Epitafium na cześć moralności babki
Razu pewnego w pewnym miasteczku
Żyła rodzina jakby za Ćwieczków
On był niemrawy ona szczerbata
I razem zyli jakoś w te lata
Lecz w tej rodzinie, po cichu rzeknę
Rządy sprawuje teściowa piękne
Rządzi swym zięciem i swą córunią
Że już nie wspomnę o swym mężuniu
Od rana wrzeszczy: to ja mam władzę!
Nikt nie podskoczy, bo mu przysadzę!
I tak codziennie i wciąż od rana
Wszyscy mijają babkę tyrana
Tej to rodzinie, rodzie człowieczy
Bóg dał dzieciątko całkiem do rzeczy
Lecz powiem szczerze, co dzień od nowa
Mózg mu lasuje babcia szefowa
Gdy synek dorósł w lata pachole
Babcia mu zaraz poskramia wolę
A gdy osiągnął był już wiek męski
Rozpięty nad nim był miecz zwycięski
Babcia mu rzekła: mój ty Robeczku
Do seminarium wstąpicz, koteczku
Tam Cię napoją na wszystkie strony
A i od woja będziesz zwolniony
Baby to kłopot, więc ja Ci radzę
Nie wchodź Ty nigdy pod kobiet władzę
Robuś posłuchał i wdział sutannę
Teraz świętuje już swą hosannę
Po tej decyzji babcia szefowa
Na tron wstępuje - nadęta krowa
A w seminarium modły, nauka
Co ja tu robię, więc do kaduka?
I wciąż od nowa modły, pacierze
Nie będę siebie składał w ofierze
Do domu wrócił, bo sam się zmusił
Własną sutanną babkę udusił
A morał z tego płynie, kolego
Nie wtrącaj się nigdy w życie bliźniego
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.