Bracia dziobaki
Siedzę na ziemi wśród czterech ścian,
Zamknięty we własnych lękach, sam.
Dociera do mnie lekki powiew,
Muska me skronie, przepływa przez
dłonie.
W mglistej osłonie tulą się do mnie
Chwile odległe, niewyraźne, jakby w
cieniu.
Ku memu zdumieniu, dziwnie znajome
Są te chwile samotne i opuszczone.
Ongi przeżyte, dziś niepamięci kurzem
okryte,
Niechciane rysy, niechcianych
zdarzeń.
Leśna przygoda daleka od marzeń.
Pod zieloną korona los dopełnia czary.
Zmienia dni piękne w koszmary.
Dwa kruki, dwa wróble w samo południe.
Dwa kruki na dwa wróble, niespodziewanie,
niechlubnie.
Palcem losu dotknięci, do końca
przeklęci.
Przeklęty pech istnienia, nie do
zaprzeczenia.
Przeklęte wydarzenia, nie do
wybaczenia..
Myślałem, że moje życie to moja sprawa,
A to tylko losu zabawa.
Splot przypadkowości z decyzją o
godności.
Stracone złudzenia wolności istnienia.
Czy to nadal Ja? Czy już mnie nie ma?
Małego chłopca z kamienną twarzą.
Mojemu Bratu Dziobakowi-temu, który lepiej ode mnie wie, czym jest przeklęty pech istnienia.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.