Dr Puli- Lodowa kraina i powrót...
Kolejny rozdział z tej książki. Prześledziłem i okazało się, że u mnie wiersze z dni: 30 i 31.10 oraz 02.11.2017r. usunięto, w tym jest ta Bejowa III Top Lista.
"Dr Puli- Lodowa kraina i powrót do
domu".
13.11.2017r. poniedziałek 11:05:00
Gdy ogromny statek naszego badacza płynął
ku kolejnym przygodom wypatrzył na małej
tratwie dryfującego pingwina. Wysłano
szalupę ratunkowo złożoną z pokładowego
pingwina oraz z delfina. Niebawem rozbitek
znalazł się na pokładzie. Wszyscy
uradowani, że go uratowali, a zakłopotanego
pingwinka nasz badacz wziął do swej kajuty
i tam odbył z nim rozmowę w języku pigwinim
.
Niebawem, gdy wyszli do reszty zebranych
na górnym pokładzie oznajmił, by małpa
sternik i jej pomocnik obrali kierunek
Lodowa Kraina. Wieść ta niektóre zwierzęta
zmroziła, a słonia tak bardzo, że od razu
przywdział swojego natrąbnika i nauszniki z
wełny. Tą krainą jak się nasz naukowiec
domyślał była Antarktyda i nie mylił
się.
Po miesiącu dotarli na miejsce, a nasz
rozbitek smucił się, że pozostawi niebawem
swych nowych przyjaciół, ale z kolei też
bardzo się cieszył, gdyż niebawem miał znów
odnaleźć swą rodzinę. W miejscu, gdzie był
już tylko lód i śnieg statek zmienił się w
ogromny pojazd na płozach i gąsienicach,
wynurzył się i ślizgał się po zmrożonym
lądzie.
Niebawem zmarzluchy skryte w najniższym
pokładzie grzali się przy kominku w
wielkiej, bankietowej sali, a Ci, którym
mniej zimno byli znajdowali się na wyższych
pokładach. Z kolei elita znajdowała się na
górnym pokładzie. Foka przejęła stery od
małpy i teraz jako lodowy kierowca sunęła z
zawrotną jak na taki duży okręt prędkością
po Wyspie Króla Jerzego.
O poranku wietrznego, mroźnego dnia
dotarli do Polskiej, Antarktycznej Stacji
Badawczej imienia Henryka Arctowkiego.
Pingwinek rozpoznał okolice i skakał z
radości. Za najbliższą lodową góra było
obozowisko jego wielkiej, pigwiniej
rodziny. Pan naukowiec korzystając z
okazji, że jest w tym niezwykłym miejscu
udał się do owej stacji, spotkał się z
przebywającymi tam na rocznej misji
badaczami, niebawem miała nadciągnąć
zmiana, a Ci mieli udać się do swych domów.
Wysłuchał konferencji, poznał wszelkie
badania jakie aktualnie prowadzi się w tej
stacji. Po spędzonej tam nocy kolejnego
dnia pobrał próbki i wrócił na okręt, by
udać się w drogę powrotną.
Wtedy w oddali zauważył maszerujące w jego
stronę pingwiny, a maluchy przez swych
ojców były ciągnięte na pigwinich sankach.
Wyruszył im na przeciw i dostrzegł wśród
nich pigwinia, którego uratował. Wraz z nim
szła cała rodzina i liczni przyjaciele. Po
spotkaniu i rozmowie dowiedziała się, ze
pod jego nieobecność rodzice zdążyli
wysiedzieć na jajku jego młodszą siostrę.
Jednak ucieszyli się, że on do nich wrócił,
a byli już pogodzeni, że jakiś stwór go
zjadł. Wszyscy przyszli podziękować panu
Puli i podarowali nieco drobiazgów i ozdób
z ich świata. Były to głównie różnej maści
i koloru kamienie.
Wyprawa ruszyła spowrotem, lud sięgał już
nieco dalej niż wtedy, gdy przybyli, ale
wielkiego znaczenia to nie miało, gdyż
ślizg po lodzie był szybszy niż podróż po
oceanie. Minęło sporo czasu, gdy kontynent,
wpierw Afryka, a potem Europa było widać z
pokładu. Nasz bohater kończąc powoli swoją
długą badawczą wyprawę zmierzał do swej
ukochane Polski, do swego domu na Śląsku.
Po kilku miesiącach i drobnych przygodach,
o których nie sposób nawet wspomnieć, a co
dopiero pisać wraz z całym jego dobytkiem:
zwierzętami, spisanymi przygodami oraz
badaniami naukowymi dopłynął do portu na
Bałtyku. Dopłynął do Gdańska, tam amfibia
zacumowała, poczym przeobraziła się w
wielki wehikuł latający i poszybowała
wysoko nad Polską krainą i tak jesienną
porą w popołudniowy, deszczowy dzień na
przed polach Lublina osiadła ta wielka
maszyna.
Teraz nasz naukowiec chodzi zabytkową
drogą i bada Lublin, miasto ponad siedemset
letnie. Wieczorem zawitał do kaplicy Trójcy
Świętej w zamku Lubelskim. A kolejnego
dnia, gdy sie tylko widno zrobiło podziwiał
panoramę Lublina z wieży Trynitarskiej.
