Bez fusów
Ziarnko się topi w czarnej topieli,
rozkosznie we wrzątku gotuje, wespół z
kryształami
cykoria i cukier, bal na szklanki tafli
biel w czarnej balii, baśń o białogłowie
czarne linie brudnych dłoni, trud linijek
dzierżą
dzień porywa dziecię nocy, upragnionej nuty
zakaz
jak splątany w palcach kabel, zawsze wtedy
gdy potrzeba
lewa, prawa, jedzie jedzie, zarzuć plecak,
wsiadaj śmiało
but rozbija się o metal, motorniczy gwizda
styczeń
trach, trakcjami sunie czerwień, zasupłany
jak słuchawki
raz za szybą stara szopa, może nawet zwana
zamkiem
zawsze spałem na historii, nazwy zwykle są
ulotne
znów potykam się przy wyjściu, mróz
siarczyście rzuca mięsem
pora ruszyć ku straganom, kupić trochę
świadomości
że przy kawie tyle liter jak igiełka w
wosku krąży
po poranku startej płycie
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.