Burza nad Puszczą
Nad Puszczą niebo stanęło.
Nad Puszczą niebo ruszyło.
Szarością stalową chmury powoli zasnuły
bezkres.
I wiatr jakby przycichł na chwilę,
jakby nabierał oddechu,
jakby siłował się z sobą,
jakby umierał bez słowa...
I nagle podniósł się z klęczek,
omotał, puścił w otchłanie,
uderzył w chmury leniwe
jak pies spuszczony ze smyczy.
Podniosły swe grzywy ku gwiazdom
jak konie wprzęgnięte w kieraty,
uniosły pyski w przestworza
i płynąć poczęły szalone.
I strzępią kopyta o drzewa,
o świerki zdzierają podkowy
aż iskry błyskawic jaśnieją,
aż pomruk z chrap echem się
niesie.
I biegną. I biegną przed siebie,
spod podków ciskając łzy rosy,
i deszczem krwawiąc po drodze,
i mgłami kojąc swe rany.
Już bliskie szaleństwa są, końca,
już gonią ostatkiem sił, trwogą,
już grzywy targają o wzgórza,
w galopie już plączą się nogi...
I nagle stangret powstaje,
ujarzmia rumaki promieniem
jak batem skręconym z rzemienia
i ściąga lejce ku sobie.
A twarz ma słońca letniego,
rumianą, ciepłą i jasną,
lecz wodze trzyma tak mocno,
tak twardo dzierży w swych
dłoniach,
że chmury spokojnie już płyną
do przodu powoli i sennie
i giną za horyzontem,
za tęczy łukiem, za mostem.
Nad Puszczą niebo ruszyło.
Nad Puszczą niebo stanęło.
Dubeninki, 20-09-2001
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.