*Codzienna brutalność*
Balansowałam na krawędzi
nie mogąc sobie poradzić z narastającym
pożądaniem
Twój dotyk...ciepło...
zapach Twojego ciała i silne ramiona
obezwładniały mnie
tuląc w objęciach rozkoszy
Trwaliśmy tak zatopieni w sobie...
złączeni w jedność...
upojeni namiętnym uniesieniem ciała i
duszy
To wszystko odbierałam tak realnie...
Twoje pocałunki miały smak
ambrozji...nektaru...
spijałam je łapczywie z Twoich ust
Ty pieściłeś moje rozpalone nagie
ciało...
i nagle...........
dzwięk budzika brutalnie wyrwał mnie z
Twoich objęć.....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.