Autlandia- część pierwsza
Obiecane opowiadanie cześć 1z3, tak podzieliłem tutaj, oryginał jest w całości. Jesteś to przeczytaj wytrwale do końca.
"Autlandia- część pierwsza".
02.02.2013r. sobota 21:07:00
W Autlandii dziewiętnastego sierpnia dwa
tysiące ósmego roku urodziły się dwie
księżniczki
Jedna była Alicja, a druga Hania. Są one
siostrami bliźniaczkami. Cała kraina
zachwyciła się w momencie narodzin tych
księżniczek.
Po prawej stronie pięknej rzeki Autlandki
stał pałac królów Autlandzkich. Na
przypałacowej ławeczce siedział jeden z
starszyzny ludu zwany balonikowym
króliczkiem był jak zawsze zamyślony i
pogrążony w swym świecie i wspominał
wówczas dawną, minioną Autlandię, gdy
przyniesiono mu nowinę, mamy nowe
księżniczki, królowa Autlandii Ania
urodziła dwie przecudnej urody córeczki.
Wtedy to balonikowy króliczek wybudzony
zawołał niech żyją i światu świecą swą
urodą!!! Po czym znów zanurzył się w
wspomnieniach i płynął mimo woli przez
morza i lądy do Autlandii jego młodości,
wtedy to na świat przyszła inna
księżniczka, w której po latach się
zakochał. Jednak, z racji, że był niższego
stanu daleko jego stopa od pałaców stąpała,
a księżniczka nieświadoma uczucia jakie do
niej darzył nieraz siedząc na balkonie
przyodziana w kwiaty we włosach i piękną
bielutką suknie machała mu na powitanie,
gdy ten przechodził nieopodal pałacowego
ogrodu. Właśnie tuż za pałacowym ogrodem
była kręta droga, która prowadziła do
innego świata, do świata elfów. A właśnie
on, dziś człowiek należący do starszyzny
ludu był łącznikiem i listonoszem pomiędzy
Autlandią, a Elflandią. Na tych
wspomnieniach zastała balonikowego
króliczka noc, a z wspomnień wybudziły go
kiszki, które mu marsza zagrały.
W tym czasie, gdy on jeszcze był zagłębiony
w wspomnieniach wszyscy zlecieli się do
Autlandzkiego szpitala. Istne tłumy
Autlandczyków. Wszyscy chcieli powitać nowe
księżniczki tej pięknej krainy. Wiwatowali
duzi i mali. Dzieci, kobiety i mężczyźni. A
jeden zwany pszczółka Maja grał na gitarze
o jednej strunie. Ta dwójka nowo
narodzonych dzieci jeszcze zapewne
nieświadoma co się wokół dzieje,
nieświadoma tego, że są one księżniczkami
nie tylko dla swych rodziców, ale również
dla całej krainy, a już były bohaterkami,
bo jeszcze żadna królowa matka w całej
długiej historii Autlandii nie narodziła
dwóch córek naraz.
Autlandia to kraina najoryginalniejsza pod
Słońcem. Zamieszkują ją ludzie
najszczęśliwsi. A cały dwór królewski jest
unikatowy w skali całej ziemi. Już samo
położenie geograficzne jest niezwykle
osobliwe. Autlandia posiada miejsca
strategiczny w czasach pokoju i w czasach
waśni, gdy ludy z innej baśni chcieli
zawładnąć Autlandią. Jednak lud zacięcie
bronił swych królów i księżniczek z
minionych czasów, a dwór odwdzięczał się
dając schronienie w Autlandzkiej twierdzy
nie do ruszenia, gdyż jest zbudowana z
najtrwalszego kamienia. Kamień ten
podarowali elfowie, bo oni leśne ludki, nie
potrzebowali kamieni, więc czyszcząc swą
krainę podarowali owe kamieniem a nawet
wybudowali Autlandczykom najwspanialszą i
najokazalszą fortyfikację.
Minęły dwa dni i księżniczki w pałacu, w
nowo przystrojonej komnacie wesolutko
zamieszkały i swym uśmiechem i wrzaskiem
rodziców i poddanych rozweselały. A dzieci
z szkoły przychodziły na wycieczki by
podziwiać te księżniczki. Jednak wówczas
jeszcze w zaciszu pałacowych komnat nie
wiedziano, że dziewczynki mają swój mały,
niewinny świat, a w tym świecie potrafią
tylko one się odnaleźć, tylko one między
sobą potrafią się porozumieć swym
wesolutkim językiem.
Alicja i Hania rosły wolno, rozwijały się
należycie, ale w końcu przyszło na nie
życiowe
doświadczenie i obie naraz dopadła choroba.
Rodziców przez to zaczęła boleć głowa, bo
żaden Autlandzki lekarz, a nawet elfidzki
nie umiał poradzić, nie umiał wyleczyć.
Choroba dziewczynek okazała się
nieuleczalna, ale jest pewna droga terapia,
którą można je nauczyć żyć. Można je
nauczyć żyć w Autlandzkim świecie zdrowych
Autlandczyków. Powiadomił o tym królewską
rodzinę leśny lekarz doktor muchomorek.
Dziewczynki mimo, że są bardzo małe musiały
wybrać się do szkoły życia, do dalekiej
krainy pełnej życzliwych serc. W tej to
krainie żyją ludzie, którzy chcą Alicji i
Hani zafundować szkołę życia, chcą im
zafundować terapię zwaną Behawioralną u
doktora Behawiora.
