Erna i Alfred (odc. 56)
(wspomnienia Marii)
Następnego dnia znów było bardzo ładnie,
słonecznie i ciepło. Dokładnie rok temu we
Włocławku zostałam zaciągnięta do
ciężarówki, a potem Niemcy wywieźli mnie do
Rzeszy. Udało nam się uciec, mnie Lesi i
Gosi, a po jakimś czasie wrócić w swoje
rodzinne strony.
U mnie po roku bardzo dużo się zmieniło,
jeszcze więcej u Gosi, a chyba najwięcej u
Lesi, choć tak dokładnie o tym wtedy nie
wiedziałam.
Byłam przez tych kilka dni w swoim domu
rodzinnym, razem z Władkiem, rodzicami,
moimi trzema braćmi, Reginą i dwójką małych
dzieci, jej i Józka. Razem dziesięć osób.
Można by powiedzieć, że dom pękał w szwach,
ale nikt nie narzekał. Przecież lada dzień
miałam wracać do Przedcza, a co będzie z
Władkiem – tego jeszcze nikt nie wiedział.
Niech nikt nie domyśla się niczego w tym
„podejrzanego”, ale za zgodą moich
rodziców, którzy mieli do mnie zaufanie,
spaliśmy razem na tym strychu przez tych
kilka dni. Mama tylko powiedziała:
-Maryś, wisz przeciż, jak mosz się
zachować!
A tata pogłaskał mnie po głowie i
wypowiedział po cichu:
-Dużo dzieweczka jesteś, Maryś, ale łuwożoj
na siebie.
Tak czy owak naprawdę nie ma co się
domyślać, Władek i ja trochę się
przytuliliśmy, porozmawiali szeptem i
poszliśmy spać. Byliśmy w porządku.
A rankiem w czwartek siedzieliśmy już po
śniadaniu na ławie w kuchni. Pomogłam
Reginie przy oprzątaniu bydła, kur i
kaczek, a Władek pomógł Kaziowi.
Zaczęły szczekać psy, więc od razu wiadomo
było, że ktoś przyszedł. I rzeczywiście, na
drodze stała Erna z najmłodszą córeczką
Katriną w wózku spacerowym. Dziecko miało
trochę więcej niż dwa lata, więc matka
zabrała ją w tym wózku, by spotkać się ze
mną.
Moi rodzice wyszli razem ze mną do niej,
mama ją próbowała zaprosić do środka:
-Niech pani wejdzie du nos, pani Erno,
zaproszumy!
-Dziękuję serdecznie, pani Ptaszyńska,
dziękuję. Wyszłam z dzieckiem na spacer, bo
taka ładna pogoda. Muszę niedługo wrócić do
domu, bo mąż przyjechał i muszę trochę się
nim zająć. Teraz poszedł ze starszą dwójką
nad wodę łowić ryby, to ja tu się wybrałam,
żeby spotkać się z Marychną, ale też zaraz
będę wracać.
-To znaczy, że pan Alfred przyjechoł z
fruntu? – zapytał tata.
-Tak właśnie – odpowiedziała z uśmiechem.
-Alfred przyjechał na przepustkę, za
tydzień będzie wracał na Ukrainę, bo tam
stoi jego pułk.
Zwróciła się do mnie:
-Mario, przeszłabyś się ze mną kawałek w
tamtą stronę? Miałabym kilka słów do ciebie
…
-Oczywiście, chodźmy zatem.
Erna była w zupełnie innym nastroju, niż
wczoraj, gdy byłam u niej. Gdy zdumiona
pojawieniem się męża wybiegła z Katriną, by
się z nim przywitać, ja dyskretnie wyszłam.
Alfred mnie zobaczył i skinął uprzejmie
głową, uśmiechając się do mnie.
Odpowiedziałam tak samo uśmiechem i
skinieniem i nawet nie czekałam na
jakiekolwiek słowa przywitania, bo zaraz
zniknął kolejno w objęciach dzieci i żony.
Gdy jeszcze się obejrzałam tuż za furtką
zobaczyłam Ernę w jego ramionach, podczas
gdy Michał i Marianna biegali obok nich,
śmiejąc się radośnie, a mała Katrina
siedziała na ręce taty.
A teraz na tej naszej wiejskiej drodze
widziałam wyraźnie, jak była odmieniona,
wręcz widać było błysk w jej oczach i
błąkający się na ustach uśmiech pięknej,
młodej kobiety.
