salonu myśląc, że tam jest, wtedy usłyszał głos z komnaty księżniczek. Poszedł w tamtym kierunku, ale królowa już wyszła mu naprzeciw mówiąc: kochany mój mężu, królu Autlandii córki nasze, księżniczka Alicja i Hania są gotowe do podróży, a teraz ja będę się szykować, gdyż udam się tam i będę im towarzyszyć przez cały czas leczenia. Zabiorę również ze sobą pewnego studenta naszego uniwersytetu Jacka zwanego Kędziorkiem by ten od doktora Behawiora przejął wiedzę odnośnie terapii i by dalsze leczenie naszych pociech mógł odbywać się już w Autlandii. Król usatysfakcjonowany tą wiadomością przytaknął cicho szepnął coś królowej na ucho, przytulił ją na kilka chwil i udał się do jadalni na śniadanie, którego zapachy wyczuwał już wyraźnie.
Zaszedł do komnaty jadalnej usytuowanej blisko okrągłego tarasu, skierowanego na wschód, tak by promienie Słońca nastrajały pozytywnie na cały rozpoczynający się dzień. W ten do jadalni weszła jedna z dam lokalnego zgromadzenia wdów kwiatowych. Była ona odziana w błękitnawą szatę z nieokreślonej materii. Kolor jakby podkreślał jej piękną cerę, jej pochodzenie i był takim tłem do głębi jej spojrzenia, które również w niebieskim, takim niebiańskim odcieniu przeszywało komnatę, której oprócz tych dwojga nie było nikogo. Był również stary, poczciwy zegar zwany Tiki takiem, ale on oprócz cichego, pomrukliwego tykania nic się nie odzywał. Owa dama zobaczywszy króla nieco się zarumieniła, zarzuciła chustę niczym szarfę na swe piersi poczym tak niewinnie uśmiechnęła się i podała dłoń na przywitanie. Król wstał z krzesła, ukłonił się, pocałował damę w rękę, w ten nadeszła gosposia pchając przed sobą na szklanym wózku śniadaniowe smakołyki.
Król zaprosił ową damę do stołu, po chwili nawet królowa zaszła podekscytowana niewątpliwie nadchodzącą podróżą. Ostatni na śniadanie zszedł posłaniec z krainy Dobrych Serc. I cała czwórka początkowo w milczeniu, później w gwarnym szmerze mimo, że było ich czworo biesiadowali początek dnia. Król zastanawiał się kim jest owa dama, która nie przedstawiła się, a on nie pytał. Jednak wszystko się wyjaśniło, gdy śniadanie dokończono, wtedy to posłaniec przedstawił bez okazywana uczuć ową damę królowi i królowej. Mówiąc: Szanowni gospodarze oto Józefina żona mojego świętej pamięci brata Herberta. On to dla tej urodziwej kobiety przed laty przybył do waszej krainy, ożenił się z nią, ale długo szczęścia nie zaznał, gdyż pewnego, zimowego dnia, spadł z konia, gdy zahaczył o pokrytą lodem gałąź, gdy wracał z lasu, gdzie był na polowaniu. Ich małżeństwo trwało ledwie dwa miesiące, a Józefina od jego śmierci po przeżytym wielkim szoku zaniemówiła i do dziś milczy niczym głaz. Mimo, iż dopiero dwa tuziny lat kończy na dniach, to od pięciu jest już wdową i niemową. Król zapatrzył się na Józefinę, w trakcie opowieści posłańca, że aż królowa z dwa razy chrząknęła, przepraszając, że niby coś jej gardle utknęło, ale król nie zorientował się i dopiero szczery uśmiech Józefiny wyprowadził go z tego stanu gapiostwa. Tak bardzo go wyprowadził, a właściwie zawstydził, że się zarumienił, po czym chcąc napić się kawy oblał sobie brodę i zaplamił świeżą, śnieżno białą koszulę, która była szyta na miarę w zakładzie krawieckim pana Włóczki.