W tym czasie po raz kolejny balonikowy
króliczek siedząc na przypałacowej ławeczce
wrócił z krainy wspomnień. Jednak tym razem
gromadka dzieci, która wracała po
odwiedzinach u księżniczek zagadała do
niego i usiadła na najzieleńszej trawie
jaką można spotkać i chcieli posłuchać
jakie to wspomnienia lub jakie to przygody
w swym życiu przeżył balonikowy króliczek.
Balonikowy króliczek ucieszony tym, że
znalazła się grupa słuchaczy zaczął im
opowiadać, ale jednocześnie jeszcze
bardziej pogrążając się w świecie jego
wewnętrznych wspomnień i fantazji. I zaczął
opowiadać: W czasach, gdy chodziłem do
tęczowej, tętniącej życiem szkoły wtedy
miałem grupę przyjaciół tak miłych i tak
przyjaznych, że zawsze po szkole
chodziliśmy do naszego szpitala i
charytatywnie udzielaliśmy pomocy przy
chorych. Najbardziej lubiłem starszych
pacjentów, gdyż sam z ich opowieści, z ich
wspomnień mogłem wiele się dowiedzieć,
wiele nauczyć , a jednocześnie sam mogłem
być wysłuchany, sam mogłem się im
pozwierać, bo wiedziałem, że zachowają to
dla siebie, szczególnie, że dla niektórych
z ich były to ostatnie dni życia. A jeśli
już nie szliśmy do szpitala, bo była jakaś
zaraza, epidemia i nie chciano nas wpuścić,
co w tamtych czasach zdarzało się raz, dwa
do roku przez około dwa , czasem trzy
tygodnie nim ją zwalczono to chodziliśmy na
brzeg Autlandki. Tam podziwialiśmy ptactwo,
i ryby pięknie mieniące się w krystalicznie
czystej wodzie. Czasem wygłupialiśmy się,
ale nigdy na tyle by było niebezpiecznie.
Ja osobiście lubiłem bawić się naśladując
świętego Franciszka z Asyżu i rozmawiałem z
tamtejszymi zwierzętami. Do dziś wydaje mi
się, że żyje z tamtych czasów jeden ptak,
on przyfruwa tutaj do mnie na tą ławkę i mi
ćwierka do ucha melodie z Autlandii sprzed
lat. Na chwilę przestał opowiadać spojrzał
na spokojnych, uważnych i zasłuchanych
słuchaczy, którzy siedzieli z
rozdziawionymi pyszczkami, Uśmiechnął się i
powiedział może wystarczy, bo za gadatliwy
się staję i nadużywam waszej zaciekawienia
i życzliwości. One jednak jednomyślnie
krzyknęły, prosimy nie kończyć, prosimy
opowiadać!!! Więc stary balonikowy królik
zaczął dalej swe wspomnienia: Nie dalej jak
wczoraj, gdy siedziałem na tej ławce
przyfrunął do mnie ten ptaszek i ćwierkał i
ćwierkał jak nigdy dotąd, zacząłem się
zastanawiać, o co mu chodzi, co on chce mi
przekazać. Zacząłem z nim długą rozmowę,
rozmowę tak jakby świętego Franciszka, w
którą nie bawiłem się już całe wieki. I
wtedy to zrozumiałem , co ten ptaszek mówi,
on mi wczoraj przyniósł dobrą nowinę, jego
kuzyn z krainy dobrych serc mu zamailował,
że ludzie z krainy dobrych serc gromadzą
się licznie i nieszczędną swej hojności i
zapraszają nasze księżniczki do swego
lekarza Behawiora, który będzie je uczył
żyć. Wtedy to spojrzał na nadzwyczaj
zdumione dzieci , wstał z ławeczki
przeciągając się i powiedział: „Na dziś to
koniec opowiadań, bo muszę iść coś
załatwić”.
Dzieci bez nalegania na dalsze opowiadanie
grzecznie podziękowały i udały się na
szkolny plac, gdzie innym opowiedziały w
szczegółach to, co im balonikowy królik
powiedział.
Tego dnia Król pisał list do swych
poddanych, który miał być przeczytany przez
elfa mówcę. Pisał w nim, że on wie, że te
wszystkie cierpienia w ludzkim wymiarze
skrywają w sobie Bożą tajemnicę i , że one
są zaczynem przyszłej nagrody. A niewinność
księżniczek sprawia, że są one szczególnie
Bogu miłe. Niedługo później, gdy na placu
piernikowym zwanym głównym rynkiem elfowy
mówca przed zgromadzeniem całej krainy
odczytał cały, długi list króla cały lud
przekonał się po raz kolejny jak wielką
wiarą wypełniony jest Król i jak bardzo on
ufa Panu Bogu. Wspomniał w liście do
mieszkańców swej krainy również, że cały
dwór modli się za dziewczynki przez patrona
chorych dzieci, a mianowicie przez
wstawiennictwo świętego Feliksa z
Kantalicjo. Prosił w owym liście by cały
lud Autlandii, oraz elfy z Elflandii
również dołączyli się do modlitwy.
Tego dnia po południu po odczytaniu listu
wszyscy byli w zadumie zupełnie jak
balonikowy króliczek. Siedział on znów,
tradycyjnie na ławce, gdy cała szkoła i
przedszkole przyszła słuchać jego
opowieści. Zasiadły na soczyście zielonej
trawie, a tym, co miejsca brakło siedzieli
na rabatkach, na co twardszych i
wytrzymalszych gałęziach drzew lub na
kolanach starszego rodzeństwa. A stary
balonikowy króliczek znów snuł swe
opowieści, właśnie w trakcie jego opowieści
jakby na potwierdzenie opowieści z
poprzedniego razu przyfrunął ów ptaszek,
usiadł ku uciesze dzieci mu na ramieniu i
ćwierkał balonikowemu króliczkowi do ucha.