Poszłyśmy w kierunku domu Winiarczyków i po
chwili odezwała się do mnie:
-Przepraszam cię, Mario, za te wczorajsze
moje opowieści, a także za ten wygłup
mojego Mikiego. Może cię to wszystko
dotknęło, albo mogło urazić… - spojrzała na
mnie.
Katrina leżała spokojnie w wózeczku i za
chwilę zasnęła. Erna nachyliła się na
chwilę nad nią i przykryła kołderką.
Szłyśmy powoli po pustej, wiejskiej drodze,
a gdzieś z daleka widać było pracowników
uwijających się na polach.
-Ależ skąd, Erno, wszystko było w porządku.
Wcale się nie dziwię, że twoje dziecko
bardzo tęskniło za swoim tatą, dlatego
naprawdę niczym takim się nie martw.
Przecież to jest dziecko!
-Fakt, że to tylko dziecko, ale takie
zachowanie świadczy o jakimś wzorcu
wychowania, któremu osobiście jestem
przeciwna.
-Nic się nie martw, Erno, nie musisz mnie
za nic przepraszać.
-Mario, dzwoniłam i rozmawiałam wczoraj z
moim szwagrem, Henrykiem. Powiedziałam, że
twój Władek będzie dobrze u niego pracował
i Henryk się zgodził, że do niego
przyjdzie. Teraz od was zależy, czy chcecie
być tam razem w Przedczu, czy też ty chcesz
być tam, a Władek tu u mnie. Bo pytałam o
zgodę też Alfreda, ale on powiedział, że to
tylko moja sprawa. „To sprawa taty i twoja,
nie będę się wtrącał” – dodał.
-Poprosiłam go, żeby pojechał do miasta i
usunął z listy do wywiezienia na roboty
twojego narzeczonego – obiecał, że chętnie
pojedzie zaraz po południu bryczką.
„Chętnie się tam przejadę, zabiorę Mikiego
i Mariankę”.
Spojrzałam na Ernę trochę zdziwiona, że o
tym pomyślała i że Alfred gotów to zrobić,
a ona postanowiła wyjaśnić:
-Alfred się zmienił. Tam na froncie dużo
widział i mówi, że nie chce już tam wracać.
Zachowaj to wszystko tylko dla siebie,
Marychna, proszę! Wszystko, co ci teraz
mówię o nim i o tamtej wojnie. Nawet tak
twardy gość, jak mój Alfred, mówi, że ma
tego dość. To, co tam widział i co przeżył
przez te osiem miesięcy stało się dla niego
za ciężkie do wytrzymania. Na początku
robił zdjęcia i jeden raz przysłał mi kilka
w pierwszym swoim liście do mnie. W drugim
i jednocześnie jego ostatnim liście zdjęć
już wcale nie było. Natomiast potem już
nawet przestał do mnie pisać, oprócz trzech
pocztówek tylko z pozdrowieniami, chociaż
ja przecież pisałam do niego regularnie.
Mówił mi wczoraj, że chciałby już tam nie
wracać. Mój Alfred wreszcie zmądrzał,
szkoda tylko, że tak późno. I że tę mądrość
zdobył takim kosztem.
Niewiele mówiłam, więc szłyśmy znów prze
kilka minut w milczeniu, które przerwała,
odzywając się ponownie:
-Całe szczęście, że ja nie mam sobie nic do
zarzucenia pod tym względem, Mario. Jak
tylko pierwszy raz przyszedł rok temu z tym
pomysłem, by pojechać tam na front, to
stanowczo się temu sprzeciwiałam. Dlatego
wciąż były o to sprzeczki i kłótnie i po
trzech – czterech miesiącach on wciąż nie
miał na to mojej zgody. Nigdy jej nie miał,
ale dopiero teraz to docenia. „Miałaś
rację, Erna” – mówił mi wczoraj w łóżku –
„ta sprawa nie wygląda dobrze. Ta wojna
jest przegrana i chyba pójdziemy jako
Niemcy na dno, bo jej nie wygramy. Jedyna
szansa, to zacząć się układać z Zachodem,
póki nas jeszcze całkiem nie zjedli” –
mówił. Ja mu to mówiłam już na początku
tego roku, zanim tam pojechał. Ale dopiero
musiał sam tam pojechać i zobaczyć na
własne oczy to piekło, żeby w to
uwierzyć.
Przez jakiś czas znów milczałyśmy, a
dziecko już na dobre spało.
-Chcesz już wracać? – spytała.
