Cyganka
Zachód Słońca
W moich oknach
Na przestrzeni lat
Jakiś cygan przygrywa
Starą melodie
Lekko drze struny
Czerwona sukienka
Straciła mi się z oczu
Już nie pamiętam
Jej tajemniczego wzroku
Gdy oddala mi się
Przy rwącym potoku
Jęczała i ryczała
A ja parłem jak
Dziki kary rumak
Ciągnąłem jej nabrzmiałe
Piersi mymi rękoma
Bez umiaru do przodu
Nie czułem chłodu
Tylko spocony żar
Jej rozwartej pochwy
Wilgotnej i szerokiej
Była taka sprężysta
Pogoda stała się dżdżysta
Krople deszczu rozcierała
Swymi dłońmi z mych pleców
Drapała i gryzła łapczywie
Lizała moje ucho
Jak kot spragniony mleka
I nagle poczułem to
W końcu nareszcie
Tak dalej tak
Dalej i dalej
Co za rozkosz –
Dawaj mała, dawaj dziwko
Opadłem na jej ciałko
Zmiękła jak gąbka
Miała przymknięte powieki
Leżała i uśmiechała się
Ja byłem dumny, nadęty
Sponiewierałem ją
Co za dziwka – pomyślałem
Ale czułem tą przyjemność
Rozchodziła się po mnie
W górę i w dół
A ona miała podwiniętą sukienkę
I dyszała tuż obok
Brudna, piękna i namiętna
Tyle o niej pamiętam
Cygance z nad potoku
Komentarze (2)
Myślę, że autorka opisuję scenę patrząc z boku oczami
wymienionego w wierszu mężczyzny. Takie rzeczy się
zdarzają i to nie jest niski poziom ale
odzwierciedlenie prawdy o zimnym przygodnym seksie z
czego młodzi winni wyciągać wnioski (szczególnie
dziewczyny) i uznać jako przestrogę. Czasem trzeba
nazwać rzeczy po imieniu. Gratuluję odwagi
umieszczenia tego wiersza na beju, gdzie tylko
słodkości mają wzięcie jakby raj był na świecie a
życie też bywa brutalne i płynie obok.
I forma i treść jest do... nie powiem do czego, bo się
nie zniżę do Twego poziomu. Dno.