Ballada o spacerze z Psem
Gdy nieraz trzeba nagle wybierać,
rzeczy lub drogę- po co nie wiadomo,
patrzę psu w mordę, każę zaszczekać
i wiem co czynić, żeby nie umierać.
Zakładam kurteczkę, buciki, szaliczek,
pieskowi obrożę, w rekę biorę smyczę,
na pysk kaganiec, bo by była draka,
jakby ugryzł w tyłek jakiegoś ważniaka.
Idę wprost przed siebie, tak jakby bez
celu,
pies nosem pod drzewem przegląda
gazety...
Wokół siebie nie widze żadnych ludzkich
twarzy-
-widzę tylko cienie znikające z planety.
Myślicie wariatka, albo ze szmalem
oryginał,
z mokrym kundlem po nocy łazi po ulicy,
Ja mimo, że nigdy nie chciałam was
przeklinać,
między psem, a wami mało jest różnicy.
Bo mój pies swobodnie biegać sobie może,
a wy zdzieracie buty by się zamknąć w
budach,
on choć kota kotu pogoni, na patrol
zawarczy,
wy wciąż tulicie uszy, zamykacie pyski,
mózg w wodę zamieniacie dla głupich
rozrywki.
Różnica między wami jest zasadnicza,
która jedną tylko pokazuje drogę.
Gdy na psa zagwizdam- przybiegnie, pomacha
ogonem-
-Gdy was z nienacka zapytam, gdzie wasza
granica-
-popadacie w nagłą, chorobliwą trwogę.
Bo pies to jest człowiek, co pogląda
nosem,
nie dojrzy uśmiechów, ciuchów i
portfela,
nieomylnie pokaże najeżoną sierścią,
da znak wściekłym, charchotliwym głosem,
Gdy wyczuje, że nie ma serca w waszych
piersiach...
---------------------------
Mojemu Tacie i... Dudusiowi, którego już nie pamiętam.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.