Budzisz się sama...
Uwielbiasz, gdy wieczorem pojawia się w
drzwiach.
Tuli się do ciebie, siadasz mu na
kolanach.
Wyjmujesz z barku wino, delektujecie nim
się.
Całuje twoje włosy i nie wychodzi do
rana.
Zasypiacie przytuleni, budzisz się sama.
Na stole maleńka karteczka leży.
No tak, przecież powiedział, że jest w
pracy.
Wrócił do żony i do dzieci...
Spoglądasz przez okno, widzisz ich
razem.
Myślisz: "Znów będziesz mój tej nocy".
To nie twój kłopot, że ma rodzinę.
Ty nie patrzysz jego dziecku w oczy...
Choć jesteś zimną wyrachowaną kobietą,
szukasz tylko namiętności, chcesz być
sama,
patrzysz z zazdrością na jego żonę.
Wiesz, że nie będziesz rodziny miała...
Bo kiedyś ktoś tak mocno cię zranił,
że postanowiłaś na uczuciach ludzkich
grać.
Powinnaś się cieszyć, niszczysz czyjeś
szczęście,
jakoś nie chce ci się śmiać...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.