Potem podziwiał też spacerujący ludzi,
którzy jak i on teraz znajdowali się na
rynku w tym mieście. Aż siedemdziesiąt
procent kamienic, które tu są pochodzą ze
swojej epoki.
Deszcz ustał dżdżownice powychodziły i
niewiadomo do końca skąd, bo wszędzie
dookoła bruk, kamień, beton, asfalt. Szedł
nasz bohater ulicą ku farze i myślał sobie,
że dzień bez koncertu będąc w lublinie to
dzień stracony. I nim doszedł na farę
spotkał pewną urodziwą dziewczynę, która
dala mu ulotkę. A na ulotce była reklama
wydarzenia o nazwie Zakochani w Lublinie.
Pomyślał sobie to by było na tyle. Udał się
na farę, a z fary poszedł zwiedzać
Katolicki Uniwersytet Lubelski, czyli
KUL.
Chodząc korytarzami tej uczelni wiedział,
że jak najbardziej ta uczelnia jest cool. A
wieczorem znalazł się w nowoczesnym centrum
spotkań kulturalnych. Wieczorem udał się na
nocleg w okolicy Fary, a kolejnego dnia nim
wyruszył spowrotem do swojego domu, by
odwiedzić krewnych, znajomych to zatrzymał
się na placu Po Farze, skąd miał piękny
widok na zamek lubelski. Siedziała para
zakochana na murku z czerwonej cegły i
delikatnie się całowała. Łza naszemu
bohaterowi po policzku spływała. Wszakże ze
zwierzętami podróżował, ale drugiej połówki
na wyprawach nie miał.
Gdy już wracał w stronę dworca, by
pozostawić w tyle Lublin i podjechać na
obrzeża miasta, gdzie pozostawił swój
niezwykły wehikuł. Chciał dotrzeć jak
najszybciej dotrzeć do wymarzonych chwil
urlopowych w swoim rodzinnym domu. W czasie
tej wędrówki spotkał owe dżdżownice, które
wcześniej zauważył, że powychodziły.
Zatrzymał się, podniósł jedną, przyjrzał
się jej. Średnio znał język dżdżowniczy,
ale udało mu się porozmawiać. Niebawem
spotkał piękną dziewczynę, którą także
wcześniej widział. Ona pochodziła z
przygranicza Polsko Ukraińskiego i z kosza
wiklinowego dała mu do skosztowania
Cebularz.
Wtedy nasz bohater przypomniał sobie, że
nie da się zapamiętać Lublina bez
Cebularza, że ten przysmak po prostu trzeba
będąc w Lublinie skosztować. Zagadał się
nieco z tą dziewczyną, poszli na spacer i
dotarli do Bramy Gockiej, która do czasu II
Wojny Światowej łączyła część
chrześcijańską z żydowską miasta. W czasie
wybuchu II Wojny Lublin zamieszkiwało sto
dwadzieścia tysięcy ludzi z czego
czterdzieści pięć tysięcy było Żydami. Tam
też w okolicach bramy grockiej spotkał
przedstawicielkę teatru NN. Rozmawiał z nią
przed dłuższą chwilę razem z dziewczyną,
która mu towarzyszyła z koszem pełnym
Cebularza.
Wieczorem pożegnał się z nią, zaprosił do
siebie, a sam już wczesnym rankiem lądując
swym pojazdem do swego ogromnego hangaru
poczuł, że znów szczęśliwie po wielu
niezwykłych przygodach dotarł do swego
domu.
Dziękuję i zapraszam :) W nocy lub jutro was odwiedzę, oprowadzam koleżanki z Francji i Holandii po Gliwicach, T.Górach i Zabrzu, a jest, co zwiedzać.
Komentarze (16)
Z wyobraźnią i pomysłowo, super.
Pozdrawiam serdecznie:)
Jak zawsze super.Pozdrawiam.
Podziwiam Twoją wyobraźnię.Pozdrawiam.:)
Dużo się dzieje w Twoich opowieściach. I dużo można
się z nich nauczyć. A Twoja fantazja jest wprost
niewyobrażalnie niewyobrażalna. pzdr
Wyobraźnię bujną masz, bajki fajne pisujesz, po prostu
się marnujesz. Więc pochwalić Cię musiałem i głos
oddałem. Pozdrawiam. Spokojnej nocy;)))
AMORKU, zapraszam do Radomia. zwiedzać bardzo nie ma
bardzo co, ale daję wygodne spanko.
no to czekam :):):)
Fajna bajeczka z wielką wyobraźnią napisana Pozdrawiam
Amorku
Witaj Amorku:)
Jak zawsze trafiasz w punkt:)
No a poza tym zazdroszczę...:)
Pozdrawiam:)
Podziwiam wyobraźnię i pracowitość.
Miłego dnia Amorze życzę:)
zawsze jest u ciebie ciekawie.
Pozdrawiam serdecznie
Witaj,
dzisiaj raczysz czytelnika nie tylko fantazją to jest
- 'cool'.
Lublin wart jest przybliżania szerszemu ogółowi.
Dziękuję wierna duszo za odwiedziny i serdecznie
pozdrawiam.
Fantazja i znamiona rzeczywistości, jedno i drugie
tworzy niezapomnianą historię z pogranicza baśni.
Pozdrawiam Amorku.
++++++ :)))
Gratuluję wiedzy geograficznej!
anna ma rację popieram pomysł ... super ...