Bez związku / PROZA
Olga znalazła przypadkiem w sieci fotkę,
opatrzoną dialogiem dziewczynki i
chłopca:
- Czy kochasz mnie jak dorosły?
- Nie, ja ciebie kocham naprawdę.
Paradoks, który zasiał - bez przyczyny -
dumania i wydumki w jej głowie na temat. A
może nawet i od rzeczy, choć w dziale myśli
"ad rem".
Przypomniała sobie psa na leśnym parkingu –
czarny, olbrzymi diabeł, z zapadniętymi
bokami, wielkim łbem, spod którego łypał na
samochody. Bali się wysiadać, bo psisko
wyglądało jak bestia gotowa do ataku... Ona
– Olga, wysiadła, bo te zapadnięte boki, bo
widać – głód. Wyjęła z bagażnika prowiant,
który jeszcze uchował się w podróży.
Zawołała bestię i rzuciła – najpierw
kanapkę. Pochłonął w mgnieniu oka i
spojrzał w oczy. Rzuciła kawał żywieckiej –
znowu pochłonął bijąc rekord czasu w
rozgryzaniu i przełykaniu. Nic więcej nie
miała. Podszedł powoli i oparł łeb o jej
brzuch. Przytulił, nie odrywając ślepiów od
jej oczu. A ślepia były wielkie,
bursztynowe i wwiercały się podddańczo i
bałwochwalczo – jak oczy kochającego
dziecka. Nikt tak chyba nigdy nie patrzył
na nią. I nie chciał odejść, nie chciał
oderwać od niej łba. Ani tych
bursztynowych, nawet, gdy już ruszyła – bez
niego. Widziała we wstecznym i mrugała, bo
coś gryzło. Bez skutku.
Potem w Święta przy stole – liczne grono
rodzinne i mała Ania, która przekrzykując
wszystkich nagle, bez związku, wypaliła – A
ja to ciocię Olgę kocham najbardziej ze
wszystkich! I oczy były wbite w Olgę z
zachwytem, miłością, szczerością tego
spontanicznego aktu wyrażania uczuć. Bez
związku z okolicznością i wątkami snującymi
się ponad stołem. Bez rozważania skutków w
odbiorze dorosłych, nagle milcząco
pochylonych nad talerzami.
A potem jeszcze staruszka w szpitalu –
zdziecinniała i jak dziecko bezradna wobec
choroby, która odebrała władzę nad umysłem
i prawą stroną ciała, przykuła do łóżka i
do opieki świata zewnętrznego. W nocy
wygrzebywała kasztany z pampersa – ostatni
odruch, który dawał złudzenie logicznego
pozbywania się skutków... Rano, już po
nakarmieniu przez Olgę, sprawną ręką
sięgnęła do jej szafki – podzieliła
herbatniki na trzy stosy i powiedziała –
Ten średni dla mnie, najmniejszy dla tamtej
spod ściany, a ten największy, to dla pani,
pani Olgo. Bo panią lubię. Spojrzała
radośnie oczami dziecka, przemilczawszy
powód, nie myśląc o następstwach. Skutki
były w oczach Olgi - zaszczypały.
I jeszcze rozpacz w oczach staruszki z
sąsiedztwa, gdy jej kot udusił gołębia. I
łzy – takie dziecięco bezradne.
Potem ciąg innych oczu - było ich w głowie
coraz więcej i więcej – układały się w
szereg, w ciąg przyczyn i skutków,
nieprzewidywalnych następstw, które wiodły
w rewiry nieprzewidywalne, niczym logika
dziecka. Dziecka, które śmieje się i płacze
– szczerze, spontanicznie, nie zważając na
logiczne powiązania pomiędzy...
Olga zaczęła układać myśl, że miłość jest
infantylna. I że czasami szczypie w oczy. I
nie warto szukać powodu. I że bywa czasem
bez związku... Do którego, trzebaby
zdziecinnieć, aby dojrzeć...
Komentarze (42)
hehe, kogo, co zabrzmiało śmiesznie :))) Chodzi mi o
to, że swój łeb przytulił do jej brzucha :)
Przyttulił (kogo, co?) łen - w domyśle - z
poprzedniego zdania wynika. Tak miałam w zamyśle, może
źle wyraziłam. Pomyślę o tym, jak to zapisać, aby było
oczywiste.
Dzięki, Mariat - sama nie zauważyłam, że tak można
odczytać.
Tak, trzeba by zdziecinnieć, żeby się nie dziwić jak
to jest możliwe w naszym społeczeństwie.
{przy okazji - Przytulił, nie odrywając ślepiów od jej
= powinno być =Przytulił się...}
Miło mi, Aniu :)
Piękny kawałek prozy...jak ja lubię Cię czytać:)
MamoCóro, dzięki bardzo... :)
Świetnie piszesz
Karaszpiekla, Grażyno - zdrowych i pogodnych! :)
Piękne, refleksyjne opowiadanie. Wesołego Alleluja!
Pięknie! Radosnych Świąt! Najpiękniejsze są oczy w
których widać Miłość.
:)
"Grusz-Elu"
też uwielbiam rodzinne spotkania,
są cudowne.
I ja wzajemnie pozdrawiam, Saba :)
Bardzo ładna wzruszająca proza. Pozdrawiam bardzo
serdecznie
Dziękuję Lukro za refleksyjne czytanie. Również
okołoświąteczne pozdrowienia:)