Przy tym tak zabawnie trzęsąc swą mała
główką z bujną, kolorową czuprynką jakby
niesamowite rzeczy opowiadał i to potrząsał
potakująco to znów przecząco głową. Tak
bardzo rozśmieszyła ta sytuacja dzieci, że
wybuchli gromkim śmiechem i salwą braw. I
wtedy to balonikowy króliczek zorientował
się, że tak licznie dzieci się zebrały i ,
że jego ćwierkający ptaszek wykrzykuje do
niego wsadzając swój dziób mu do ucha.
Wkrótce zaczął ponownie swe opowiadanie:
pewnego dnia nie wiem, co się stało, ale
ocknąłem się jadąc w nieznanym kierunku,
byłem oszołomiony, na głowie miałem
przymocowane jakieś balony zupełnie jakbym
był jakimś pajacem lub klownem w jakimś
objazdowym cyrku. Koło mnie siedział
żandarm, wpatrywał się we mnie wyłupiastymi
oczyma, z niekrytą odrazą nie wiem, czy do
niego, czy do sytuacji w jakiej nie
wiedzieć czemu się znalazłem powiedziałem
do mnie wypuść mnie, nie jestem cyrkowcem,
co te balony tutaj robią, jednocześnie
przekuwając paznokciem kilka z nich, jeden
nie chciał, miał za mało powietrza. A on
wówczas do mnie powiedział, czego wówczas
nie zrozumiałem oj Ty króliczku już nie
będziesz uciekać po lesie. Poprosiłem go o
wyjaśnienie , o co do licha chodzi, wtedy
odezwał się drugi, którego wcześniej nie
widziałem, bo siedział za mną zajadając
jakiegoś sucharka. Ty balonikowy króliczku
byłeś na festynie, kupiłeś sobie czapeczkę
z balonkami i biegałeś i bawiłeś się z
dziećmi szpitala dziecięcego. Uznaliśmy, że
jesteś nienormalny, że jesteś chory, w
dodatku skakałeś jak zając. Dziwiłem się
wówczas dlaczego więc mnie nie nazwał
balonikowym zającem, ale nic nie mówiłem. A
ten dalej kontynuował swą mowę, a tymczasem
okazuje się, że jesteś, że byłeś pijany.
Nic na to nie mówiłem, bo ja abstynentem
jestem. Poprosiłem ponownie by mnie
wypuścili, powiedziałem do nich tylko, że
już nie będę, że mnie głowa tylko trochę
boli, a oni się śmiali jak hipopotamy obaj
jednocześnie. Wtedy kierowca tego pojazdu,
który słyszał rozmowę, powiedział,
balonikowy króliczku śmiejąc się przy tym
my wieziemy Cię do elfowego szpitala, bo
tam do doktora pomponika zszyć głowę, bo
wbiłeś sobie haczyki z balonów do głowy,
gdy w tym zabawnym przebraniu fikałeś
koziołki. Tak kochane dzieci było i od tego
dnia wołają na mnie balonikowy króliczek.
Z czasem zapomniano jak mam naprawdę na
imię i do dziś mówią balonikowy króliczek.
Przetrwała ta ksywa , bo zachodziłem do
dzieci do szpitala i tam im tworzyłem
teatrzyk w mej czapeczce zakupionej na tym
festynie i od tego wypadku zawsze baloniki
do czapki przymocowywałem agrafką, a nie
ostrym drutem by się nie pokaleczyć.
Stary balonikowy króliczek kończył swoje
opowieści, a wtedy to zajechała pod pałac
piękna, luksusowa kareta. Wysiadł z niej
jakiś dostojny mężczyzna i udał się pewnym
krokiem w stronę furty. Z drugiej strony z
radością nadchodziła, a wręcz nadbiegała
królowa w własnej osobie, dłonie jej
drżały, a bicie serca zdaje się było tak
głośne, że zagłuszało śpiew ptaka wciąż
siedzącego na ramieniu balonikowego
króliczka. Dzieci wstały z miejsc i
zaciekawione podeszły jedne bliżej furty, a
drugie bliżej pięknie przyozdobionych koni,
które ciągły karetę. Te dzieci, co były
najśmielsze i podeszły najbliżej furty
usłyszeli jak dostojny pan mówił: Szanowna
Królowo Autlandii jam Franciszek Krawacik
wysłannik z krainy Dobrych Serc przybywam z
polecenia naszego wodza Niebieskieoczko i
doktora Behawiora po szanowne panny
księżniczki. Lud naszej krainy chce
szanowne księżniczki przystosować do życia,
gdyż przyjaźń jaka od stuleci jest żywa
między naszymi krainami i wasza liczna
pomoc w sytuacjach różnych kryzysów
sprawia, że poczuwamy się do pomocy, którą
w swej krainie, ani w Elflandii szanowne
panny księżniczki otrzymać nie mogą.
Po tej wiadomości z ogrodu jakby dobiegał
intensywniejszy zapach kwiatów, które
najwidoczniej cieszyły się z dobrej nowiny
i w ten sposób uszczęśliwione wydawały swój
aromat na całą Autlandię. Wnet pszczoły z
pasieki pana Pasiaka zleciały się i nektar
z kwiatów zbierały, w ten czas miód był
najsmaczniejszy jaki można było sobie
wymarzyć. Nigdy dotąd jeszcze miód nie był
tak smaczny i tak miodowy. Nie wiadomo, co
miało na to wpływ, być może ten
ekscytujący, niebiański i tak delikatny
zapach kwiatów i ziół z królewskiego
ogrodu, który w mgnieniu oka rozszedł się
po całej Autlandii zupełnie tak jak nowina,
że wysłannik krainy dobrych serc przybył po
księżniczki.
