Dr Puli- W lasach Vallombrosy...
Oto kolejny rozdział tej książki. Osobiście w porównaniu z poprzednimi nie jestem z tej części zadowolony.
"Dr Puli- W lasach Vallombrosy zaczęła się
Amazonia".
19.01.2018r. piątek 09:57:00
Nasz sympatyczny podróżnik zaczął swą nową
przygodę turystyczno-badawczą. Jak zawsze
zabrał ze sobą swój zwierzęcy dobytek jak i
liczny sprzęt badawczy. Po dotarciu swą
amfibią na miejsce właściwego startu
wyprawy to swój okręt ukrył w gęstwinach w
zakolu jednego z dopływu Amazonii. On sam i
tylko wybrana wcześniej przez niego ekipa
udała się na miejsce startu ekspedycji.
Jednak nim o tym to trzeba wspomnieć, że w
lasów Vallombrosy niedaleko Florencji we
Włoszech wszystko się zaczęło, gdyż tam
wpadł na pomysł tej mega ciekawej wyprawy.
Te i okoliczne lasy, które natchnęły
naszego bohatera są określane mianem
Zielonych Płuc Italii. Liczne, długie i
zadbane Jodły dają przybywającym tam
ludziom mądrość oraz natchnienie. W pewnym
zakresie ów las jest niezwykły. Jednak my
teraz przeniesiemy się na miejsce startu
ekspedycji doktora Puli.
Naszego śmiałka przywitała susza oraz
upalne lato, jakieś egzotyczne, nieznane
jak dotychczas zwierzęta z ukrycia i
nieśmiało przyglądały się przybyszowi i
jego zwierzęcym towarzyszom. Najbardziej
charakterystyczne były te zwierzęta, które
delikatnie kołysały się na giętkich
drzewach i ich gałęziach.
Nocą, gdy pod namiotem z liści i mchu spał
nasz śmiałek i jego wesoła brygada to
nadeszła nagła i porywista burza, która
rozerwała na strzępy tę prowizoryczną
altankę. Nawet jakaś nadłamana zębem czasu
gałąź runęła prosto do wody robiąc nie mały
popłoch w okolicy. Nawet niektóre ryby
wyskoczyły i pochowały się w mchu, jakże
wilgotnym, a gdy pierwszy szok opadł niczym
kurz na pustyni to wróciły do swych
podwodnych pieleszy.
Rankiem, gdy zawierucha ucichła ptaki
suszyły pióra, a pan Puli szukał jakiegoś
źródła, gdy go znalazł to szedł śladem
spływającej rzeki i tak dotarł do malej
rzeczki, która z czasem stała się dość
sporym dopływem Amazonki. Z Znalezionych
konarów drzew, lian, liści i mchu powstała
dosyć spora tratwa. Nią zaczął spływ pan
doktor. Po godzinie dopłynął do miejsca,
gdzie cumowała jakaś motorówka i śpiący w
niej tubylca. Obudził go i przedstawiwszy
się poprosił o to, by został jego
przewodnikiem. Ten początkowo niechętnie,
ale po chwili się zgodził, gdyż zauważył,
że nasz śmiałek ma w kieszeni scyzoryk z
napisem Florencja. Po krótkiej rozmowie,
gdy już płynęli w nieznanym dla doktora
kierunku okazało się, że w lasach
Vallombrosy przyszedł na świat jego
dziadek. Także ów tubylca chciał dowiedzieć
się jak najwięcej o tym miejscu i jak
wygląda współcześnie, by porównać z
opowieściami dziadka.
Po kilku godzinach dopłynęli do wysepki,
gdzie nasz bohater i nowy przyjaciel
musieli się rozstać, ale właśnie z tej
wyspy jakiś misjonarz posiadający mały
helikopter każdego dnia odbiera czekających
ludzi. Miał niemałe zdziwienie, gdy po
dwóch godzinach nadleciał, a tam czekał
jeden człowiek, ale za to z tuzin różnych
zwierząt. Po zapakowaniu wszystkich na mały
pokład i po pół godzinnym locie dotarli do
Manaus.
Jest to aż dwu milionowe miasto, ale nie
jest to miasto w żaden sposób podobne do
miast europejskich. Zewsząd widać ogromne
ubóstwo zderzające się nagle z wielkim
bogactwem. Na ulicach widać brud i
zaniedbanie oraz da się zauważyć, że jest
tam niebezpiecznie, nawet w dzień. Nasz
badacz już od początku wyprawy robił setki,
a nawet tysiące zdjęć i filmików. Dokonywał
skrótowe zapiski. Ponadto nigdy nie
zapominał pobierać różnych próbek do badań
W mieście tym charakterystyczne wysokie
mury, które u szczytu zakończone są drutem
kolczastym. Za tym murem znajdują się
budynki mieszkalne.