-Jak ty chcesz, Erno - odpowiedziałam.
-Chciałabym powiedzieć, że jesteś bardzo
mądra i odważna.
-Mario, jestem kobietą. Zwykłą, niemiecką
kobietą. Chyba wiesz, co było wczoraj
najważniejsze dla mnie? To, że wrócił, cały
i zdrowy, a reszta na całe szczęście się
nie liczy. Czekałam na niego wiernie jak
Penelopa. To było wczoraj najważniejsze, że
Bóg pozwolił mu wrócić, pomimo tych
wszystkich zbrodni, których Niemcy się
dopuszczają. Wrócił i wziął mnie w ramiona.
„Byłem ci wierny” – powiedział – „a
najbardziej mi tam brakowało ciebie i
naszej rodziny”. „Nawet wszy i ta krew i
czasami strach nie był taki zły, jak
tęsknota za tobą, kobieto” - powiedział.
„To po co tam wyjeżdżałeś?” – spytałam.
„Chyba, żeby się o tym przekonać, że cię
kocham, Erna”. „Jak długo z tym
wytrzymasz?” – spytałam. „Nie wiem, ale
chcę mieć z tobą syna. Drugiego syna, bo
już jednego mi dałaś” – odrzekł.
Odwróciła wózek i ruszyłyśmy z powrotem.
-Takie tam pogaduszki małżonków w łóżku… W
sumie nie wiem, po co ci to wszystko mówię
– powiedziała sucho i zamyśliła się. Po
chwili dodała – Ile to trzeba głupot
popełnić, ile trzeba dobrych i niegodziwych
rzeczy zrobić, ile cierpień doznać, żeby
się dowiedzieć, kto i co jest w twoim życiu
ważne i najważniejsze. A to takie jest
proste, że nie trzeba było żadnej z tych
głupot, niegodziwości i cierpień
doświadczyć, aby dojść do prawdy. Bo prawda
jest w Bogu i w czystym sumieniu człowieka.
A Bóg i czyste sumienie pozwalają ci
cieszyć się życiem, dzieckiem, mężem, żoną,
miłością. Wszystkim.
Na koniec tej przechadzki, już za naszym
domem na drodze w kierunku Górzyńca, gdy
już rozstawałyśmy się, powiedziała:
-Zastanów się z Władkiem i wróć do Przedcza
albo sama, albo z nim, najlepiej w tę
niedzielę. Dzisiaj jest czwartek, przyjdź
dziś, jutro lub pojutrze i mi powiedz, to
zadzwonię jeszcze raz do Heńka. Nie bój się
Alfreda, on już nie jest taki
„polakożerca”. Trochę się zmienił od
tamtego roku, czuję to. Władek może też u
mnie pracować od poniedziałku, jak sobie
chce, albo tam, u Heńka. Zawsze się
znajdzie jakaś tu robota.
Jeszcze dodała:
-Najchętniej bym stąd wyjechała gdzieś do
starego Rajchu, tam, gdzie nas nie znają. Z
nim, Alfredem i z dzieciakami. Rodzice tu
mogą zostać, bo starych drzew się nie
wyrywa, a oni chyba nikomu tu nic złego nie
zrobili. Ale przez te świństwa, zrobione
tutejszym ludziom przez Alfreda, czuję, że
nie ma tu dla nas miejsca. Już mu
powiedziałam, że chcę stąd wyjechać z nim,
ale on musi wracać do swojej jednostki.
„Złożyłem przysięgę na wierność!” – mówi. A
ja mu na to: „Najpierw złożyłeś przysięgę
na wierność mnie, naszej rodzinie i naszym
dzieciom! Tutaj, w Polsce, długo przed
wojną! Twoja przysięga na wierność tamtym
sk…synom, zbrodniarzom, którzy tu
nieproszeni przyszli, nic mnie nie
obchodzi! Nie chcę, nie zgadzam się, żebyś
tam wracał, rozumiesz?!” Nie odpowiedział,
a ja czuję, że nie dogadamy się jednak i
sama będę musiała kiedyś stąd uciekać.
Wojna musi wziąć swój haracz.
Nie wiedziałam, skąd Erna miała takie dobre
informacje o sytuacji wojennej, będąc na
tym zadupiu, tu w Górzyńcu. Coś jej
opowiedział mąż, ale przecież nie aż tyle i
aż tak dokładnie. U progu jesieni 1943 roku
Hitler ze swoim Wehrmachtem trzymał się
jeszcze mocno. Jakby wyczuwając moje nie
zadane pytania, Erna dodała:
-Mam radio i słyszę, co nadają z Londynu.
