Bilecik
Pociągi, mogą zawieźć nas nawet tam, gdzie wyobraźnię wypełnia już tylko - blask zórz.
Na dworzec poszedłem, do kasy podchodzę
a Pani mi mówi, że pociąg mój w drodze,
krzyknąłem, no jak to… toć jestem
przed czasem!
Wybiegłem… on jechał… i był już
pod lasem,
lecz nagle dostrzegłem… nie, wzrok
mnie nie myli,
stanął - pobiegłem, klnąc w duchu w
suahili…
skokami tygrysa dopadłem go drania
za poręcz chwyciłem… on ruszył - jak
łania,
co umyka trwożnie kłom
drapieżnika…
stoję już na stopniu… pociąg w lesie
znika,
wchodzę do wagonu i siadam przy oknie,
świat dziwnie poszarzał - nagle w deszczu
moknie,
barwy też jakieś, hm… jakby spod
tiulu,
gdybym był dzieckiem krzyknął bym -
matulu!
Popatrz no przez okno, zobacz - co się
dzieje,
niby noc zapada a jakby wciąż
dnieje…
pociąg jakiś stary, drewniane w nim
ławki,
tchnie wszystko absurdem, jak u Franza
Kafki,
wyjrzałem przez okno w bezruchu
zamarłem,
niemo twarz do szyby jedynie przywarłem,
a rzeczy straszne na zewnątrz się
działy,
trudno by opisać… mnożyć by
rozdziały,
umieścić zdarzenia w opasłe
tomiska…
Boże! Na mą szybę krew znienacka tryska,
odwróciłem głowę… spojrzałem
ponownie,
za szybą ujrzałem w krwi skąpaną głownię
a dalej rękę… nie!? Ramię
semafora…
straszliwego ducha, nocnego upiora.
Na torach leżały pościnane głowy,
scenariusz horroru - jak ulał... gotowy,
lecz to nie scenariusz, bo wszystko jak
żywe,
wtem semafor zarzucił na plecy swą
grzywę…
tu pociąg przyspieszył - stuknęły
bufory,
wyszedłem na pomost… za nami
potwory
bez kształtu i twarzy… jedynie
straszliwe,
pełzały po torach jak w zwierciadłach
krzywe,
spojrzałem na koła, ich rdzawe oblicza
zdawały się szeptać - pamiętasz
Iljicza…?
splunąłem… i kołnierz podniosłem do
góry,
nieboskłon jaskrawiał - tuliły go chmury
a drzewa, wokoło jako szpaler wojska
szumiały na wietrze… to jest twoja
Polska?!
Stały dumne - leśni świadkowie tej
zbrodni,
w całkowitym mroku, bez światła z
pochodni.
Myśli moje splątał tu węzeł przedziwny,
głos uwiązł mi w gardle, a kark stał się
sztywny,
letarg mnie utulił, przesłonił mi oczy,
hipokamp - wyświetlił jasny sen
proroczy…
Nagły jęk mnie zbudził, rwąc senną
projekcję,
z podkładów wyrwane… zaczęły
iniekcję
szyny kolejowe, jak igła strzykawki,
chciały pociąg przeszyć, jak wietrzyk
purchawki,
chciały - nie przeszyły i ja żem
oniemiał,
podkład kolejowy to grubiał, to cieniał,
wznosił się, opadał by w końcu
pierdyknąć,
gdzieś za horyzontem i na zawsze
zniknąć.
Przyszedł maszynista pijany jak bela,
pyta, - co dziś mamy… ja krótko -
niedziela,
podszedł do barierki… rzucił się na
tory,
zdarły z niego skórę bezkształtne
potwory,
rwały ją na strzępy, jęzorem mlaskały,
na drzewa jak na blejtram czasem
naciągały,
pociąg w ciągłym pędzie gnał już jak
szalony,
obraz za oknami stawał się zamglony,
zrobił jeszcze woltę do góry
kołami…
O! Wszyscy bogowie, bądźcie teraz z
nami!
Gdy nie wracał na ziemię… ryzyko
podjąłem,
skoczyłem z pomostu… dziś siedzę za
stołem.
EPILOG: Rozliczenie
Siedzę dziś za stołem i podróż
wspominam,
już więcej nie wsiądę… choć bilet
wciąż trzymam,
trzymam bardzo mocno, jak relikwię
starą,
której - nie ocenisz, bo i jaką
miarą…?
Czasami ów bilet do czoła przyciskam
i znów w jednej chwili niepokojem
tryskam,
wspominam upiory i te lasu szepty,
gdy rozum truchleje i toną koncepty,
te pociągu gnanie i dziwne zwrotnice,
które wabią, jak w obłęd kochanka
dziewice,
te głowy odcięte - torsów pozbawione,
grzywę semafora - jej włosy zmierzwione,
i całą tę podróż… nie znałem jej
kresu,
celu - dokąd jadę… no choćby
adresu,
przepraszam, na chwilę - bo słyszę
pukanie...
otwieram - przesyłka… - tu podpis,
mój panie!
