Ballada o lekkim zabarwieniu...
Bez pracy pan i bez pracy pani
A żyli wygodnie, w przepychu
Bo on po cichu kradł
Ona się puszczała po cichu
Ten sekret głęboko skryty
Chronili przed sąsiadami
Za porządnych uchodząc
Stawali się inni nocami
Za mroku gęstego zasłoną
Przebrani w robocze stroje
Pani w czarnych pończoszkach
Pan w czarnym kombinezonie
Szukają ofiar samotnych
W barach i knajpach stolicy
Pan wsadzał ręce w kieszenie
Pani w przykrótkiej spódnicy
Rozmową wpierw rozpoczyna
By przejść do konkretnych kwestii
A gdy się zabawa zaczyna
Pan z łupem iście królewskim
Ulatnia się razem z dymem
Obcemu żony powierzając cnotę
Udaje się na spoczynek
Zostawiając jej czarną robotę
Przelicza swe zyski niemałe
Bo chodzi o dużą sumę
Z zachwytem woła radośnie
"Na tym zbijemy fortunę!"
Nad rankiem powraca żona
Z plikiem gotówki w dłoni
Oczy ma podkrążone
A uśmiech od skroni do skroni
Zrzuca swój kostium skąpy
Przyodziewa wzorzystą podomkę
Zasuwa do sklepu po bułki
Udając wzorową małżonkę
Sąsiedzi w oknach się dziwią
"- Bez pracy? I w takim przepychu?"
"- On chyba po cichu kradnie!"
"- A ona się puszcza po cichu!"
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.