Czarodziejska kura, lis i zła...
Kilka dni temu zamieściłem bajkę wierszem dzisiaj ta sama bajka napisana prozą. Ciekaw jestem, która wersja bardziej Wam się podoba i liczę, że dowiem się tego w komentarzach
Bardzo dawno temu, za wieloma górami,
lasami, rzekami i morzami, był sobie las.
Stary, gęsty i olbrzymi. W tym lesie
mieszkała pewna staruszka, w starej, jak
sam las, rozpadającej się chatce z drewna.
Żyła samotnie i, jak na staruszkę, dobrze
sobie radziła.
Ludzie słyszeli o chatce i staruszce. Bali
się jej wszyscy, niektórzy nazywali ją
czarownicą. Mówiono o niej, że jest bardzo
zła i wredna, że nawet komary bały się ją
kąsać, ale chyba nikt jej nigdy nie
widział, a wszystkie o niej informacje były
prawdopodobnie plotkami, które ludzie
między sobą rozsiewali.
Właściwie, nie wiadomo dlaczego wszyscy tak
się jej bali? Była przecież bardzo stara,
chuda, miała drobniutkie nóżki, ręce, była
cała pomarszczona, szczerbata, zgarbiona,
ale fama niosła, że w tych chudych rękach
miała siłę dwóch słoni i, pomimo swojego
podeszłego wieku, wciąż miała doskonały
słuch i wzrok. Jak nastolatek.
Aaa, przepraszam, nie żyła samotnie. Razem
z nią w chatce mieszkała czarodziejska
kura, która w każdą sobotę znosiła jej
złote jajko. Babuleńka te jajka zanosiła do
piwnicy, gdzie je trzymała i codziennie
liczyła.
Nie wiadomo dlaczego, ale kura też się bała
staruszki, która przecież nigdy jej krzywdy
nie zrobiła, co najwyżej była wobec niej
oschła, nigdy z nią nie rozmawiała, ale
przecież karmiła i w domu trzymała.
Kura robiła się coraz starsza i znosić
jajka było jej coraz trudniej. Zaczęła się
zastanawiać, co się z nią stanie, kiedy
pewnej soboty nie będzie miała siły znieść
złotego jajka? Była przekonana, że
staruszka bardzo się wówczas rozzłości i
nie wiadomo jak zareaguje. Na pewno wyrzuci
ją z chatki, ale to by był najmniejszy
wymiar kary. A co, jak postanowi, za karę,
zrobić z niej rosół? Bardzo rzadko
staruszka je mięso, więc może zapragnąć
zrobić, w ramach zemsty, taki gorący
rosołek, na obiad, z kury, która przestała
znosić złote jajka.
Obawiała się, że już w najbliższą sobotę
może nie dać rady znieść kolejnego, dlatego
postanowiła w piątek rano, tuż po świcie
uciec od staruszki, zanim ta się obudzi.
Staruszka niczego nie podejrzewała, stąd
plan kury mógł się powieść.
Tak też się stało. Kiedy w piątek rano
staruszka, po obudzeniu się, wyszła z
łóżka, kury w domu już nie było.
Babuleńka bardzo się zdenerwowała faktem,
że kura opuściła ją bez pożegnania, po
kryjomu i, że nie będzie już jej składać
złotych jaj. Zaczęła w złości krzyczeć,
odgrażać się kurze, że ją dorwie, że ją
popamięta, że jeszcze będzie gorzko gdakać,
a że głos miała donośny słychać ją było w
całym lesie. Na szczęście złość nie trwała
długo i po chwili babcia się uspokoiła i
pogodziła ze stratą kury, nie mając już do
niej pretensji.
Może to moja wina, myślała? Może powinnam
być dla niej bardziej miła? Może powinnam
czasem z nią porozmawiać, przytulić? Nigdy
tego nie zrobiłam, dlatego nie mogę mieć do
niej pretensji, że opuściła mnie bez słowa.
Mam nadzieję, że sobie poradzi w życiu i
tego jej życzę. Może nawet będę za nią
tęsknić? Nie tylko za jej jajkami…
Ale głośne krzyki babuleńki echo rozniosło
po całym lesie. Dotarły również do chytrego
liska, który leżał w swojej starej jamie i
właśnie się zastanawiał, co dzisiaj upoluje
na śniadanie? Jak usłyszał, że kura
opuściła starą chatkę i krąży samotnie
gdzieś po lesie, zerwał się na równe nogi,
uśmiechnął się do siebie szeroko i opuścił
progi swojej jamy. Już wiedział co będzie
jadł dziś na śniadanie.
Wciągnął w nos leśne powietrze i wyczuł
zapach kwoki. Odgadł, w którą stronę ma się
udać, by dorwać swoją przyszłą ofiarę. Na
samą o tym myśl, ślinka mu ciekła po pysku.