Słońce było wysoko na Niebie, południe zbliżało się, kiedy księżniczki, królowa, posłaniec i jego towarzysze oraz student lokalnego uniwersytetu Jacek zwany kędziorkiem. Wokół karety zebrała się niemalże cała społeczność krainy, poza jednostkami, które musiały pozostać przy stanowiskach swojej pracy. Na ten czas dzieci z nauczycielami z szkoły przyszły by pożegnać królową i przede wszystkim księżniczki. Natomiast balonikowy króliczek znów siedział zamyślony, a może tym razem był kontemplujący Boże tajemnice. Pożegnanie nie było za długie, nikt na instrumentach nie grał, każdy się patrzał, każdy rozmyślał, jak ich księżniczki oraz królowa będą się miały w tamtej, odległej krainie.
Kareta od jechała niektórzy , wśród nich i król szli przez chwilę za nią nim ta nie zniknęła po wjechaniu do lasu, inni stali i nasłuchiwali stukoty koni, który stopniowo, rytmicznie się oddalał, cichł. Co niektórzy łzy wylewali i w swe chusty je wcierali. A balonikowy króliczek siedział, jakby nie zauważywszy, co wokół się działo. W ten czas nawet ptaki umilkły, kwiaty straciły blask, a ich aromat jakby unosił się tylko nad lasem, podążając w ślad za odjeżdżającą karetą.
Dzieci znów licznie zebrały się wokół balonikowego króliczka prosząc go im coś opowiedział, by mogły chociaż przez chwilę zagłuszyć wielki smutek i wypełnić wielką pustkę spowodowanych wyjazdem księżniczek i królowej. Początkowo nie chętnie, ale po chwili nie dał się dłużej prosić i powoli, ospale zaczął snuć wspomnienia i opowiadać dzieciom różne historie. A zaczął tak:
Pewnego dnia, gdy wraz z naszą wyprawą, w której byłem honorowym członkiem dotarliśmy do bezimiennego jeziora. A tam były najdziwniejsze foki jakie kiedykolwiek widziałem, ale tylko te widziałem na własne oczy, inne tylko w książkach. Foki te były pstrokate, miały po trzy oczy, a każde oko w innym kolorze. A mało tego jedno, te dodatkowe, środkowe oko wysuwało się niczym obiektyw w aparacie fotograficznym i patrząc w nas na pewno dokonywało pomiarów nas i naszego ekwipunku. Nazwaliśmy je oko Pana Kleksa, a te foki państwem kleks. Jednak z nich była wyjątkowo urodzajna, gdyż była w kolorze tęczy, a w miejscu trzeciego oka ,miała czarną przysłonę. Nie wątpiliśmy, że to był foczy król, nazwaliśmy go piratem z foczego jeziora. Oprócz fok żyły tam niezliczone odmiany w niezliczonych kolorach ryb. Te, które udało mi się rozpoznać to : jesiotry, sumy, węgorze i był też jeden pomarańczowy rekin. Istny to dziwak był, nazwaliśmy go pomarańczka. Na pewno uciekł on z rekiniego wariatkowa, wyobraźcie sobie, że on wychodził na brzeg, tańczył kankana , albo jezioro łabędzie. Raz przysiadł do nas, jak piekliśmy na grillu jakiegoś węża, co nam do namiotu wpełzał i poprosił o kawałek. Poczęstowaliśmy go , gdyż obawialiśmy się, że może ten cudak nas pozjadać. Jeden z moich towarzyszy nie pamiętam jak miał na imię poczęstował go herbatą z leśnych malin. Szczerze nie służyło mu to, bo tarzał się pijany po trawie, że baliśmy się, że wpadnie do ognia i się poparzy. Wtedy to pierwszy raz widzieliśmy jak rekin potrafi śpiewać. Śpiewał jakieś szanty, grając na akordeonie, którego mój towarzysz, ten od herbaty zabrał ze sobą by wieczorami umilać czas. Jak nieco wytrzeźwiał przeprosił nas za swe zachowanie , oddał akordeon i popłynął w głębiny jeziora. Długo tej nocy nie spaliśmy, tylko rozmyślaliśmy o tych przyrodniczych cudach. Jeden z pokładowych kucharzy wysunął taką myśl, którą pochwyciliśmy i dopiero zasnąć tej nocy nie umieliśmy, a mianowicie, że jesteśmy w świecie iluzji, a oczy fok nas skanują, odtwarzają sztucznie nasz genom i będą istnieć nasze duplikaty, a może i klony. W końcu zasnęliśmy. Nazajutrz zbudziły nas ptaki, tak jedne przed drugimi skrzeczące, że mój kolega gorąca strzelba, który był czarnym Indianinem chciał kilku ustrzelić na spamiętanie. Z ptactwa były tam różowe mewy, dzikie kaczki wielkości przepiórek i jastrzębie, które o dziwo normalnie wygadały. Jedna spośród nich wyróżniały się kanarki, takie fajne ptaszki, ale strasznie fałszowały , jeden był pijany z miłości, jeden był niemy, jeden przechodził mutacje, a jeszcze inny i ten to był kawalarz stał na gałęzi, która była najbliżej naszego namiotu i gadał kawały jak to jakiś leśny żółw jeździł na wodnych saniach bez kasku. Mówię wam dzieci, co tam się działo, była to kraina dziw. Byliśmy tam w lipcu, gdy w pełni było lato i było niezwykle gorąco. Drzewa były również jakieś takie nadpobudliwe. Jedno zawsze szumiało w ton wiatru, ale szumiało odgłosem góralskiej melodii. Jedno drzewo skakało, pajacyki robiło. Raz głośno myśląc zastanawiałem się po co takie figle odwala, czy może przed nami jak cała reszta się popisuje. A on mi odpowiedział ku mojemu zdziwieniu, że musi mieć poranny aerobik. Istotnie były wówczas jeszcze godziny przed południowe. W sierpniu znużeni tymi i innymi dziwami wracaliśmy do domu, wracaliśmy do Autlandii I do Indlandii. Właśnie z Indlandii był ten czarny Indianin, wspominam go szczególnie miło, bo miał siłę jak tur. Własnymi rękoma zabił niedźwiedzia wielkiego jak dom i mieliśmy wiele skór i futer, bo podzieliliśmy zdobyć każdemu po równo. Skóry te i futra owe grzały nas, gdy zima nas dopadła, gdzieś na Autlandzkim oceanie. Raz dostałem od niego list, później kontakt się urwał. Słyszałem od jednego włóczykija, co z bambusem przemierzał świat, że ów czarny Indianin robi za okaz w jakiś rezerwacie na północnym kontynencie. Jak było naprawdę nie wiem, ale nie dał więcej znać, ja mu na list odpisałem, ale nie wiem, czy w ogóle on do niego doszedł. Na tym balonikowy króliczek zakończył swą opowieść.

