Dom bezdomnych
Szara ulico,
wychowująca,
zimnem i chłodem,
powiewająca.
Ty, co swe dzieci,
męczysz okrutnie,
Ty, co na co dzień,
wyglądasz smutnie.
Masz w sobie taką,
pustkę ogromną,
taką płaczącą
i taką nieskromną.
Taka już jesteś
i co tu poradzić?
Każdy, kto tu żyje,
musi zaradzić.
Zaradzić temu,
że nie ma domu.
O tym, że głodny,
nie mówi nikomu.
O tym, że brudny,
nikomu nie mówi,
bo to wiadomo
i nikt go nie lubi.
Płacz słychać po nocach,
płacz słychać w dzień.
Po Twoich rozdrożach,
śmierci idzie cień.
Zabiera co dzień,
nowe ofiary
i nikt jej nie wini,
nie daje jej kary.
Wszyscy bezradni,
milczą w swych domach
nikomu nie przeszkadza,
że ludzi pełen gmach.
Nie wiedzą o tym?
A może udają?
Może współczują?
Rady nie dają?
A może to chciwość,
władza pieniądza?
Może to właśnie
jest taka rządza.
A ci co biedni,
żyją z kradzieży,
nie mówiąc o starcach
i o młodzieży.
I nie martwią się o to,
jakie włożyć ubranie.
Martwią się tylko
swoim przetrwaniem.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.