Brukarz Karpokrates
Karpokratesowi po wieczornej modlitwie
różańcem z żyletek,
na ostatniej wieczerzy,
w szparze między zębami,
zaklinowała się zsunięta z włosa
cebulka,
przypadkiem zgryziona bywa gorzka i
trująca.
Włos zebrany pocłunkiem brodatej głowy,
przyniósł same nieszczęścia,
od spróchniałego starca,
któremu resztę świetlistego ciała skradł
Jan Chrzciciel.
Dawniej jeszcze przed zapuszczaniem
brody
i pocieraniem lica ściernym papierem,
była kobietą, żoną o imieniu Helena, w
permanentnym makijażu,
zawsze gotową na to co najmilsze dla
głatkiej buzi.
Po pełnym przeobrażeniu i odpadnięciu od
ciała,
głowa mieszkała w lodowym tabernakulum na
górnej półce pustej lodówki,
tu pleśń i bakterie nie miały co robić,
więc się pożegnały rozkładając.
Zakochana głowa Heleny służyła,
światłem nocnej lampki,
ciepłem olejowego grzejnika,
wystawiona dla żartu wieczorem na oknie,
rozbłyskiwała jak morska latarnia,
mocniej niż fluorescencyjna Maria.
Karpokrates był dobrym mężem i
pracownikiem,
układał bruk na krzywych chodnikach,
dróżkach do nikąd,
Po zgryzieni cebulki zamiotły w nim
halucynacje,
wizje brutalnych orgii brodatych kobiet, z
zarośniętymi pleśnią wężami
wypełzającymi z każdego otworu ich ciał,
plujących jadem na tych co pod krzyżem,
stopione w jedno płody po kończącej
wszystko aborcji.
Głowa coraz częściej płakała resztkami
łez,
nie namaszczana bez wilgoci, wyschała jej
skóra, odpadając jak tynk,
zapadały się policzki,
kuleczki oczu się poturlały,
zęby coraz mocniej piłowały.
Karpokrates nie wytrzymał,
lodowe tabernakulum od prądu odłączył,
różańcem z żyletek skóre pozrywał jak
rasowy święty,
pętelkę na szyję zarzucił,
guzik w rozporku zapiął,
nocnik podstawił,
stołek odepchnął.
A jeszcze półtorej eonu temu zarażony
wolnym duchem,
raz w miesiącu lubieżnie pudrował nosek
watką z gęstą krwią,
by przyszłego życia nie zmarnować,
mawiał oddaję co mięsne mięsu, a co duchowe
? duchowemu.
Ostatnio się leczył z lenistwa,
drapiąc w czoło siebie i żone,
szukał lekarstwa, pragnął tu żyć
wiecznością.
Na samym dnie nocnika, obok ostatniej woli
zostawił,
przepis pradziadów, którego nigdy nie
wypróbował,
na słodką kuleczkę otoczoną ciastem z
niespodzianką,
przysypaną kokosowym śniegiem.
Mały Praatom.
Komentarze (3)
Wiersz szokuje. Dobrymi chęciami ...piekło
wybrukowane. Tyle tu pięknych elementów biblijnych, a
życie niepiękne... no cóż jednych Biblia chroni a
drugich...przerasta. Mnie przerosła puenta wiersza,
ale jeszcze go drążę ( bo i on nie daje się zbyć).
i zaczęłam czytać... i nie mogłam przestać, aż do
ostatniej kropki; niesamowite
No, wiem, wiem...nie wszystko trzeba w Zyciu
rozumieć....