W ten czas kareta była już daleko poza centrum Autlandii już nawet przebyła zwodzony most nad drugą stronę Kłodnicy. Księżniczki siedziały w karecie, zadowolone, nieświadome, gdzie jadą, ale zadowolone, bo ich mamusia, królowa Autlandii siedziała między nimi i je tuliła i karmiła je żelkami, które każde dziecko lubi. Z uchylonych okienek karety było widać wierzę wysokiego kościoła, którym była katedra biskupa Autlandii. Katedra mimo, że budynek, a nie istota żywa wydawała się jakaś smutna i spowita chmurami, mimo, że wokół Słońce świeciło, a po chmurach nie było nawet śladu. Krajobraz zmieniał się znacznie, bo powoli opuszczali Autlandię mijając przydrożną kapliczkę, przy której przystanęli, przy której było jeziorko, z którego konie się napoiły, Dziewczynki żywiołowe nie umiały już powoli usiedzieć, więc zadowolone, że mogły wyjść z karety i biegały wokół żywiołowo. Królowa zajrzała do kaplicy. Stały tam uschnięte kwiaty, mimo, że wody im nie brakowało. Urwała kilka świeżych, które nieopodal rosły i zaniosła, wodę w wazonie zmieniła i się chwilę pomodliła. Po krótkiej piętnastominutowej przerwie księżniczki z wielkim oporem i drobnym płaczek wchodzili do karety. Woźnica , starszy, siwy człowiek zerwał kilka kwiatów, wręczył księżniczką, a te bawiąc się nimi, wyrywając z nich płatki i rzucając na dywan ścielący podłogę karety zapomniały o bieganiu, o płaczu i w tej miłej atmosferze kareta ruszyła dalej. Student czytał jakąś książkę o botanice, królowa pozwoliła sobie na drzemkę, ale jednym okiem spoglądając na córeczki, bo wiedziała, że wymagają one szczególnej troski, opieki i uwagi. Posłaniec poszedł do przodu usiadł koło woźnicy i cicho, takim stonowanym szeptem coś razem nad czymś debatowali.