Umiem też czytać między linijkami w tych
faszystowskich gazetach, kłamliwych i
ohydnych, wciąż ogłupiających. Piszą to dla
idiotów, ale ja umiem czytać także to, co
jest ukryte. Jak jest napisane, że milion
ludzi opuściło swoje miasto po
bombardowaniach, to co to znaczy? –
spytała, patrząc na mnie.
-To straszne – odpowiedziałam, myśląc o
Warszawie lub Londynie, ale ona myślała o
Hamburgu.
-To znaczy, że nie ma już tego miasta. Nie
ma Hamburga, Kolonii. Nie wiemy, którego
miasta w Niemczech nie będzie jutro. Mam
swoje kontakty, o których nikomu nie
powiem. Mówiłam też Alfredowi, że ta jego
Tysiącletnia Rzesza już powoli zaczyna
dogorywać, a z powodu tych kretynów w
Berlinie wszyscy Niemcy za to zapłacą.
Alfred jeszcze rok temu by mnie za takie
słowa pobił, ale dzisiaj tylko milczał,
zamyślony i zmartwiony.
-Mądrość to nie tylko cecha i cnota
człowieka, to także cnota całych narodów –
ośmieliłam się wtrącić.
-Też tak myślę, a tej mądrości i wierności
Bogu narodowi niemieckiemu zabrakło –
potwierdziła. –Jeszcze nie wiadomo, jak to
się skończy, ale na ten moment źle to
wygląda, według mojej wiedzy.
Jakby nie chcąc się jeszcze ze mną rozstać,
a pragnąc jak gdyby dalej się tłumaczyć za
swój naród, uzupełniła swoje poprzednie
słowa:
-Niemcy porzucili niemal wszystkie Boskie
przykazania, cały dekalog, a zaczęli
wyznawać nowe zasady, stworzone przez
obłąkańców. Mało kto potrafił się temu
oprzeć, bo ci obłąkańcy zyskali miano
patriotów, a ci, którzy próbowali
kiedykolwiek robić coś i podnieść głos
przeciwko, zostali obrzuceni wyzwiskami,
mianem „zdrajców” i w najlepszym razie
wtrąceni do więzień i obozów, których nie
da się przeżyć. Niemcy byli i są w amoku,
narodowo-socjalistycznym wariactwie i nawet
spustoszenia Lubeki, Kolonii i ostatnio
Hamburga ich jeszcze nie uleczyły. Dopiero,
jak hordy ze wschodu będą niszczyć, zabijać
i gwałcić tu, na miejscu, może przyjdzie
opamiętanie, ale może być już za późno.
Nawet Alfred już to zrozumiał, bo i tam, na
froncie, można słuchać radia ze wschodu i z
zachodu. Nawet Himmler przestał już wierzyć
w zwycięstwo Trzeciej Rzeszy, ale ten
tchórz jest sprytny. Nie podniesie
oficjalnie głosu przeciw swojemu
pryncypałowi, Hitlerowi, który ciągnie nasz
naród do zniszczenia i do przepaści.
Chciałby tak działać, by tamtego zastąpić,
podstępnie i ostrożnie. Belzebub zamiast
Lucypera.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo z
jednej strony zbliżająca się według słów
Erny klęska okupantów bardzo mnie cieszyła,
z drugiej strony musiałam też być bardzo
ostrożna i powściągliwa w słowach. Sytuacja
Polaków tu, w Kraju Warty, praktycznie nic
a nic się nie zmieniła po tych czterech
długich latach okupacji. Dalej byliśmy
„podludźmi” i tylko osobistemu szczęściu i
faktycznie dobroci niektórych Niemców
zawdzięczaliśmy, ja i niektórzy moi bliscy,
jako takie bezpieczeństwo i utrzymywanie
się na powierzchni. To wszystko mogło się w
każdej chwili zmienić, bo Polacy niczego
nie mogli być pewni ze strony okupantów,
oprócz prześladowania i poniżenia.
Natomiast od czterech lat połowa rodzeństwa
Władka było na przymusowych robotach w
Niemczech, a jego rodzice kiedyś nocą
wysiedleni ze swojego gniazda rodzinnego
wciąż tułali się wśród biedy i
niedostatku.