Gdy głowę uniosłem… ręka mi
opada…
przede mną postać… twarz jej bardzo
blada
i pyta o bilet - czy bilet
posiadam…
przez chwilę myślałem, że głosem nie
władam,
lecz po chwili krótkiej, odrzekłem, że -
tak,
głos mi odpowiedział, - to dobrze,
to… znak…!
niech pan płaszcz przywdzieje i za mną
podąży,
pociąg jest na stacji, to jeszcze pan
zdąży…
Odwróciłem głowę… spojrzałem raz
jeszcze,
zobaczyłem ludzi, i przeszły mnie
dreszcze,
pomyślałem… wychodzę - zostańcie tu
sami…
zarzuciłem loden… i trzasnąłem
drzwiami.
Szliśmy tak bez słowa - oznaka
milczenia…
stary dworzec czekał, śród drzew wielkich
cienia,
drewniane podpory pięknie wyrzeźbione,
dźwigały tu krokwie w końskie łby
zwieńczone.
Ich oczy płonęły i iskry rzucały,
odskoczyłem na bok, we mnie celowały,
jak wirtuoz - rzeźbiarz dłutem wzrok
wydłużył…
oszukał me zmysły… kto za model
służył…?
Kolumny i krokwie - to nadzieja cieśli,
na budowę dachu - a oni go wznieśli,
piękny, gontem kryty, lekki niczym mara,
tak to zwykle bywa - gdy się cieśla
stara.
Budynek nieduży, też ręczna robota,
ościeżnice, szpros w oknach…
cenniejsze od złota,
odrzwia drewniane, stały w dębowej
futrynie,
zapukasz - otworzą… gościna - nie
minie.
Weszliśmy oboje - zamarłem... na Boga!
cudownym obliczem jaśniała podłoga,
stałem porażony, jak mumia bez życia,
łzy lałem strumieniem… płonęły mi
lica.
Oczy mam wilgotne, więc widzę kontury,
granice ziem naszych… krzyżackie
komtury…
sąsiadów przy pakcie,
radziecko-niemieckim,
podstępnym, okrutnym - niezwykle
zdradzieckim.
Coś jakby podłużne… tak - to są
baraki,
spalili miliony - pomysł mieli taki,
gdy oczy przetarłem, spostrzegłem
kanały,
ciemność, wokół ścieki - w nich powstaniec
mały…
Spojrzałem na postać - oczy jej
iskrzyły…
na podłodze klepki zdawać się kłębiły,
nagle obraz stanął i stał się czytelny,
ktoś krzyżem wojował - a jest on
kościelny,
Krakowskie Przedmieście stanęło jak
żywe,
tam tłumów tysiące, w zadumie –
prawdziwe,
później jak wspomniałem dziwaczne
potyczki,
rzucanie inwektyw - wzajemne
policzki…
nagle obraz ściemniał zasnuły go chmury,
ciężko opowiadać… tak był on ponury,
wtem wszystko zanikło, podłoga znów
lśniła,
historyczny obraz - na spód wywróciła.
Staliśmy w milczeniu, wtem postać tak
rzecze,
usiądźmy na chwilę, przed drogą
człowiecze,
głową jej skinąłem, na zgodę i siadłem,
podano do stołu z apetytem zjadłem.
Wyszedłem na zewnątrz - sczepiano
wagony,
przy jednym stał człowiek mocno
pochylony,
gdy podszedłem bliżej spytałem jak
zdrowie,
powiedział, że nie wie - jak wróci
odpowie…
Więcej nie pytałem, pewnie tak być musi,
ze zdrowiem na bakier - to humor się
dusi,
chwilę jeszcze pobył, młotkiem w koła
stukał,
gdybyś chciał go znaleźć - próżno byś go
szukał.
Słońce mocno grzało, na stopniu
usiadłem,
humor miałem dobry, bo przed chwilą
zjadłem,
zamknąłem powieki - sen mnie zaczął
morzyć,
pewnie po kryjomu chciał duszę otworzyć,
a dusze, jak ptaki w przestworzach
szybują,
z wiatrem się zmagają skrzydła swe
próbują,
piórami jak pędzlem kreślą tam obrazy,
jeśli ich nie ujrzysz, nie doznasz
ekstazy.
Delikatny powiew poczułem na twarzy,
- zapraszam do środka, bo się pan
rozmarzy,
- spojrzałem na postać, jej smutne
oblicze
mówiło - jedziemy… ja na pana
liczę…
Wchodzę do wagonu, znów przy oknie
siadam,
świat dzisiaj jest wesół… - tak do
siebie gadam,
wszystko jest przejrzyste - niczym
malowane
ciepłą akwarelą - pięknie stonowane,
wyglądam przez okno i w duchu się
śmieję,
że całkiem brak nocy a jedynie dnieje,
że pociąg choć stary i drewniane w nim
ławki,
to nie tchnie absurdem, jak u Fraza
Kafki,
a rzeczy ciekawe na zewnątrz się działy,
trudno by opisać… mnożyć by
rozdziały,
umieścić zdarzenia w opasłe
tomiska…
Boże! Na mą szybę cudny widok tryska,
odwróciłem głowę… spojrzałem
ponownie,
ujrzałem dziewczynę - boginię dosłownie,
doskonałe jej ciało nagość otulała,
tanecznym szła krokiem - śmiała się,
śpiewała…
a głos się unosił - wirował w
przestworzach,
jasnym spadał gromem, to płynął po
morzach,
raptem się podniosłem, za uchwyt
złapałem,
kuszony widokiem - już na nogach stałem,
tu pociąg przyspieszył - stuknęły
bufory,
wyszedłem na pomost… za nami dwa
tory
gdzieś pod horyzontem - w V się
układały,
spojrzałem na koła - dźwięcznie
turkotały,
a drzewa wokoło, jako szpaler wojska,
szumiały na wietrze… to jest twoja
Polska!