Przekroczywszy terytorium Autlandii jakby przekroczyli czas lub strefę klimatyczną. Mimo, że to było kilka kroków, a odczuwalna różnica była prze ogromna. Klimat nieco się zmienił na bardziej rześki, a to za sprawą, że wkraczali do krainy wielkich jezior i krętych rzek. Być może to w tej krainie było to dziwne, bezimienne jezioro z pomarańczowy rekinem, o którym dzieciom opowiadał balonikowy króliczek.
Dziewczynki wykazując się wielką wyobraźnią, tak zabawną bawiły się rozrzuconymi wcześniej płatkami kwiatów, układały piękne mozaiki, zupełnie jakby kończyły jakieś wielkie szkoły w tym temacie. Niezwykły ich kunszt docenił nawet student dotychczas siedząc znieruchomiały, czytając książkę. Wstał podszedł do nich, usiadł obok, odłożył książkę i przyglądał się wnikliwie mozaice. Później coś notował, coś szkicował w swym kajecie. Niebawem znów na chwilę zatrzymano się, tym razem kwiaty dla dziewczynek narwał student, ale dużo więcej i bardziej kolorowe. Przerwa była dłuższa, bo godzinna wszyscy jedli zapasy prowiantu, które zabrali ze sobą. Konie leżały zabawnie i dawały nogą odpocząć. Księżniczki zmęczone w cieniu pod kokosowa palmą zasnęły. Alicja z lewej, a Hania z prawej. Coś im się chyba nawet śniło, bo przez chwilę zabawnie, w swoim stylu między sobą się porozumiewały. One były z sobą były tak zżyte, że nawet sny miały wspólne.

