Boso
Żelazna brama. Widzę napis,
kiedyś kierował w stronę chleba.
Przechodzę przez nią bardzo wolno,
myśląc, czy już się można nie bać.
Buty na nogach, zapomniałam.
Muszę przystanąć, zdjąć. Powoli.
Nie wolno stąpać zbyt nachalnie.
Na palcach, boso, w ciszy. Boli.
Nie mogę przecież deptać po Nich,
po dłoniach, oczach i westchnieniach.
Jak iść? Zrozumieć krzyk i rozpacz,
w trawie, powietrzu i półcieniach.
Zobaczyć włosy spopielałe,
kolor uleciał gdzieś z latami.
Ten głos, zamknięty w czarnym pudle,
za nieistnieniem, za drutami.
Buty - tysiące rozrzuconych.
Tam - tylko boso, wchodząc śpiewać
i ta sznurówka rozwiązana...
kwileniem rozdartego nieba.
/Ten wiersz mogą Państwo częściowo pamiętać, był na beju. Obecnie został dość mocno zmieniony./
Komentarze (79)
aga100 - dziękuję za komentarz i czytanie.
dziękuję
bardzo Kalokieri
Tę sznurówkę mam w oczach... maleńki niemowlęcy bucik
za szybą, z rozwiązaną sznurówką. A byłam tam ostatnio
chyba jakieś 20 lat temu.
Cii_szo. Dla mnie, cóż mogę napisać, powiedzieć. Nie
umiem. Żadne słowo nie odda. Ze świetny? Świetny.
Gardło zamknął. I dusi.
Pamiętam wycieczkę - Oświęcim, kiedy baraków było
chyba 22, w jednym stos włosów, ubrań, butów...
Niesamowite wrażenie. Cele.
Dziś tam podobno tylko parę, dawno nie byłam, ale tak
słyszałam. Czy trzeba było minimalizować rozmiary
tragedii?