Dawno temu, o poranku
Piszę słowa puste
Więźniem będąc w wątłym ciele
Rzucam czary i zaklinam
Więżę cię w sercu przyciasnym i tak
Bom jest marzycielem
Bo nie dali mi ciebie
Księgi zaklęć czarodzieja
Zdolnej wskrzeszać smoki
W posmutniałej szacie pragnień
Stanąłem sam na dróg rozstaju
Życia pan, przyjaciel śmierci
Stoi za mną mur tarcz
Wszyscy moi wniebowzięci
Bo ten zmierzch jest za wczesny
I ledwie zaczął się, już każą mu gasnąć
Dopala się ogień, tu już wszędzie drży
zima
Przybył posłaniec, by przy ogniu zasnąć
I śnić malinowe wianki
Jakby było życie innym
Poszarpanym wątłą trwogą końca nocy
Ustrojonym w łzy poranka
W śnie zapadłym o zaraniu dnia
Łąkami lotosów z nią kroczyć
Ubrać się raz jeszcze jakim chcę ciałem
Skazić raz jeszcze myśl ideałem
Skazić jej oczy dwuprawdy cieniem
Zasadzić się różą przy brzegu jej łóżka
Narodzić się dla niej piękniejszym
stworzeniem
Gdy zbudzi ją ranek, niech spojrzy na
kwiat
Zachwycona cudnym jego obliczem
Niesiona snem jeszcze niech zerwie
łodygę
Przerwie mi rdzeń, krążenie krwi
Zasadzi korzeniem trwałym jak stal
W ogrodzie swych smutków, zawiłych
pragnień
W pozorny spokój niech prędko mnie
wplecie
Człowiekiem będąc jej być nie mogłem
Lecz może kwieciem…
www.mowazapomniana.wordpress.com
Komentarze (3)
jej... straszliwie mi się podoba... :) początek
przykuwa uwagę... potem (moim zdaniem) taki spokój, a
na końcu znów wybucha.. :) czysta magia - jak w cudnej
bajce :) naprawdę i serio serio... pozdrawiam
bardzo romantycznie, ciekawy język, lektura Twojego
wiersza to jak podróż w czasie :-)
A tak nijak się zaczęło, finał przeszedł oczekiwanie
:)