Co za dzień:)
Co za dnień, mój ty losie,
niech się skończy,
bardzo proszę.
Rano do pracy zaspałam,
a po drodze rajstopy potargałam.
Autobus zwiał mi z przed nosa,
a na taksówkę nie miałam grosza.
Więc autostopowiczkę z siebie zrobiłam
no, ale co
i tak się spóźniłam.
Przez pół godziny słuchałam gderania,
o tym,
że któregoś dnia zostanę wylana.
Jakoś przetrwałam te 8 godzin,
no i wróciłam,
stopem do Łodzi.
Na obiad schabowe piekłam
i gdyby nie to,
że Paloma rzuciła Roberta,
byłaby nawet niezła wyżerka.
Potem niechcący żelazko spaliłam
i gdy swe czoło nisko schyliłam,
aby zobaczyć co narobiłam,
to sobie nosa,
przypaliłam.
Biegnąc do lodówki po coś zimnego,
zahaczyłam o coś,
niewidocznego,
i walnęłam tak mocno w kolano
że na całe gardło krzyknęłam
"Mamooo..."
Wtedy stwierdziłam, że dosyć tego,
przecież dziś nie piątek
trzynastego.
Rzuciłam wszystkie zadania na dziś,
usiadłam w kącie jak mała mysz
i czekałam,
jutra,
lecz mimo wszystko,
wcale nie smutna.
Komentarze (6)
i fajnie, grunt to poczucie humoru :-)
Każdemu z nas zdarza się taki wariacki dzień. Tak
zgrabnie opisałaś swoje perypetie, że niewsposób było
nie skwitować tego współczującym uśmiechem do
monitora.
pozdrawiam
No to rzeczywiście dzień dał Ci popalić. Ale zawsze
pozostaje nadzieja, że jutro będzie lepiej.
Pozdrawiam:)
"Co za dzień mój ty losie"..Mnie też takie dni się
zdarzają.
Mamoooo!!!!Ja mam same takie dni:):)Pozdrawiam bratnią
duszę:)+++
Niech to będzie Twa pociecha, że i inni mają pecha.
Pozdrawiam ślicznie