Owy człowiek z gitarą, co w szpitalu na
jednej strunie grał przybył wraz z swą
kapelą z dala grając, gdyż głos zabawnego
rzępolenia było słychać. Oprócz niego i
jego jednostrunowej gitary był stary
berecik z skrzypkami bez smyczka, był Antek
złomiarz z bębenkiem zrobionym z starego
wiadra bez dna. Była też nimfa wodna z
leśnego strumyka zauroczenia, która tak
słodko i czysto śpiewała, że co wrażliwszy
kawaler padał do jej stóp z bukietem
aromatycznych kwiatów, które zerwał z
królewskiego ogrodu. O dziwo wiele ludzi w
zamieszaniu kwiaty zrywało by zabrać do
swych domów, ale kwiaty natychmiast
odrastały i wyglądały jakby w nienaruszonym
stanie.
Miejscowy lekarz zastanawiał się z pewnym
profesorem Wstrząsem z lokalnego
uniwersytetu, czy ten niezwykły kwiecisty
aromat nie ma jakiś leczniczych
właściwości, a może wywar z tych kwiatów
byłby świętym Graalem medycyny.
Życie w tym czasie niewątpliwie w
Autlandii było odmienne od tego co zwykle,
tego harmonicznego, spokojnego i niemal
powtarzalnego. Posłańca zaproszono na
królewskie komnaty , karetę wstawiono pod
dach by się nie nagrzewała na prażącym w
tym dniu Słońcu. Konie napojono i dano im
wytchnienie w królewskiej stadninie, w
której nie jeden koń gościł, oprócz tych
trzech, co były własnością króla i królowej
oraz dwóch prze pięknych księżniczek.
Jednak księżniczki z racji wieku na koniach
jeszcze nie jeździli, mieli w swej komnacie
małe bujane koniki, by oswajali się z tym
zwierzątkiem, ale tylko na tym przestano.
Nadeszła noc straż nocna zamknęła bramę do
królewskiego Pałacu kilku weszło na wierzę
i spoglądali w cztery strony obejmując swym
spojrzeniem całą Autlandię. Jeden, zwany
hamakowy leniwiec , który był szefem straży
nocnej położył się w pałacowym ogrodzie
właśnie w hamaku i zwinąwszy się w pozycję
kota zasnął. W zamku jeszcze światła się
paliły, gdyż gospodarze gościa ugościwszy
spożywali zeń uroczystą kolację. Na którą
zostali zaproszeni co znaczniejsi
mieszkańcy Autlandii, pałacowa pomoc i ku
zdziwieniu hamakowego leniwca i
ćwierkającego ptaka również balonikowy
króliczek. On jako najstarszy z
Autlandczyków mimo niskiego pochodzenia był
najbardziej doświadczony życiowo i sam
bywał za czasów panowania dziadka obecnego
króla w krainie Dobrych Serc. Autlandia
spowita była już głębokim snem, straż na
wierzy się zmieniła, a hamakowy leniwiec
przewracał się drugi raz na prawy bok, gdy
dopiero w pałacu wszystkie światła zgasły.
Nazajutrz, wczesnym rakiem, gdy jeszcze
opustoszałe ulice Autlandii spowijał kurz
królowa matka wstała i osobiście zaczęła
szykować wyprawkę dla swych córeczek, dla
swych księżniczek, które właśnie tego dnia
miały udać się do krainy Dobrych Serc.
Wyprawka była już prawie gotowa, gdy ruch
na ulicach pojawił się, strasz nocna zeszła
z wierzy, hamakowy leniwiec jeszcze ucinał
sobie drzemkę po zapracowanej nocy. Król
zbudziwszy się zauważył, że królowej w
sypialnej komnacie nie ma. Zszedł do salonu
myśląc, że tam jest, wtedy usłyszał głos z
komnaty księżniczek. Poszedł w tamtym
kierunku, ale królowa już wyszła mu
naprzeciw mówiąc: kochany mój mężu, królu
Autlandii córki nasze, księżniczka Alicja i
Hania są gotowe do podróży, a teraz ja będę
się szykować, gdyż udam się tam i będę im
towarzyszyć przez cały czas leczenia.
Zabiorę również ze sobą pewnego studenta
naszego uniwersytetu Jacka zwanego
Kędziorkiem by ten od doktora Behawiora
przejął wiedzę odnośnie terapii i by dalsze
leczenie naszych pociech mógł odbywać się
już w Autlandii. Król usatysfakcjonowany tą
wiadomością przytaknął cicho szepnął coś
królowej na ucho, przytulił ją na kilka
chwil i udał się do jadalni na śniadanie,
którego zapachy wyczuwał już wyraźnie.
Zaszedł do komnaty jadalnej usytuowanej
blisko okrągłego tarasu, skierowanego na
wschód, tak by promienie Słońca nastrajały
pozytywnie na cały rozpoczynający się
dzień. W ten do jadalni weszła jedna z dam
lokalnego zgromadzenia wdów kwiatowych.
Była ona odziana w błękitnawą szatę z
nieokreślonej materii. Kolor jakby
podkreślał jej piękną cerę, jej pochodzenie
i był takim tłem do głębi jej spojrzenia,
które również w niebieskim, takim
niebiańskim odcieniu przeszywało komnatę,
której oprócz tych dwojga nie było nikogo.