Pożegnałyśmy się, Erna poszła do siebie, a
ja wróciłam do domu, by porozmawiać,
zwłaszcza z Władkiem. Efekt tych rozmów był
taki, że późnym popołudniem poszłam znów na
Górzyniec, by się z nią spotkać.
Zanim weszłam do domu, Alfred stojący przy
koniach i bryczce wraz z dwójka starszych
dzieci podszedł do mnie i przywitał się
tak, jak to było jeszcze latem 1939 roku,
tuż przed wojną:
-Dzień dobry, Mario, miło cię widzieć –
powiedział po polsku, wyciągając do mnie
rękę.
-Dzień dobry, Alfredzie, dobrze że jesteś –
odpowiedziałam też po polsku i po imieniu.
Tak było przed wojną, lecz potem byliśmy ze
sobą na „pan – pani”. Teraz znowu zaczął do
mnie mówić po imieniu, więc ja do niego tak
samo.
Miki i Marianka też się ze mną grzecznie
przywitali, a potem cała trójka odeszła z
powrotem do koni, by się jeszcze trochę
razem nacieszyć.
W środku domu przywitałam się z Erną i
poprosiłam, by jednak Władek mógł ze mną
pojechać do pracy do Przedcza. Najmłodsze
dziecko miało popołudniową drzemkę, więc
jej matka miała chwilę odpoczynku.
Uśmiechnęła się do mnie, mówiąc:
-Tak myślałam, że będzie wam to pasowało –
i zaraz zamówiła rozmowę telefoniczną do
swojego szwagra.
Byłam obok niej, ale nie wszystko
zrozumiałam z tej ich rozmowy po niemiecku,
zwłaszcza że słów Henryka prawie wcale nie
słyszałam. Przyjemnie było jednak patrzeć
na nią – w ciągu tych kilkunastu –
dwudziestu kilku godzin Erna stała się znów
efektowną kobietą, uśmiechniętą, zadbaną,
jakby wyluzowaną. Nie miałam wątpliwości,
że to powrót męża przydał jej tego wdzięku
i elegancji, które były wcześniej tłumione
i przykryte zmęczeniem, stresem i
zmartwieniem. Niemiecka kobieta była jak
każda inna – miłość potrafiła ją odmienić w
ciągu jednej chwili.
W końcu odłożyła słuchawkę i zwróciła się
do mnie, ściskając mi serdecznie dłoń:
-Nie martw się, Mario, masz załatwione
wszystko w Przedczu. Władek może tam
pojechać i tam pracować, a jak nie będzie
mu to odpowiadało, to wróci, a ja mu też
dam tutaj pracę. Henryk mówi, że będzie tam
miał swoje miejsce do spania w mieszkaniu
wspólnie z innym robotnikiem. Natomiast
Alfred wrócił właśnie ze Skalińca i też mi
powiedział, że załatwił w tamtejszym
urzędzie pracy, że twojego narzeczonego nie
będą szukać ani nie będą chcieli wysyłać do
pracy w Rzeszy.
-Bardzo ci dziękuje, Erna, bardzo!
-Nie ma za co. Tamtą sprawę załatwił
Henryk, a tutaj Alfred. Możesz jemu też
podziękować, na pewno się ucieszy. Sam mi
przypomniał, jak opiekowałaś się umierającą
Stefcią, a on też bardzo kochał swoją
siostrę. Zanim tu wrócili z Mikim i
Marianną, to byli na jej grobie w
Skalińcu.
„Kochana Stefcia, ona też ma w tym
wszystkim swój udział” – pomyślałam.
Zanim wróciłam do domu, by planować powrót
z Władkiem do Przedcza w najbliższą
niedzielę, podziękowałam im obojgu, Ernie i
Alfredowi. Zostawiłam ich, trzymających się
za ręce, z trójką dzieci biegających wokół
nich po podwórzu. Pomyślałam sobie, że
dawno nie widziałam tak uroczej sceny
rodzinnej i dawno nie widziałam Erny tak
pięknej i uśmiechniętej, jak dzisiaj.
Niestety, później dowiedziałam się, że
Alfred wyjechał z powrotem na front
rosyjski w połowie następnego tygodnia.
„Nie mogę zdezerterować, bo was tutaj za to
zabiją” – mówił do niej. „Mam honor i nie
mogę stamtąd uciec jak tchórz”
Wciąż więc czekała na niego i była coraz
smutniejsza, choć nosiła w swoim łonie ich
czwarte dziecko. Całe szczęście, że
przysyłał do niej częściej listy. Pisał,
jak bardzo ją kocha i że jest wspaniałą,
najlepszą żoną. A ona odpisywała, że nic
innego tak się nie liczy, jak ich
miłość.
