Dni i nocy szesnaście
padało szesnaście dni i szesnaście nocy
niebo jak mydło szare pochylało się nad
moją głową brzemienne ulewą
lecz gdy zapragnęłam napić się z chmur
spadł tylko piasek i pył dławiący,
którymi nie sposób było nasycić głodu
spękanych ust
szesnaście dni słońce chciało wykarmić mnie
żarem
szesnaścnie dusznych nocy zalotnie
wysączało moje pragnienie razem z ostatnim
potem
lecz gdy pogodziłam swe ciało z ekspansją
ciepła przepadło gdzieś słońce
gorące upojenie zamarło razem z parną
nocą
objął mnie na szesnaście dni i szesnaście
nocy przeszywający mróz
czułam, gdy wysysał mi szpik z każdej,
nawet najmniejszej sczerniałej kosteczki
ale gdy odkryłam, że moje wydrążone, puste
w środku kości pozwolą mi poszybować ku
obłokom
szlachetny zdrajca szron przyspawał moje
stopy do sinej, wyblakłej ziemi
kolejnych szesnaście dni i szesnaście nocy
przygnało wiatr rozkapryszony,
który nie mogąc obrać jednego tylko dla
siebie kierunku miotał się
niezdecydowany
wiatr ten roztopił me lodowe kajdany lecz
ja wciąż nie mogłam wzbić się ku
niebiosom
oswobodziciel mój rzucał mną bowiem od
drzewa do drzewa obdzierając je mną z
kory
nowych szesnaście dni iszesnaście nocy
przyniosło mi zauroczenie okaleczonymi
konarami
w broczących lepkim sokiem rannych drzewach
odnajdywałam cząstki siebie
czątki, które wyrywały mi nieświadome
niczego gałęzie
lecz zanim zachwyt drzewami pokrytymi
bruzdami dał mi ułudę przynależności do ich
lasu- ścięto je wszystkie
szesnaście dni i szesnaście nocy
opłakiwałam moje drzewa.
nosiłam po nich żałobę jak matka po
zrodzonym z niej w bólach potomku
wszak tyle w nich było krwii mojej! krwii
przelanej gdy wiatr z rozmachem mnie o nie
rozbijał!
lecz i żałobę nad ich grobami odebrano mi
bo obalone konary skierowano w
paleniskach
na mnie to przez szesnaście dni i
szesnaście nocy podała sadza i matowy
czarny popiół
cały świat okryła gruba pierzyna z prochów
drzew, moich niemych, bezbronnych
towarzyszy
lecz gdy chciałam pozbierać ich lotne,
drobne szczątki połączyły się one z
grudkami ziemi
pokrzyżowały mój wielki plan oddania im
należnej czczi
szesnaście dni i szesnaście nocy ziemia
trzęsła się jak zwierze gnębione dreszczami
gorączki
zbrodnia drzewobójstwa doprowadzała ją tak
jak i mnie do szaleństwa
lecz gdy myślałam, że znalazłam towarzyszkę
ona zniknęła tak jak słońce, ulewa i konary
mych przyjaciół
sama zostałam w próżni zawieszona, bez
błogosławieństwa, w bezstanie bezistnienia
i bezświadomości
i nie było już deszczu i pragnienia, żaru i
surowego mrozu, wiatru i ran i śmierci
drzew.
I nie było już nowych szesnastu dni i
szesnastu nocy
I następnych szesnastu dni i szesnastu
nocy
I kolejnych szesnastu dni
I kolejnych szesnastu nocy...
I kolejnych...
...wolność...
czwartek, 10 listopada 2005 (godz. 23.16)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.