Był również stary, poczciwy zegar zwany
Tiki takiem, ale on oprócz cichego,
pomrukliwego tykania nic się nie odzywał.
Owa dama zobaczywszy króla nieco się
zarumieniła, zarzuciła chustę niczym szarfę
na swe piersi poczym tak niewinnie
uśmiechnęła się i podała dłoń na
przywitanie. Król wstał z krzesła, ukłonił
się, pocałował damę w rękę, w ten nadeszła
gosposia pchając przed sobą na szklanym
wózku śniadaniowe smakołyki.
Król zaprosił ową damę do stołu, po chwili
nawet królowa zaszła podekscytowana
niewątpliwie nadchodzącą podróżą. Ostatni
na śniadanie zszedł posłaniec z krainy
Dobrych Serc. I cała czwórka początkowo w
milczeniu, później w gwarnym szmerze mimo,
że było ich czworo biesiadowali początek
dnia. Król zastanawiał się kim jest owa
dama, która nie przedstawiła się, a on nie
pytał. Jednak wszystko się wyjaśniło, gdy
śniadanie dokończono, wtedy to posłaniec
przedstawił bez okazywana uczuć ową damę
królowi i królowej. Mówiąc: Szanowni
gospodarze oto Józefina żona mojego świętej
pamięci brata Herberta. On to dla tej
urodziwej kobiety przed laty przybył do
waszej krainy, ożenił się z nią, ale długo
szczęścia nie zaznał, gdyż pewnego,
zimowego dnia, spadł z konia, gdy zahaczył
o pokrytą lodem gałąź, gdy wracał z lasu,
gdzie był na polowaniu. Ich małżeństwo
trwało ledwie dwa miesiące, a Józefina od
jego śmierci po przeżytym wielkim szoku
zaniemówiła i do dziś milczy niczym głaz.
Mimo, iż dopiero dwa tuziny lat kończy na
dniach, to od pięciu jest już wdową i
niemową. Król zapatrzył się na Józefinę, w
trakcie opowieści posłańca, że aż królowa z
dwa razy chrząknęła, przepraszając, że niby
coś jej gardle utknęło, ale król nie
zorientował się i dopiero szczery uśmiech
Józefiny wyprowadził go z tego stanu
gapiostwa. Tak bardzo go wyprowadził, a
właściwie zawstydził, że się zarumienił, po
czym chcąc napić się kawy oblał sobie brodę
i zaplamił świeżą, śnieżno białą koszulę,
która była szyta na miarę w zakładzie
krawieckim pana Włóczki.
Słońce było wysoko na Niebie, południe
zbliżało się, kiedy księżniczki, królowa,
posłaniec i jego towarzysze oraz student
lokalnego uniwersytetu Jacek zwany
kędziorkiem. Wokół karety zebrała się
niemalże cała społeczność krainy, poza
jednostkami, które musiały pozostać przy
stanowiskach swojej pracy. Na ten czas
dzieci z nauczycielami z szkoły przyszły by
pożegnać królową i przede wszystkim
księżniczki. Natomiast balonikowy króliczek
znów siedział zamyślony, a może tym razem
był kontemplujący Boże tajemnice.
Pożegnanie nie było za długie, nikt na
instrumentach nie grał, każdy się patrzał,
każdy rozmyślał, jak ich księżniczki oraz
królowa będą się miały w tamtej, odległej
krainie.
Kareta od jechała niektórzy , wśród nich i
król szli przez chwilę za nią nim ta nie
zniknęła po wjechaniu do lasu, inni stali i
nasłuchiwali stukoty koni, który stopniowo,
rytmicznie się oddalał, cichł. Co niektórzy
łzy wylewali i w swe chusty je wcierali. A
balonikowy króliczek siedział, jakby nie
zauważywszy, co wokół się działo. W ten
czas nawet ptaki umilkły, kwiaty straciły
blask, a ich aromat jakby unosił się tylko
nad lasem, podążając w ślad za odjeżdżającą
karetą.
Dzieci znów licznie zebrały się wokół
balonikowego króliczka prosząc go im coś
opowiedział, by mogły chociaż przez chwilę
zagłuszyć wielki smutek i wypełnić wielką
pustkę spowodowanych wyjazdem księżniczek i
królowej. Początkowo nie chętnie, ale po
chwili nie dał się dłużej prosić i powoli,
ospale zaczął snuć wspomnienia i opowiadać
dzieciom różne historie. A zaczął tak:
Pewnego dnia, gdy wraz z naszą wyprawą, w
której byłem honorowym członkiem dotarliśmy
do bezimiennego jeziora. A tam były
najdziwniejsze foki jakie kiedykolwiek
widziałem, ale tylko te widziałem na własne
oczy, inne tylko w książkach. Foki te były
pstrokate, miały po trzy oczy, a każde oko
w innym kolorze. A mało tego jedno, te
dodatkowe, środkowe oko wysuwało się niczym
obiektyw w aparacie fotograficznym i
patrząc w nas na pewno dokonywało pomiarów
nas i naszego ekwipunku. Nazwaliśmy je oko
Pana Kleksa, a te foki państwem kleks.
Jednak z nich była wyjątkowo urodzajna,
gdyż była w kolorze tęczy, a w miejscu
trzeciego oka ,miała czarną przysłonę. Nie
wątpiliśmy, że to był foczy król,
nazwaliśmy go piratem z foczego jeziora.