Po dwudniowym pobycie w tym mieście
wyprawa ruszyła dalej do odległych, trudno
dostępnych miejsc gdzieś w głębi tego
kraju. Początkowo naszą ekipę i innych
ludzi wiózł stary zdezelowany autokar,
podróż trwała osiem godzin, a w upale d
przejechania było ledwie dwieście
kilometrów. Kolejnym środkiem transportu
była motorówka, ona to przewiozła
pasażerów, którzy zmierzali w tym samym
kierunku przez jezioro. Pozostali rozeszli
się w swoije strony. Po dwugodzinnym
spacerku motorówką, bo tak należy to
określić, gdyż psuła się, zapowietrzała aż
trzy razy, ale gdy już ruszyła to mknęła z
zawrotną prędkością.
Na drugiej stronie jeziora stała jedna
chatka, a właściwie było to jedno duszne
pomieszczenie, a w nim dziewięcio osobowa
rodzina i jedno łóżko. Zasadniczo wszyscy
spali na hamakach, a łóżko było tylko dla
matki, gdy była w ciąży i rodziła lub
służyła jako lokalny szpital dla tego
członka rodziny, który był chory. W czasie,
gdy dwoje było chorych to pierwszeństwo
miał starszy członek rodziny. W tę noc
łóżko nie stało puste. Otóż ta skromnie
żyjąca rodzina ugościła pana Puli i nawet
dali mu świeże posłanie składające się z
zbitej słomy na wzór materaca, a do okrycia
była nowa, dopiero zakupiona w mieście
moskitiera.
Nie da się ukryć, że warunki mieszkaniowe
zdumiewały naszego badacza. Obecna prostota
i ubóstwo szło w parze z wielką
serdecznością i otwartością. A każdy
członek rodziny bezbłędnie umiał powiedzieć
jedno zdanie po Polsku, a mianowicie, które
brzmiało: Papież Polak, święty Jan Paweł II
Wielki.
Dalsza podróż mijała bardzo pogodnie i z
niezliczoną obecnością różnych zabawnych
sytuacji. Nasz bohater uzbrojony w nowe
doświadczenia cały czas, gdzieś w tyle
głowy miał zdanie brzmiące W lasach
Vallambrosy. Myślał sobie dlaczego, skoro
jestem w dżungli Amazońskiej. Wyprawa była
pełna entuzjazmu, a co prawda nieliczni
byli napotykani ludzie, ale każdy szybko
przekonywał się do dobroci pana Puli i jego
zwierzęcej ekipy. Stąd też po dotarciu do
nieznanej amazońskiej wioski na urodzinach
tamtejszego wodza nasz przyjaciel spożywał
grillowaną rybę. Była to jego jak na razie
jedyna zjedzona pirania.
Kolejnego dnia za pomocą lokalnego
przewodnika ekspedycja dotarła do
rozległego obszaru rzeki Rio Negro. Z całej
jej długości, liczącej 2250 km nasz bohater
na małym statku przepłynął ledwie trzysta,,
ale wyprawa trwała cały tydzień. W ten to
sposób stała się to najdłuższa wypraw
badawcza, z podczas której nie było
łączności z okrętem, który jak wiecie mimo
swych sporych rozmiarów ukryty był w
gęstwinie.
Następna noc i następujący po niej poranek
to była wizyta naukowca w małej wiosce.
Nieliczna ludność tam koczująca, bo po
warunkach ich bytowania nie można
powiedzieć, że mieszkali tam. To ta
nieliczna społeczność chodziła non stop
uśmiechnięta od ucha do ucha i łasa była na
cukierki, których wcześniej nie znali, a
które jeszcze w dosyć sporej ilości jak do
tej pory zostało w mega plecaku
badawczym.
Końcówka wyprawy miała miejsce w Maturaca,
czyli w niezwykłym miejscu w środku
dżungli. Obszar ten zamieszkują Indianie
Yanomami. Nasz badacz dokonał tam wiele
ciekawych obserwacji i badań, a wiele z
pobranych próbek zabrał ze sobą w
odpowiednich i zabezpieczonych pojemnikach.
Pan Puli zawsze dbał o najmniejsze
szczegóły. Podróż powrotna początkowo
pieszo, potem starym wozem na wzór
Jeep-traktora. Taki miks zmontowany przez
jakiegoś lokalnego sztukmistrza w tej
profesji. On to jedyny w tej okolicy miał
uprawnienia do poruszania się po
wyboistych, zakorzenionych i kurzących się
drogach. Odcinek stu kilometrów, jedyną
wyjeżdżoną ścieżką zajął siedem godzin w
tym dwie pół godzinne przerwy, jedna na
naprawę wahacza, a druga by silnik ostudzić
wodą z lokalnego strumyka. Jak doniósł
pewien ptak, nowy przyjaciel pana Puli, ale
który pozostał wśród swoich i nie zabrał
się z badaczem to ów przewodnik-kierowca w
drodze powrotnej jadąc samemu pędził jak
szalony i ów odcinek pokonał w zaledwie
sześć godzin. Robiąc tylko przerwę na
schłodzenie silnika.
