bezczas
Była potrzeba wódki i potrzeba śliny.
Martwy poeta
skąpo pobrudził papier odpadając od stołka
skórą.
Miałam rację. Pomylił sfery. Sutki nie
stwardniały,
kobieta nie stała się mężczyzną, a drzewo
nie rosło
w tym samym miejscu. Gdybym umiała
mówić.
W bezludnym pokoju tylko z ciszą gra się w
kości,
a śmierć nie jest zwykłym
niedopatrzeniem.
Poeta? Zgubione słowo leżało pod serwetą
wsiąkając
w blat stołu. Po raz pierwszy ocaliłam
dzień, zatykając
powietrzem rozdarte żyły. Ty mogłeś być,
ale ciągle
„nie” ja.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.