Stały dumne - leśnej podróży świadkowie,
spytasz o czym szumią, żadne nie
odpowie.
Myśli moje splątał tu węzeł przedziwny,
głos uwiązł mi w gardle, a kark stał się
sztywny,
letarg mnie utulił, przesłonił mi oczy,
hipokamp - wyświetlił, sen jasny -
proroczy…
Sen jasny, prawdziwy - o mojej
ojczyźnie,
chciałem się obudzić, bo czułem się
dziwnie,
lecz sen klejąc oczy, mówił wręcz
wyraźnie
w pracy się zatopić a nie trwać w
marazmie…
Miły głos mnie budził… chcąc podnieść
na duchu,
- nie wysiadaj proszę, kiedy pociąg w
ruchu,
- otworzyłem oczy… postać przy mnie
stała,
miała śniade lica - wyrazista cała,
spytałem nieśmiało - my się chyba
znamy…
myśl, często jednaką - na szalę
rzucamy…?
- wie pan… - postać rzekła… -
nie będę tu kłamać,
by zasady głównej po prostu nie łamać,
mamy tę przyjemność - spotykać się
może…
jedną chwilę, tylko… swą pamięć
ułożę,
- głos tu swój zwiesiła, by rzucić po
chwili…
- kiedy dziejów kołowrót… nam umysły
myli…
excudit
lonsdaleit
PS: Poprzedni wpis (jak również
dedykację
z nad wiersza)zmodyfikowałem, gdyż
wprowadzały jedynie czytelnika w błąd.
Powyższy tekst, jest już w pełni
kompletnym przekazem. Wytrwałych
zapraszam,
Tych mniej - no cóż... też ;)
bomi: cóż za oschłość... jasne, że
Kafka!... ;))))
Villain78: pociąg, to i stukot kół. Ach!
Mickiewicz… rozmawiałem z nim
wczoraj... ;)))
DoroteK: jesteś na tropie... ;)))
20:32 Poniedziałek, 30 sierpnia 2010, o zmierzchu. Epilog: 19:02 dzień później, tuż przed zmierzchem. Reszta... - nie pamiętam...
Komentarze (19)
nieźle się uśmiałem:) świetna historia i zabawnie
ubrana:) Pozdrawiam
każdy wiersz który jest wizją autora...jest mi
bliski...
choć kłania się tu "częstochowa" wiersz jest świetny,
rytmiczny...czuć jazdę pociągiem
Świetnie zakręcony, pozdrawiam autora:)
Długaśny :)..ale rytmiczny, jak stukot kół pociągu
:)..Jeśli ktoś przysypia - horrory :)..Coś tam w oko
wpadło..małe - duże litery..brzydkie
zaimki..zapożyczone frazy..coś, co przywodzi na myśl
Mickiewicza :)..Ale pominę, bo bym z pół godziny
musiał poświęcić heh.. M.
Przeczytalm ..z wielka przyjemnoscia :)
Wierusz nieźle zrymowany i dobrze poprowadzony,
gratuluję.
Witam.Widzę że nie tylko ja dziś z przymrużeniem
oka.Wartko,ciekawie i wciąąągająco ;) pozdrawiam
Jaaaa, aż 18-cie zwrotek, ale super się czytało:))
przyjacielu :) ale czemu Franz Kawka, a nie Kafka?
ja skromny wierszokleta uwielbiam Pana poezję . Co do
samotności - zapraszam do pogaduszek a za wszystkie
miłe słowa i możliwość z Panem wierszowania na beju z
serca dziękuję . Pozdrawiam promykiem słonecznym .
Czarny humor i napięcie oraz rytm czyli dobre :)
Uf - to jest to, takie wiersze mogą Ciebie wynieść
znacznie wyżej - przeczytałem jednym tchem, SUPER -
myślę że więcej nie muszę dodać gdyż jestem pod
wrażeniem, gratuluje pomysłu i wykonania...powodzenia
"spojrzałem na koła, ich rdzawe oblicza
zdawały się szeptać - pamiętasz Iljicza…?" I jak
tu nie lubić Twoich długich wierszy, jak od początku
do końca człowiek pławi się w przyjemności czytania
:-)
Świetna opowieść w czarnym humorze :-)
Z Twojej powieści wniosek Kolego, że nie należy do
pociągu wsiadać w biegu. Może to było losu
ostrzeżenie, by tor w porę zmienić, czekając na
następne połączenie;) Brawa za niepowtarzalny styl.
Pozdrawiam:)