Brzydki dzień, gdzie granice...
Dla Pomidora.
Bez-litość swym obrzydłym łakomstwem,
bezmiaru sił
okalająca codzienność poranka, obudziła
mnie z
przemyślenia, z hukiem, z onirycznego
uniżenia,
Ocknął się też wszechobecny opór
niezmierny,
ogarniający bezmiar miłości piekielny, w
gardle szaleje
szatan 7 dnia rozpusty, odchrząknął i z
krzykiem
wybiegł z "o k***" na ustach, jeszcze nie
zmył szminki
po wczorajszych ekscesach, zakuł się w
szkliste ściany
samotności, skorzystał i wylazł wreszcie,
och jak mi
było wtedy okropnie.
Oszukałem się gwałtem spojrzeń familijnych
w gwarze światu, ja cierpię człowiecze, w
gwarze unoszę się i już nei myślę.. myśleć
nie powinno się gdy brak stóp, myśleć nie
powinno się gdy wszędzie susza.
Nie mam ochoty przeżyć, nie mam ochoty nie
żyć,
Nie mam ochoty wdychać, ale kropelki pary
malutkie jak gwiazd blask, lecz dużo
intensywniejsze i jakże bliskie, wyskakują
mimowolnie i unoszą się powolnym konaniem,
nie są czyste jakby sie wydawało, nie są
lekkie ale jakże doskonałe.. gdy już czuję
kolejny brak ciśnienia zmuszam siebie sam
do życia cierpienia, zmuszam się do
kolejnego tchnienia...
Dalej nie pisałem, bo postanowiłem że nie żyję, stwierdziłem że nie istnieję, istnienia mi brak, tej nieogarnionej mitycznej mocy.. brak mi jej.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.