Błąd Eurydyki
Jak Eurydyka schodziłam
W czeluść, na dno samotności,
Pustka mnie ogarniała,
Ginęłam we własnej nicości.
Wtem w mroku cię dostrzegłam,
Niosłeś światełko nadziei.
Wyprowadzić mnie stamtąd miałeś,
Sądziłam, że to się nie zmieni.
Byłeś mym Orfeuszem,
Wiem, to brzmi dość zabawnie,
Lecz chciałam ci wszystko powiedzieć,
Wyjaśnić uczucie me jawnie.
Jednak los chciał inaczej,
Strącił mnie znów do Tartaru.
Zapomniałeś o mojej osobie,
Nie wyrwałeś z tego koszmaru.
Lecz to nie ty wstecz spojrzałeś,
Teraz to ja zawiniłam,
Kłamstwo jedno maleńkie
W znajomość naszą wrzuciłam.
Ale czy było maleńkie?
Nie do mnie sąd ten należy.
Straciłam miłość i przyjaźń,
W to niech każdy uwierzy.
Cóż mam teraz więc począć,
Aby błąd swój naprawić?
Czy wystarczy pokora?
Czy mam prawdę wyjawić?
Nitka kontaktu zerwana,
Wiara legła w zarodku.
Rozdarta przez własne słowa,
Milczę i stoję pośrodku.
I kto mi teraz poradzi?
Czyżby żal poniewczasie?
Może moja pokora?
Nie chcę myśleć na razie.
Wiem, że już nie chcę okłamać
Nigdy żadnego człowieka.
Potem za długa droga
Z powrotem do szczęścia czeka.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.