W tym czasie, w Autlandii życie starało się wrócić do normy, o ile można po niedawnym wyjeździe księżniczek i królowej mówić o powrocie do normy. W całej Autlandii tylko stary balonikowy króliczek mógł pamiętać moment, w którym i królowa i księżniczki jednocześnie i na dłuższy czas mieli i wyjechali poza krainę. A i to nie było pewne, bo mogło to być w bardziej odległych czasach, a może nawet dotychczas w ogóle nie miało miejsca. Przyroda stała się taka odrętwiała, Słońce czuło się nieswojo, bo Autlandia opustoszała. Można było to poznać po tym, że nie uśmiechało się jak zwykle wesoło, ale wisiało na Niebie takie poważne, zamyślone, prawie jak balonikowy króliczek. A w ludzkich sercach i na ludzkich twarzach budził się smutek. Co odczuwał balonikowy króliczek ciężko było rozeznać, gdyż ten jak zawsze był poważny, zamyślony i z zewnątrz nie wykazywał żadnego zainteresowania i emocji, chociaż wewnętrznie w nim się burzyło i gotowało. Wszystko uważnie obserwował i w swej głowie zapamiętywał. Wszakże mimo, że całymi dniami siedział na ławeczce, to w głowie miał wszystko, co się w całej Autlandii działo. Wiedział, gdyż skrywał wielką tajemnicę, a mianowicie posiadał trzecie oko. Dostał je od starej foki, która na łożu śmierci wyciągnęła je i mu dała mówiąc, że jej już nie jest potrzebne, ale mu w jego licznych wyprawach może się zawsze przydać. Dzień powoli mijał, a Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale jakby wcześniej niż powinno, zupełnie tak jakby zniechęcone nie chciało już oświecać i ogrzewać tę nędzę życia. Kobiety stały się wyblakłe i zmizerniałe. A mężczyźni jakby w ciągu tego jednego dnia zapuścili się, nie golili się, nie dbali o siebie, założyli na siebie stare, nie modne i wyblakłe koszule, które dziurawe, niepocerowane służyły jeszcze wczoraj jako legowisko dla psa lub kota.
Księżyc za to czuł się znakomicie, jakby nigdy dotąd, on doskonale zharmonizował się z tą melancholią, która nastała. Z wąskich ulic i nieznanych wcześniej zaułków wychodziły jakieś nocne stwory. Jakby one tylko czyhały aż księżniczki i królowa wyjadą, jakby chciały zguby całej krainy. Na ulicach i w parkach pojawili się lunatycy, nawet szef straży nocnej, co zwykł spać na hamaku błąkał się, gdzieś po ogrodzie. W nocy ożyło jakieś tajemnicze widmo, jakby z podziemia wyszło. Ludzie na nic nie zwracali uwagi, ludzie wpadli w depresje i z najszczęśliwszej krainy na świecie z Autlandii stała się kraina posępności. Na szczęście nie miało to trwać zbyt długo, ale nim normalność miała wrócić to wiele dziw się działo.
Niebawem okazało się, że widmem, zmorą, lunatykiem pojawiającym się w noce był lokalny artysta zwany Zombi. Nie można było go nigdy spotkać w dzień, tyko w nocy. A teraz go zauważano, gdyż w momencie, gdy księżniczki i królowa wyjechały ludzie nie umieli jak zwykle spać spokojnie i sami się błąkali, więc dlatego nagle, nie spodziewanie dostrzegali to, co wcześniej było dla nich obojętne, coś, co de facto dla nich nie istniało. W każdą noc, na jakiej ulicy, jakim zaułku by się nie pojawił człowiek mógł spotkać zjawę, którą był Zombi. Dni mijały powoli, ale każdy następny jakby bardziej spokojniej, nawet ludzie spać zaczęli, już ich niepokoje i bezsenność nie męczyła. A Zombi z nocy na noc mógł w większym spokoju pałać się swą sztuką. Po tygodniu życie wróciło do jako takiej normy, a więc nastał gwar, po kawiarniach można było spotkać ludzi dyskutujących na inne tematy niż wyjazd królowej i księżniczek. Młodzież wyszła na ulice po zajęciach w szkole, na uniwersytecie nie przesiadywała li tylko w bibliotece lub w domach, ale wędrowała po lokalach, klubach, domach przyjaciół, a co sentymentalni przychodzili pod pałacową ławkę odwiedzić balonikowego króliczka i posłuchać jego opowiadań, które stałe się tradycją, gdyż każdego dnia po szkole wszystkie dzieci z szkoły przychodziły go słuchać, a żadna historia, nawet w części nigdy się nie powtórzyła. Jeden bystry chłopak o imieniu Stasiu zawsze przychodził z ołówkiem, piórem i kajetem i notował, co balonikowy króliczek mówi, rysował zwierzęta, miejsca, ludzi i przyrodę, którą opisywał w swych opowiadaniach balonikowy króliczek. A ten sam nie zauważał tego, że Stasiu skrzętnie wszystko notował, a żadne słowo nie uciekło jego uwadze. A może balonikowy króliczek przez brak emocji na twarzy nie dawał poznać, że dobrze wie, że wszystkie jego słowa są notowane niczym na przesłuchaniu.

