Dachy
w poligamicznych związkach
czerwone dachy domów mojego miasta
zachodzą na siebie w miłosnych zalotach
bez wstydu od wieków zapatrzone
w erekcyjną strzelistość kościelnych
wież
w bezruchu pozornego bezładu
oślepionymi słońcem oczami lukarn
spoglądają na siebie leniwie
czekając na należną porcję cienia
nocą przedrzeźniając gwiazdy
w zimnej poświacie księżyca
skrzypieniem drewnianych belek
bez obaw ujawnienia rumieńców
szepczą skrywane wyznania
czasem zawiedzione płaczą deszczem
wtedy przed świtem nie budzą gołębi
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.