Bal sylwestrowy
W zakładowej kantynie
Szaleje bal sylwestrowy...
Załoga kombinatu,
Dyrekcja, personel biurowy -
Wszyscy witają Rok Nowy.
Widać po balowników minie,
Ze ubaw jest znakomity -
Bowiem już przed północą
Niejeden był zdrowo podpity.
Naturalnie, nie wszyscy
Mieli pociąg wielki
Do butelki.
Jeden z biesiadników
Pośród gości,
Dobrze sobie przy kości
Nade wszystko
Uwielbiał słodkości,
Ale miał zeza.
Gdy zwąchał ciasto
Sięgnął po kawał torta
Ale... trafiła mu się beza.
Do czorta !
Syknął po cichu,
Fatalna jest ta impreza.
Nie tracił jednak rezonu...
Głowę miał mocną
Z dobrego betonu.
Po drugiej stronie stołu
Usiadła młoda dama
W balowej sukni,
Z mocno wyciętym dekoltem.
Zezowaty natychmiast
Tam spojrzał.
Nie wiadomo co dojrzał,
Ale patrzył bez krępacji
Do syta !
Bez sensacji
Ogółu.
Z tej racji
I tytułu,
Bo twarz swą kierował
Do starszej matrony,
A widział cuda
Z drugiej strony:
Była okrąglutka,
Pulchniutka.
Miała sporo nadwagi...
Nasz gość chciał ją zagadnąć,
Lecz brakło mu odwagi.
Muszę coś łyknąć - pomyślał
Rzeczowo...
Tuż obok na barku
Stało to i owo.
Przeróżne napoje i trunki.
Nalał więc sobie z rozmachem -
Niestety...
Obok kielicha.
Do licha !
Co za pech.
Ze złości zaparło mu dech.
Chwycił więc szybko
Szyjkę butelki,
Szeroko otworzył usta,
Ale ona... była pusta.
Trafił jednak na kompana,
Z którym obalił
Niejednego szampana.
Potem już bez pomocy
Pozostał przy barku
Do późnej nocy.
Aż dostał czkawki po bezie...
Chciał wrócić do swojej
Damy,
Ale było już...
Po imprezie !
Julian Niestoruk
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.