Dziękuję za wczoraj i dziś. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z dalszą historią. Imiona dziewczynek, ich mamy są autentyczne oraz data urodzin.

autor

AMOR1988

Dodano: 2016-08-17 09:28:26
Ten wiersz przeczytano 1620 razy
Oddanych głosów: 19
Rodzaj Bajka Klimat Ciepły Tematyka Dla dzieci
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (18)

AMOR1988 AMOR1988

Wszystkie trzy części są stworzone na potezeby beja.
Pomptos6u teusy podzieliłem na trzy. Ja to mam
napisane jako jedno dość długie opowiadania, miała
być cała książka, może jeszcze będzie.
Pochwałę się, że jak usiadłem to kilka godzin bez
przerwy pisałem i wszystko na jeden raz napisałem.
Obiecuję, że cześć trzecia będzie ostatnią tak długą.
Na przyszłość będę stawać się maksymalnie połowę
krótsze części mieć, gdybym zdecydował się publikować
inne.

Kropla47 Kropla47

Pozdrawiam:)jak wrócę to przeczytam.

Xenia1 Xenia1

Treść ciekawa + za syzyfowe prace. Pozdrawiam
serdecznie, miłego dnia.

Augustyna Augustyna

Tekst ciekawy, włożyłeś bardzo dużo pracy. Pozdrawiam

Ona56 Ona56

Uszereguj wątki, popraw stylistykę twoich wypowiedzi.
Sprawdź literówki. W tekście popełniasz tzw. dłużyzny,
a te zniechęcają do czytania. Tekst ciekawy, ale za
długi jak na jeden rozdział opowiadania.
Pisz dalej, znów przeczytam.
Nie gniewaj się za uwagi, plus za ogrom pracy.

jesionka jesionka

Kawał pracy Amorku :)) Pozdrawiam

elka elka

Za Konchą
pozdrawiam

Koncha Koncha

AMOR, przeczytałam całość.
Interesująca treść, ale naszpikowana wieloma
literówkami i bł.gramatycznymi.
Nie gniewaj się, ale:
" siedział jeden z starszyzny"
takich zdań, gdzie powinno być "ze", a masz "z" jest
sporo.
Myślę, że śmiało możesz podzielić swoją "Autlandię" na
dużo więcej części niż trzy, bo w przeciwnym wypadku,
stracisz nawet tych cierpliwych czytelników.
Jak dla mnie, jest w Twoim opowiadaniu za dużo
nieistotnych szczegółów, które nic nie wnoszą do
treści, a powodują konsternację czytelnika: czytać,
czy nie czytać dalej.
Pozdrawiam, życząc miłego dnia, poza Autlandią:)

Halina53 Halina53

Jest co poczytać, ale warto...pozdrawiam serdecznie

waldi1 waldi1

Pięknie piszesz ..

Syringa Syringa

ciekawe to co piszesz
podoba mi się serdecznie pozdrawiam

marcepani marcepani

z braku czasu przeczytałam początek - zaczynało się
ciekawie, proponuję podzielić na części :)

użytkownik usunięty użytkownik usunięty

Najciekawszą postacią jest balonikowy króliczek!!!
Pałacowa ławka intryguje ;)
Czekam na jutro :)

Vick Thor Vick Thor

metodą dedukcji/z nawyku/
doszedłem, że piszesz historie
o królestwie Autyków
w której autyczni są autentyczni
od autora zaczynając, który jako poeta zaszczuty,
zasługuje na miano kosmicznego astro-auty!

Ola Ola

Oj, ale długi:-) :-) :-)
Miłego:-)

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »