Bezdomna.
I patrzę na wyblakłe słońce
Które już mnie nie dotyka
Bożymi opuszkami...
Trzymając się za ramiona
Płaczę cicho
Jak niema prośba
Dziecka
Wzywająca o pomoc.
* * *
Mamo!
Zgubiłam się
W labiryncie stworzonym przez umysł
To umysł chorej osoby
Chorej przez brak miłości.
Szalonej samotności.
Duszącej się w potrzasku nadziei!
Chcę wrócić do domu,
Z tego ciemnego miejsca
Gdzie obojętność Twa zwyciężyła
I pnącza myśli
Na skażonym terenie
Ukrzyżowały mnie.
Mamo!
Niczego nie rozumiem…
Dotknij tego spuchniętego policzka
Czy
Otrzesz łzy przesiąknięte krwawiącym
bólem?
…
Spuszczam tylko głowę,
I bezwładnie opadam na ziemię.
… mimo wszystko- potrzebuję
Cię…
Chociaż krzyczysz
A potem milczysz.
To milczenie kłuje jak nóż
W nocy
Przystawiony do snów.
Snów pełen płonnych marzeń.
Marzeń bez miłości.
_______________________________
I przerzucam torbę przez ramię.
Wychodzę z tych czterech ścian
Zwanych kiedyś domem.
* * *
I patrzę na wyblakłe słońce
Które już mnie nie dotyka
Bożymi opuszkami.
Trzymając się za ramiona
Płaczę cicho
Jak niema prośba
Dziecka
Wzywająca o pomoc.
She wants go home, nobody home...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.