Oprócz fok żyły tam niezliczone odmiany w
niezliczonych kolorach ryb. Te, które udało
mi się rozpoznać to : jesiotry, sumy,
węgorze i był też jeden pomarańczowy rekin.
Istny to dziwak był, nazwaliśmy go
pomarańczka. Na pewno uciekł on z rekiniego
wariatkowa, wyobraźcie sobie, że on
wychodził na brzeg, tańczył kankana , albo
jezioro łabędzie. Raz przysiadł do nas, jak
piekliśmy na grillu jakiegoś węża, co nam
do namiotu wpełzał i poprosił o kawałek.
Poczęstowaliśmy go , gdyż obawialiśmy się,
że może ten cudak nas pozjadać. Jeden z
moich towarzyszy nie pamiętam jak miał na
imię poczęstował go herbatą z leśnych
malin. Szczerze nie służyło mu to, bo
tarzał się pijany po trawie, że baliśmy
się, że wpadnie do ognia i się poparzy.
Wtedy to pierwszy raz widzieliśmy jak rekin
potrafi śpiewać. Śpiewał jakieś szanty,
grając na akordeonie, którego mój
towarzysz, ten od herbaty zabrał ze sobą by
wieczorami umilać czas. Jak nieco
wytrzeźwiał przeprosił nas za swe
zachowanie , oddał akordeon i popłynął w
głębiny jeziora. Długo tej nocy nie
spaliśmy, tylko rozmyślaliśmy o tych
przyrodniczych cudach. Jeden z pokładowych
kucharzy wysunął taką myśl, którą
pochwyciliśmy i dopiero zasnąć tej nocy nie
umieliśmy, a mianowicie, że jesteśmy w
świecie iluzji, a oczy fok nas skanują,
odtwarzają sztucznie nasz genom i będą
istnieć nasze duplikaty, a może i klony. W
końcu zasnęliśmy. Nazajutrz zbudziły nas
ptaki, tak jedne przed drugimi skrzeczące,
że mój kolega gorąca strzelba, który był
czarnym Indianinem chciał kilku ustrzelić
na spamiętanie. Z ptactwa były tam różowe
mewy, dzikie kaczki wielkości przepiórek i
jastrzębie, które o dziwo normalnie
wygadały. Jedna spośród nich wyróżniały się
kanarki, takie fajne ptaszki, ale strasznie
fałszowały , jeden był pijany z miłości,
jeden był niemy, jeden przechodził mutacje,
a jeszcze inny i ten to był kawalarz stał
na gałęzi, która była najbliżej naszego
namiotu i gadał kawały jak to jakiś leśny
żółw jeździł na wodnych saniach bez kasku.
Mówię wam dzieci, co tam się działo, była
to kraina dziw. Byliśmy tam w lipcu, gdy w
pełni było lato i było niezwykle gorąco.
Drzewa były również jakieś takie
nadpobudliwe. Jedno zawsze szumiało w ton
wiatru, ale szumiało odgłosem góralskiej
melodii. Jedno drzewo skakało, pajacyki
robiło. Raz głośno myśląc zastanawiałem się
po co takie figle odwala, czy może przed
nami jak cała reszta się popisuje. A on
mi odpowiedział ku mojemu zdziwieniu, że
musi mieć poranny aerobik. Istotnie były
wówczas jeszcze godziny przed południowe.
W sierpniu znużeni tymi i innymi dziwami
wracaliśmy do domu, wracaliśmy do Autlandii
I do Indlandii. Właśnie z Indlandii był
ten czarny Indianin, wspominam go
szczególnie miło, bo miał siłę jak tur.
Własnymi rękoma zabił niedźwiedzia
wielkiego jak dom i mieliśmy wiele skór i
futer, bo podzieliliśmy zdobyć każdemu po
równo. Skóry te i futra owe grzały nas, gdy
zima nas dopadła, gdzieś na Autlandzkim
oceanie. Raz dostałem od niego list,
później kontakt się urwał. Słyszałem od
jednego włóczykija, co z bambusem
przemierzał świat, że ów czarny Indianin
robi za okaz w jakiś rezerwacie na
północnym kontynencie. Jak było naprawdę
nie wiem, ale nie dał więcej znać, ja mu na
list odpisałem, ale nie wiem, czy w ogóle
on do niego doszedł. Na tym balonikowy
króliczek zakończył swą opowieść.
W ten czas kareta była już daleko poza
centrum Autlandii już nawet przebyła
zwodzony most nad drugą stronę Kłodnicy.
Księżniczki siedziały w karecie,
zadowolone, nieświadome, gdzie jadą, ale
zadowolone, bo ich mamusia, królowa
Autlandii siedziała między nimi i je tuliła
i karmiła je żelkami, które każde dziecko
lubi. Z uchylonych okienek karety było
widać wierzę wysokiego kościoła, którym
była katedra biskupa Autlandii. Katedra
mimo, że budynek, a nie istota żywa
wydawała się jakaś smutna i spowita
chmurami, mimo, że wokół Słońce świeciło, a
po chmurach nie było nawet śladu.
Krajobraz zmieniał się znacznie, bo powoli
opuszczali Autlandię mijając przydrożną
kapliczkę, przy której przystanęli, przy
której było jeziorko, z którego konie się
napoiły, Dziewczynki żywiołowe nie umiały
już powoli usiedzieć, więc zadowolone, że
mogły wyjść z karety i biegały wokół
żywiołowo. Królowa zajrzała do kaplicy.