Rzucił się wściekle w pogoń za kurą.
Tymczasem biedna kura, już od kilku godzin
biegnie przed siebie, byle dalej od chatki,
co chwila oglądając się za siebie i
sprawdzając, czy staruszka jej nie goni. Bo
przecież, choć jest bardzo stara, to siły
ma w sobie bardzo dużo i, gdyby chciała, to
pewnie by ją dogoniła. Na szczęśnie nikogo
za sobą nie widziała. Wiedziała, że powoli
opada z sił. Taki dystans dla kury, która
całe życie spędziła w chatce, to za dużo.
Czuła, że bolą ją wszystkie pazury, kości i
mięśnie i, że za chwilę wyzionie ducha ze
zmęczenia. Ledwo już człapała i z trudem
łapała powietrze.
Muszę odpocząć, rzekła do siebie. Napiję
się rosy z liści, chwilkę odpocznę i ruszę
w dalszą drogę. Byle jak najdalej od chatki
i staruszki.
Przykucnęła przy pniu świerka, którego
drwale niedawno musieli ściąć. Pewnie był
chory, może spróchniały? Powoli zaczęła
dochodzić do siebie słuchając śpiewu
ptaszka w koronie któregoś z licznych drzew
i czesząc dziobem swoje pióra, gdy nagle,
gdzieś zza krzaków wyskoczył lis.
W jego oczach ujrzała dzikie pożądanie, a z
pyska płynęła mu ślina, świadcząca o tym,
że jest bardzo głodny i to nią za chwilę
ten głód zaspokoi.
- Witam szanownego ptaka, rzekł, głosem
pełnym ironii, lis.
- Cóż to kurko, zabłądziłaś w tym dzikim
lesie, czy tylko spacerujesz? A może mnie
szukasz? Czy czasem za mną nie tęskniłaś?
Mówiąc to lis zbliżał się coraz bardziej do
kury, która w pierwszej chwili ze strachu
nie mogła poruszyć nawet jednym pazurem. Z
przerażeniem w oczach obserwowała ruchy
lisa, zastanawiając się, co musiałaby
zrobić, by uratować życie i czy to w ogóle
możliwe? Przed oczyma stanęła jej staruszka
i w tym momencie zatęskniła za nią. Dużo by
dała, by znaleźć się teraz obok niej, w
starej chatce.
Ze strachu nie mogła wydusić z siebie ani
słowa. Za to lis nie przestawał gadać,
wciąż przybliżając się do swojej ofiary.
- Bo widzisz kochana, kontynuował, ja tu
właśnie rozglądałem się i szukałem, co by
tu zjeść na śniadanie, bo w brzuchu z głodu
mi burczy, aż mi w uszach dudni. I wiesz
co, zdaje mi się, że jesteś dzisiaj w moim
jadłospisie… Gdy to mówił, był już o metr
od biednej kwoki, zaczął powoli wystawiać
pazury, już szykował się rzucić na biednego
ptaka, by wbić w niego swoje zęby, gdy
nagle kura siadła zdecydowanym ruchem na
pieńku i tak rzekła do, zdezorientowanego
takim zachowaniem, lisa.
- Posłuchaj rudzielcu. Wiem, że chcesz mnie
pożreć na śniadanie i nawet to rozumiem,
choć tego nie popieram, ale zanim to
zrobisz, rozważ moją propozycję, którą chcę
ci przedstawić. Jeśli uznasz, że jest
nieciekawa, wówczas mnie zjesz, dobrze?
Spytała niepewnie kura.
- Hmm, wydał z siebie lis. No dobra.
Jeszcze chwilę wytrzymam. Słucham, co
chcesz mi zaproponować? Ale się pośpiesz,
bo naprawdę jestem głodny i za chwilę zjem
własny ogon!
- Jeśli oszczędzisz moje życie i proponuję
też swój ogon, to sprawię, że będziesz
bogaty jak król, będziesz miał dużo złota,
będzie cię na wszystko stać. Co tylko
zapragniesz będziesz mógł mieć, tak
będziesz bogaty. Daję ci moje słowo!
- A co mi tam po twoim słowie! Mam ci
uwierzyć? Chcesz być sprytniejsza od lisa i
chcesz, bym dzisiaj nic nie zjadł, ot to
twój zamiar. Nie myśl sobie, że lisa tak
łatwo przechytrzyć. Przechytrzanie to
nasza, lisia specjalność.
- Mam tego świadomość, przystojny lisku,
dlatego ani mi w głowie próbować cię
przechytrzyć. Posłuchaj. Wiem, że wyglądam
na zwykła kurę, ale mam ja swoją drugą
naturę, której nie widać gołym okiem. Za
chwilę ci ją wyjawię.
