Autoportret
Obudziłem się z hipnozy – nocy
deszczowej,
Roztrzęsiony przez ponurość odchodzącej
ciszy.
Ta dziewczyna, tak odległa, niczym sny o
łąkach,
Rozpędzała sen z mych powiek swoim tnącym
krzykiem.
A moje oczy jasne patrzą gdzieś do
wewnątrz.
Ściany jak urzędy zamykają mnie dookół.
To ja jestem. Cały. Nagi. Lany zimną
wodą.
A ich twarze rozmazują się, giną gdzieś
szydercze.
W lustrze widzę tylko strach zatopiony w
twarzy
Bladej niczym włosy starej, głupiej
rury.
A oto moja szkoła – zmora lat
dziecinnych.
To tu pierwszy raz zobaczyłem jak to jest
być szmatą.
Na nagrobki zmarłych, na umarłych słowa,
Na pęknięte wersy idiotycznych piosenek.
Na pisanie sobą, na wulgarne grzechy,
Na mądrości z ksiąg ogłupione życiem.
Na rozmowy z Bogiem, na herezje czarne,
Na patrzenie śmierci nocą prosto w oczy.
Na lęki i samotność, na miłości strachu,
Na mój autoportret – oszalenia
obraz.
Komentarze (2)
Jakoś o tej porze nie miałem ochoty na takie opisy,
chciałem przerwać lekturę - jednak nie potrafiłem się
oderwać. Mrocznie, jednak niczym wir wodny napisany
wiersz.
retrospekcja zdarzeń zamknięta w wierszu jakby życie
obserwowane z boku za udziałem jasnego spojrzenia
dziewczyny z zielonej łąki Piękny wiersz jakby
rachunek sumienia Podoba mi się odwrócenie jakby
do przeszłości życia w wierszu Brawo! Udany dobry
wiersz