Stały tam uschnięte kwiaty, mimo, że wody
im nie brakowało. Urwała kilka świeżych,
które nieopodal rosły i zaniosła, wodę w
wazonie zmieniła i się chwilę pomodliła. Po
krótkiej piętnastominutowej przerwie
księżniczki z wielkim oporem i drobnym
płaczek wchodzili do karety. Woźnica ,
starszy, siwy człowiek zerwał kilka
kwiatów, wręczył księżniczką, a te bawiąc
się nimi, wyrywając z nich płatki i
rzucając na dywan ścielący podłogę karety
zapomniały o bieganiu, o płaczu i w tej
miłej atmosferze kareta ruszyła dalej.
Student czytał jakąś książkę o botanice,
królowa pozwoliła sobie na drzemkę, ale
jednym okiem spoglądając na córeczki, bo
wiedziała, że wymagają one szczególnej
troski, opieki i uwagi. Posłaniec poszedł
do przodu usiadł koło woźnicy i cicho,
takim stonowanym szeptem coś razem nad
czymś debatowali.
Przekroczywszy terytorium Autlandii jakby
przekroczyli czas lub strefę klimatyczną.
Mimo, że to było kilka kroków, a odczuwalna
różnica była prze ogromna. Klimat nieco się
zmienił na bardziej rześki, a to za sprawą,
że wkraczali do krainy wielkich jezior i
krętych rzek. Być może to w tej krainie
było to dziwne, bezimienne jezioro z
pomarańczowy rekinem, o którym dzieciom
opowiadał balonikowy króliczek.
Dziewczynki wykazując się wielką
wyobraźnią, tak zabawną bawiły się
rozrzuconymi wcześniej płatkami kwiatów,
układały piękne mozaiki, zupełnie jakby
kończyły jakieś wielkie szkoły w tym
temacie. Niezwykły ich kunszt docenił nawet
student dotychczas siedząc znieruchomiały,
czytając książkę. Wstał podszedł do nich,
usiadł obok, odłożył książkę i przyglądał
się wnikliwie mozaice. Później coś notował,
coś szkicował w swym kajecie. Niebawem znów
na chwilę zatrzymano się, tym razem kwiaty
dla dziewczynek narwał student, ale dużo
więcej i bardziej kolorowe. Przerwa była
dłuższa, bo godzinna wszyscy jedli zapasy
prowiantu, które zabrali ze sobą. Konie
leżały zabawnie i dawały nogą odpocząć.
Księżniczki zmęczone w cieniu pod kokosowa
palmą zasnęły. Alicja z lewej, a Hania z
prawej. Coś im się chyba nawet śniło, bo
przez chwilę zabawnie, w swoim stylu między
sobą się porozumiewały. One były z sobą
były tak zżyte, że nawet sny miały
wspólne.
W tym czasie, w Autlandii życie starało
się wrócić do normy, o ile można po
niedawnym wyjeździe księżniczek i królowej
mówić o powrocie do normy. W całej
Autlandii tylko stary balonikowy króliczek
mógł pamiętać moment, w którym i królowa i
księżniczki jednocześnie i na dłuższy czas
mieli i wyjechali poza krainę. A i to nie
było pewne, bo mogło to być w bardziej
odległych czasach, a może nawet dotychczas
w ogóle nie miało miejsca. Przyroda stała
się taka odrętwiała, Słońce czuło się
nieswojo, bo Autlandia opustoszała. Można
było to poznać po tym, że nie uśmiechało
się jak zwykle wesoło, ale wisiało na
Niebie takie poważne, zamyślone, prawie jak
balonikowy króliczek. A w ludzkich sercach
i na ludzkich twarzach budził się smutek.
Co odczuwał balonikowy króliczek ciężko
było rozeznać, gdyż ten jak zawsze był
poważny, zamyślony i z zewnątrz nie
wykazywał żadnego zainteresowania i emocji,
chociaż wewnętrznie w nim się burzyło i
gotowało. Wszystko uważnie obserwował i w
swej głowie zapamiętywał. Wszakże mimo, że
całymi dniami siedział na ławeczce, to w
głowie miał wszystko, co się w całej
Autlandii działo. Wiedział, gdyż skrywał
wielką tajemnicę, a mianowicie posiadał
trzecie oko. Dostał je od starej foki,
która na łożu śmierci wyciągnęła je i mu
dała mówiąc, że jej już nie jest potrzebne,
ale mu w jego licznych wyprawach może się
zawsze przydać. Dzień powoli mijał, a
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale
jakby wcześniej niż powinno, zupełnie tak
jakby zniechęcone nie chciało już oświecać
i ogrzewać tę nędzę życia. Kobiety stały
się wyblakłe i zmizerniałe. A mężczyźni
jakby w ciągu tego jednego dnia zapuścili
się, nie golili się, nie dbali o siebie,
założyli na siebie stare, nie modne i
wyblakłe koszule, które dziurawe,
niepocerowane służyły jeszcze wczoraj jako
legowisko dla psa lub kota.
Księżyc za to czuł się znakomicie, jakby
nigdy dotąd, on doskonale zharmonizował się
z tą melancholią, która nastała. Z wąskich
ulic i nieznanych wcześniej zaułków
wychodziły jakieś nocne stwory. Jakby one
tylko czyhały aż księżniczki i królowa
wyjadą, jakby chciały zguby całej krainy.