Wiem gdzie mieszka staruszka, która w
piwnicy swojej chatki trzyma złote jajka.
Bardzo dużo złotych jajek.
- Taak? Naprawdę? Z niedowierzaniem kręci
głową lis. A skąd ty o tym wiesz, podstępny
ptaku?
- Bo to ja te złote jajka, od wielu lat, w
każdą sobotę jej znosiłam. To jest właśnie
ta moja druga natura.
Mieszkałam z nią w tej chatce wiele lat,
ale dzisiaj rano od niej uciekłam, gdyż
czułam, że więcej jajek nie będę miała siły
znosić i obawiałam się jej gniewu.
Przysięgam ci na moje pióra, naprawdę
jestem niezwykłą kurą i mówię to szczerze,
jak na spowiedzi. Jeśli mi przyrzekniesz,
że mnie nie zjesz, to wskażę ci gdzie jest
chatka, a nawet, jeśli chcesz, pójdę tam z
tobą.
Lis patrzył z coraz mniejszym
niedowierzaniem na kurę i już w myślach
widział siebie w złotych szatach,
siedzącego na złotym fotelu, w jamie ze
złota. A kura modliła się w duchu, by lis
jej uwierzył, by darował jej życie, które
wciąż wisiało na włosku.
- No dobra, rzekł po dłuższej chwili lis.
Wierzę ci, kuro, bo ci dobrze z oczu
patrzy, choć ze strachu mało nie wypadły na
trawę. Nie zjem cię.
- Cieszę się bardzo, drogi lisie, rzekła
kura wyraźnie uspokojona. Niemniej, nie
dlatego, że ci nie wierzę, ale będę
spokojniejsza, jak przyrzekniesz, że moje
kości nie wylądują w twoim brzuchu…
- Dobrze, kuro niedowiarku. Przyrzekam, że
pióro ci z głowy nie spadnie.
- W takim razie musimy się pospieszyć, bo
chatka stoi daleko stąd, powiedziała kura.-
Ale ostrzegam! Staruszka pomimo swoich lat
i mikrej postury jest bardzo silna. Musisz
być odważny, ale i uważny. Gdybyś wpadł w
jej ręce zrobi z ciebie dwa kotlety i nikt
już ciebie nigdy nie zobaczy.
- Dzięki kuro za ostrzeżenie, ale lisy z
natury są bardzo sprytne. Chyba nie
sądzisz, że taka babulinka, nawet jeśli
jest tak silna, jak powiadasz, przechytrzy
starego wygę, za jakiego uchodzę? Zakradnę
się nocą do piwnicy i ukradnę jej całe
złoto. Ale się zdziwi… Chodźmy.
Do chatki faktycznie było daleko, aż się
kura zdziwiła, że zdołała tak duży dystans
rano pokonać. Strach dodaje sił,
pomyślała.
Kiedy dotarli do chatki, było już ciemno.
Kura weszła w krzaki i oznajmiła, że się
stąd nie rusza, że miała tylko pokazać
gdzie jest to miejsce i nie zamierza
spotkać się z babcią.
- Jeszcze się za nią nie stęskniłam,
oznajmiła.
- Dobrze, rzekł lis. Zostań tu, sam to
załatwię, tylko byś mi przeszkadzała.
I ruszył ostrożnie w kierunku chatki.
Zauważył, że w małym okienku tli się mikre
światło, prawdopodobnie z małej
świeczuszki. To może oznaczać, że staruszka
jest w domu, ale może tylko zapaliła
świeczkę i poszła do lasu szukać kury, albo
zbiera chrust i zaraz nadejdzie?
Musiał to sprawdzić, by wiedzieć na czym
stoi.
Im bliżej był chatki, tym bardziej się
oglądał i, choć nigdy by się do tego nie
przyznał, trochę czuł obawę, by nie
powiedzieć strach, na myśl, że może z
babcią stanąć oko w oko.
Przeskoczył cicho przez drewniany płot i
zbliżył się do ściany budynku. Cały czas
się rozglądał i nastawiał uszu,
nasłuchując, czy nie dojdzie do niego jakiś
niepokojący hałas. Wiatr nie był jego
sprzymierzeńcem, przysiągłby nawet, że
zamiast jego szumu, słyszy jego chichot…
Przytknął ucho do ściany budynku, zmrużył
oko i po chwili szeroki uśmiech pojawił się
na jego pysku. Słyszał głośne babulinki
chrapanie, które przypominało wycie watahy
wilków. Uff, ulżyło mu. Staruszka śpi
głębokim snem, więc zadanie ma ułatwione.
Uśmiechnął się do własnych myśli
wyobrażając sobie jej minę, gdy rano
wejdzie do pustej piwnicy i aż mlasnął z
podniecenia.