Ekipa, która po kolejnych dwóch dniach
zobaczyła powracającą ekipę przywitała
wszystkich z wielką radością, bo po tak
wyczerpującej przygodzie najprzyjemniejszy
powrót do domu. O wielu niezliczonych
przygodach nie sposób wspomnieć, także
tych, które wydarzyły się podczas
przedzierania przez dżunglę i spływ
Amazonką w stronę dopływu i zatoczki, gdzie
był ukryty okręt.
Wiem, że zaciekawił was ów ptak, co
doniósł ten news. Otóż ów Kasztanek- tak
nazywał go nas badacz ze względu na jego
kolor i odcienie jakie ma popularny
kasztan, czyli owoc drzewa kasztanowego.
Właśnie w ostatnim miejscu misji, w
słomianej chacie, w której spał doktor
schronienie sobie upodobał ów Kasztanek. I
z racji, że ten naukowiec umie języki
zwierząt to wraz z tym ptaszkiem wieczorami
i nocami rozmawiali. Te rozmowy wypełniały
i umilały czas, w którym pan doktor i tak
spać nie umiał, głównie przez dokuczające
owady. Jak jedne nasz badacz poprosił w ich
językach o danie mu spokoju to przylatywały
inne uparciuchy, albo zaalarmowane przez
inne owady ciekawskie owadzie dzieciaki.
Wszakże znajomość języka zwierząt, w tym
różnych odmian owadziego robiło niemałą
furorę.
Na koniec wspomnę, że lodowa dżdżownica,
myślę, że ją pamiętacie z poprzedniej
opowieści czuła się w tych tropikach jak
ryba w wodzie, a zagłębiając się na znaczne
głębokości poznawała ten grunt, tutejsze
dżdżownice, ale także pomagała naukowcowi.
Jej pomoc to głównie geomapowanie, robienie
zdjęć i filmików za pomocą nano
instrumentów badawczych.
Serdecznie dziękuje i uśmiechem zapraszam ponownie :) https://www.youtube.com/watch?v=0XiZgyWD5FU
Komentarze (15)
Trzeba trochę czasu poświęcić...ale warto ,
geomapowanie pomocne...pozdrawiam
Masz bujną wyobraźnię, ciekawy opis.
Dobrej nocy Amorku życzę, pozdrawiam serdecznie :)
Atena 21, ale ja niebawem będę mieć wielowątkowy kanał
na YouTube i także tę przygodę przeczytam. Już w
jednym z wykładów o tym wspominałem.
Jak zawsze z przyjemnością przeczytałem. Bardzo lubię
tu zaglądać. Pozdrawiam
Fajna opowieść:)gdybyś jeszcze sam nam ją przeczytał
tak jak Cejrowski, byłoby o wiele ciekawiej:)
choć sporo tego
to coś fajnego...
+ Pozdrawiam
Zdrowie i czas na wiele Ci pozwalają,
gdy takie długie części książki powstają.
Młodość ma jednak bardzo dużo uroku,
zwłaszcza, że masz jeszcze dziewczynę u boku.
Niby z tej części jesteś niezadowolony,
bo z myślami latasz na obie strony.
Fajna część. Pozdrawiam. Miłego, radosnego dnia ;)))
Nigdy nie wrzucam linków, dziś Anula-2 pozwolisz, że
ten, który Ty mi podsunąłeś zamieszczę pod wierszem.
waldi1 w dzień i wieczorem jej świat poświęcam, a w
nocy pracuję i czytam, piszę raczej w dzień (tak
między czasie).
https://www.youtube.com/watch?v=0XiZgyWD5FU
Jeśli stracimy tych Indian, stracimy szacunek do
samych siebie.
Pozdrawiam Amorku jak zawsze potrafisz
zainteresować, zainspirować.
Podziwiam i pozdrawiam :*)
Ciekawie zawsze z przyjemnością!
:)
Pozdrawiam!
Ukłony!
Z przyjemnością przeczytałam...
Miłego dnia Amorku:)
Amorku bardzo fajny i ciekawy:)pozdrawiam cieplutko:)
bardzo ciekawie w dalszym ciągu jest tu u Ciebie
Amorku ... widzę po nocy ukochana spać nie daje ...