Na ulicach i w parkach pojawili się
lunatycy, nawet szef straży nocnej, co
zwykł spać na hamaku błąkał się, gdzieś po
ogrodzie. W nocy ożyło jakieś tajemnicze
widmo, jakby z podziemia wyszło. Ludzie na
nic nie zwracali uwagi, ludzie wpadli w
depresje i z najszczęśliwszej krainy na
świecie z Autlandii stała się kraina
posępności. Na szczęście nie miało to
trwać zbyt długo, ale nim normalność miała
wrócić to wiele dziw się działo.
Niebawem okazało się, że widmem, zmorą,
lunatykiem pojawiającym się w noce był
lokalny artysta zwany Zombi. Nie można było
go nigdy spotkać w dzień, tyko w nocy. A
teraz go zauważano, gdyż w momencie, gdy
księżniczki i królowa wyjechały ludzie nie
umieli jak zwykle spać spokojnie i sami się
błąkali, więc dlatego nagle, nie
spodziewanie dostrzegali to, co wcześniej
było dla nich obojętne, coś, co de facto
dla nich nie istniało. W każdą noc, na
jakiej ulicy, jakim zaułku by się nie
pojawił człowiek mógł spotkać zjawę, którą
był Zombi. Dni mijały powoli, ale każdy
następny jakby bardziej spokojniej, nawet
ludzie spać zaczęli, już ich niepokoje i
bezsenność nie męczyła. A Zombi z nocy na
noc mógł w większym spokoju pałać się swą
sztuką. Po tygodniu życie wróciło do jako
takiej normy, a więc nastał gwar, po
kawiarniach można było spotkać ludzi
dyskutujących na inne tematy niż wyjazd
królowej i księżniczek. Młodzież wyszła na
ulice po zajęciach w szkole, na
uniwersytecie nie przesiadywała li tylko w
bibliotece lub w domach, ale wędrowała po
lokalach, klubach, domach przyjaciół, a co
sentymentalni przychodzili pod pałacową
ławkę odwiedzić balonikowego króliczka i
posłuchać jego opowiadań, które stałe się
tradycją, gdyż każdego dnia po szkole
wszystkie dzieci z szkoły przychodziły go
słuchać, a żadna historia, nawet w części
nigdy się nie powtórzyła. Jeden bystry
chłopak o imieniu Stasiu zawsze przychodził
z ołówkiem, piórem i kajetem i notował, co
balonikowy króliczek mówi, rysował
zwierzęta, miejsca, ludzi i przyrodę, którą
opisywał w swych opowiadaniach balonikowy
króliczek. A ten sam nie zauważał tego, że
Stasiu skrzętnie wszystko notował, a żadne
słowo nie uciekło jego uwadze. A może
balonikowy króliczek przez brak emocji na
twarzy nie dawał poznać, że dobrze wie, że
wszystkie jego słowa są notowane niczym na
przesłuchaniu.
Dziękuję za wczoraj i dziś. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z dalszą historią. Imiona dziewczynek, ich mamy są autentyczne oraz data urodzin.
Komentarze (18)
Wszystkie trzy części są stworzone na potezeby beja.
Pomptos6u teusy podzieliłem na trzy. Ja to mam
napisane jako jedno dość długie opowiadania, miała
być cała książka, może jeszcze będzie.
Pochwałę się, że jak usiadłem to kilka godzin bez
przerwy pisałem i wszystko na jeden raz napisałem.
Obiecuję, że cześć trzecia będzie ostatnią tak długą.
Na przyszłość będę stawać się maksymalnie połowę
krótsze części mieć, gdybym zdecydował się publikować
inne.
Pozdrawiam:)jak wrócę to przeczytam.
Treść ciekawa + za syzyfowe prace. Pozdrawiam
serdecznie, miłego dnia.
Tekst ciekawy, włożyłeś bardzo dużo pracy. Pozdrawiam
Uszereguj wątki, popraw stylistykę twoich wypowiedzi.
Sprawdź literówki. W tekście popełniasz tzw. dłużyzny,
a te zniechęcają do czytania. Tekst ciekawy, ale za
długi jak na jeden rozdział opowiadania.
Pisz dalej, znów przeczytam.
Nie gniewaj się za uwagi, plus za ogrom pracy.
Kawał pracy Amorku :)) Pozdrawiam
Za Konchą
pozdrawiam
AMOR, przeczytałam całość.
Interesująca treść, ale naszpikowana wieloma
literówkami i bł.gramatycznymi.
Nie gniewaj się, ale:
" siedział jeden z starszyzny"
takich zdań, gdzie powinno być "ze", a masz "z" jest
sporo.
Myślę, że śmiało możesz podzielić swoją "Autlandię" na
dużo więcej części niż trzy, bo w przeciwnym wypadku,
stracisz nawet tych cierpliwych czytelników.
Jak dla mnie, jest w Twoim opowiadaniu za dużo
nieistotnych szczegółów, które nic nie wnoszą do
treści, a powodują konsternację czytelnika: czytać,
czy nie czytać dalej.
Pozdrawiam, życząc miłego dnia, poza Autlandią:)
Jest co poczytać, ale warto...pozdrawiam serdecznie
Pięknie piszesz ..
ciekawe to co piszesz
podoba mi się serdecznie pozdrawiam
z braku czasu przeczytałam początek - zaczynało się
ciekawie, proponuję podzielić na części :)
Najciekawszą postacią jest balonikowy króliczek!!!
Pałacowa ławka intryguje ;)
Czekam na jutro :)
metodą dedukcji/z nawyku/
doszedłem, że piszesz historie
o królestwie Autyków
w której autyczni są autentyczni
od autora zaczynając, który jako poeta zaszczuty,
zasługuje na miano kosmicznego astro-auty!
Oj, ale długi:-) :-) :-)
Miłego:-)