Pomimo ciemności, bo księżyc tej nocy nie
raczył pojawić się na niebie, dojrzał
okienko od piwnicy, które z łatwością
otworzył. Człowiek by się nie zmieścił, ale
lis prześliznął się przez nie bez
problemu.
Kiedy poczuł pod łapami zimną podłogę
piwnicy, nagle znieruchomiał. W
pomieszczeniu było tak ciemno, że nawet on
nie mógł niczego zobaczyć, ale panująca
ciemność nie miała wpływu na ostrość
słuchu, a ten mu mówił – tu ktoś jest…
Faktycznie, w panującej ciszy wyraźnie
usłyszał czyjś oddech, jednocześnie
uświadamiając sobie, że nie słyszy głośnego
do tej pory chrapania. To oznaczało jedno…
W piwnicy była staruszka. Gdy tylko to
sobie uzmysłowił, nagle, oślepił go silny
snop światła z latarki. Poczuł jak skóra na
karku jeży mu się ze strachu, a zimny
dreszcz przeszywa całe jego ciało. Oto
stała przed nim w całej okazałości koścista
staruszka, uśmiechając się ironicznie, w
jednej ręce trzymając latarkę, a w drugiej
kapcia, którym się zamachnęła.
- Witaj lisie, przemówiła cierpkim głosem.
Masz kłopoty, zdaje mi się. Gdzie twój
spryt rudzielcu, co? Chciałeś okraść
babuleńkę? Myślałeś, że jestem stara i
niedołężna, prawda? To się przeliczyłeś.
Wcale nie spałam. Udawałam, że chrapie, a
ty się nabrałeś, spryciarzu. Już z daleka
was usłyszałam, bo słuch mam lepszy od
ciebie. Obserwowałam was przez okienko i
przeczuwałam, że pojawiłeś się, by mnie
okraść. Zastawiłam na ciebie pułapkę,
bratku, a ty w nią wpadłeś. Zawołaj kurę,
swoją wspólniczkę, która umiera ze strachu
w krzakach. Niech tu przyjdzie do piwnicy.
Okienko ma kratę, którą odchyliłam, byś
łatwo mógł wejść, a teraz ją zamknę na
kłódkę i nie będziecie mogli wydostać się z
piwnicy. Rano przyjdzie leśniczy to się z
wami rozliczy, ha,ha,ha. Zasłużyliście na
karę. Nie wolno kraść cudzych rzeczy. Kto
chce się szybko wzbogacić, ten zwykle
wszystko szybko traci.
Zanim się pożegnam, powiem wam tylko, że to
złoto zbierałam, by przekazać je
potrzebującym ludziom, domom starców,
szpitalom, schroniskom dla zwierzą, część
chcę przekazać Wielkiej Orkiestrze
Świątecznej Pomocy, która od wielu lat
czyni tyle dobrego i kupuje sprzęt do
szpitali, dzięki którym wielu pacjentom
udało się pomóc i wyleczyć. Wiedzcie, że
dla siebie nie chcę nic. Jestem stara,
niczego nie potrzebuję, wszystko co mi
potrzebne, mam. Wstydź się lisie i ty,
kuro. Zapamiętajcie sobie naiwne zwierzaki,
że człowieka nie ocenia się po tym jak
wygląda, jak jest ubrany. Nie uroda go
zdobi, ale to, co robi!
Zapamiętajcie to na całe życie.
Komentarze (9)
Dla mnie wiersz jest lepszy. Nie lubię zbyt nachalnego
dydaktyzmu, a rymy go jakoś tuszują. Poza tym wiersz
był zwięźlejszy, a proza niebezpiecznie pęcznieje.
Obie wersje mają morał ukryty, którego (to przez ten
dydaktyzm!) nie chciałeś pokazać:
Jeśli jesteś głodny i spotkasz kurę - zrób z niej
rosół. Złote jajka, w przeciwieństwie do tych
zwykłych, są niejadalne i nawet gdybyś je zdobył -
głodu nimi nie zaspokoisz.
Ale plusa masz i tak.
Witaj.
Jak dla mnie obie Bajki, pisane wierszem i prozą, są
fantastycznie napisane, z dużym polotem i humorem, jak
i pozytywną Puentą.
Pozdrawiam serdecznie.:)
Fajnie się czyta bajkę dostosowaną do naszych czasów
(Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy).
Pozdrawiam
Fajna bajka
Pozdrawiam:)
Świetne, obszerny fragment.
Bardziej*
Bardziej*
Bardzie pisana prozą. Pozdrawiam Marku :)
Kilka dni temu zamieściłem bajkę wierszem dzisiaj ta
sama bajka napisana prozą. Ciekaw jestem, która wersja
bardziej Wam się podoba i liczę, że dowiem się tego w
komentarzach