Ciut za długi wiersz
Ludzie nie potrafiący żyć
Skrawki nieba na jego policzku
Nieokazane zadowolenie przy pełni
księżyca
Mokre włosy rozwiane na łące
Daleko idący wzrok jego, hen! hen!
Skąd wziął się ten tęskniący głos
Znad rozstaju dróg, znad mórz?
Dokąd wybiegł on w swej nagiej
poświacie?
Dokąd zmierza bez utraty głosu?
Nie mam już siły, brak mi tchu
Jak długo mam układać płatki róż
Jak gługo habry nie zmienią oblicza?
Siedem wzgórz, osnutych ciężką mgłą
Siedem niebyle jakich westchnień
Gdzie idę ja? Gdzie pędzisz Ty?
Siedem ciepłych godzin przy kominku
Siedem gorzkich czekoladek z jego ust
Nie pojmuję, dlaczego narodził sie on!
Siedzę pod lipą nieopłakaną jak dotąd
Zaznaczam na korze znaki przeszłości
Być może za lat parę, za czas jakiś
Zjawię się tutaj ponownie. Odmieniona.
Zobaczę to miejsce, spojrzę na to niebo
On mówił kiedyś, że przyjdzie, że był
Ja zawsze zaprzeczałam jego
domniemaniom.
Zapowiada sie poranek z rosą, mgła jest
czysta
Skąd nadchodzę - nie spotykam mgły
Skąd nadchodzę - umiera się wczesnym
rankiem.
On zwykł umierać przy mnie
ranek, wieczór, zmrok - ta sama pora
Wyznaczała jego odejście; śmierć goniła za
nim
polną drogą.
Nie każdemu przeznaczony jest długi żywot...*
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.