Ballada o życiu wiecznym
jakiegoś jesiennego przedpołudnia
zostawię na chwilę przyjaciół
i skręciwszy w cichą alejkę w ogrodzie
mojej starości
wejdę do nieba
zdejmę kapelusz odwinę szalik
płaszcz powieszę w sieni poprawię krawat
święty Piotr zaprowadzi mnie do gabinetu
przy lampce dobrego wina porozmawiam z
Panem
o Augustynie rycie trydenckim muzyce
sfer
zaniku liczby podwójnej w językach
indoeuropejskich
libertarianizmie fraktalach teorii
względności przemianie alfa
do rozpuku będziemy skręcać się ze
śmiechu
nad periodykiem o najnowszych wynikach
badań neurobiologii
według których nie ma duszy
aniołowie będą opalać w kominku sosnowym
drzewem
zapach żywicy rozniesie się w
korytarzach
gdzie spotkam starych znajomych
powspominamy nasze spacery po puszczy
naszego Lelewela
szaleństwa głupoty dryfowanie na wiatrach
młodości
górskie szczyty rzeki po którychśmy pływali
wesela pogrzeby
kładąc się spać wyjrzę przez okno
w dole będą chmury kompleta w opactwie na
wyspie
stara kobieta przed Krzyżem zastępy
wędrujących dusz
jakiś młodzieniec
w którego oczach odnajdę siebie z dawnych
lat
będzie powoli tonąć w bieluchnej
pościeli
ze spokojnym oddechem
i snem o wielkiej przygodzie
zanucę
wszystkie ichnie dzienne
sprawy
przyjm litośnie Boże prawy
a gdy będą zasypiali
niech Cię nawet sen ich
chwali
tego wieczora jedną ze spadających
gwiazd
będzie moje dobranoc
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.