Chęć nawrócenia
przez dłonie jak czoło spracowane
ból przenika złowrogi
kłuje niczym jad węża
wpuszczony złośliwie podstępem
strach ubrany w biel jak żagiel na wietrze
szyderczo śmieje się w twarz,
opuszczone i samotne tchnienie odchodzi
gdy tonąc nie może złapać się lin
które wiatr kołysze we fragmentach życia
czy kiedyś powstanie ?
czy się narodzi ?
czy uśmiech jego będzie trwał ?
dlaczego Panie pozwalasz cierpieć ?
uderzam się w pierś jak grzesznik
upadły,
wybacz mi proszę,
wybacz mi win mych ogrom w mej duszy,
padam na kolana…
łzy zalewają oczu mych źrenice…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.