bezwolna niewola
Byłem zamknięty tam od lat,
ciemne ponure pomieszczenie
bez drzwi, z oknem tak wysoko,
by móc coś ujrzeć przez nie
musiałem się wspiąć na drabinę,
ale przykuty łańcuchami mogłem
tylko wejść na kilka szczebli.
Moje oczy spragnione światła,
kolorów, a najbardziej wolności,
wyszarpywały ciało kajdanom.
Gdy dłonie już bliskie zenitowi
wyrwały z okna kraty, z gardła krzyk:
Wreszcie, wreszcie mogę wyjść,
to zimne ręce moich oprawców
z wprawą godną uczniów Syzyfa
ściągały mnie wciąż w to samo miejsce,
brudną, wilgotną, twardą posadzkę.
Nawet nie miałem sił wyszeptać:
łajdacy, oprawcy, bandyci.
Bezwolny zamknąłem oczy,
zobaczyłem uchylone drzwi,
nie czułem nawet ciężaru kajdan.
Gwałtownie uniosłem powieki,
lecz nie, oni a właściwie one,
choć milczące wciąż stały obok,
trzy najbardziej niebezpieczne siostry,
Beznadzieja, Apatia, Depresja.
Komentarze (5)
Nie wiem, czy jeszcze tu zaglądasz... Chciałabym się z
Tobą jakoś skontaktować, Jacku...
to choroba naszych czasow
BARDZO DOBRY WIERSZ. nIE DA SIĘ pogonić precz tych
idiotek? warto sięgnąć po pomoc (głupio się wymądrzam
- sorry)
Pozdrawiam wstrząśnięta przekazem
Zatrzymałeś mnie... Nie wiedziałam co może czuć osoba
chora. Teraz trochę wiem.
Wiersz jest przejmujący, nie wiem wprawdzie, co
dokładnie autor miał na myśli, ale nie to jest ważne,
wziąłem sobie ten wiersz, będę o nim pamiętał i pewnie
wiele razy powtarzał. Początkowo chciałem radzić, żeby
podzielić wiersz na strofy, ale zorientowałem się, że
Twoja forma jest lepsza i bardziej oddająca rozterki
takie które i ja mam.