Gdy w tamtą niedziele odjeżdżaliśmy z
Władkiem do Przedcza, to najpierw
pojechaliśmy na cmentarz pomodlić się na
grobie mojej babci, dziadka i Kingi. Było
ciepło i pogodnie, a po drodze spotkaliśmy
ich wszystkich, łącznie ze starszymi
państwem Liedte, bo pani Inga wróciła
właśnie z Przedcza. Razem byli także na
cmentarzu, na tym niemieckim, pomodlić się
przy grobie Stefci oraz przodków z ich
rodu. Erna najbardziej bała się, że jej mąż
zajmie miejsce koło swojej siostry, „nie
naprawiwszy przedtem swoich błędów z
przeszłości”.
Kaziu z Ryśkiem odwieźli nas wtedy do
Skalińca, choć wcale nie było tam tak
daleko. Gdy mijaliśmy się z nimi w Alei
Lipowej, to powożący Alfred zatrzymał konie
i wszyscy uprzejmie się powitaliśmy i
pozdrowili, nie wysiadając z furmanki ani z
bryczki.
-Uni tam na ciebie czekajum, Marychna, a
najbardzi stynsknił się Erneścik –
powiedziała starsza pani Liedte.
-Dziękuję, ja też o nim pamiętam i jeszcze
dzisiaj tam się wybieramy – uśmiechnęłam
się i pomachałyśmy do siebie na
pożegnanie.
Jeszcze wymieniliśmy kilka luźnych słów o
pogodzie i pojechaliśmy w swoje strony.
Zauważyłam, jak Erna była uśmiechnięta i
elegancka, a w rękach trzymała duży bukiet
kolorowych astrów.
W ogrodach w całej Polsce astry kwitły
wtedy, jesienią, jak oszalałe, chyba dłużej
niż przez dwa miesiące.
Komentarze (17)
Ciekawa dalszych wspomnień...zajrzałam...warto było,
ciekawie piszfesz...pozdrawiam serdecznie, +
Syringa
Bardzo mi miło, że się podoba.
Dziękuję za wizytę, komentarz i
serdecznie pozdrawiam.
ciekawie dobrze napisana proza
pozdrawiam
Arabella
Waldi
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i
serdecznie pozdrawiam.
ciekawie się czyta , o ludziach, o uczuciach,
pozdrawiam serdecznie
Krzysztofie moje wszystkie wiersze w tle ze Stwórca są
pisane jak do kolegi
a kiedy się modlę rozmawiając z Nim prosząc o wszystko
i dla wszystkich jest i pokora .. ale przede wszystkim
jest moim przyjacielem Który nie zawodzi ..
Waldi
Zapraszam do czytania.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
pisz dalej Krzysztofie czekam na cd .. pozdrawiam ..
Turkusowa Anna
Elena Bo
Bardzo mi miło, że podoba się opowieść o losach Marii,
Lesi i innych bohaterów i bohaterek.
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i
serdecznie pozdrawiam.
ja Tobie współcześnie, też bez Boga, a może z nim
tylko innym :(
a co ja Tobie będę tasiemce puszczała, obejrzyj sobie
na fejsie
https://www.facebook.com/GlosWojewodzki/videos/1884266
338475277/
Jak zwykle kawał dobrej prozy.
Pozdrawiam serdecznie :)
Milyena
Anna
Waldi
Amor
Bardzo się cieszę, że moja powieść dalej się podoba,
na dodatek jeszcze wzbudza u Was jakieś wspomnienia o
przeżyciach bliskich Wam osób. Tak było w tych
tragicznych czasach, niestety, to były doświadczenia
pokolenia naszych rodziców i dziadków.
Dziękuję za odwiedziny, wszystkie komentarze i
serdecznie pozdrawiam.
Uwielbiałem się uczyć, historię tak jak wszystkie
przedmioty lubiłem. II WOJNA Światowa była w moim
małym palcu, teraz daty wywietrzały, ale historię,
którą Ty przybliżasz jest o wiele lepsza od tej w
szkole.
Już wstałem z lekkością motyla przeczytałem .. jak
zawsze interesująco i myślą wróciłem do moich rodziców
wywiezionych do Niemiec na roboty .. początkowo mama
pracowała w polu i opiekowała się jeszcze młodszą
siostrą o 10 lat .. a później w kuchni .. jak
opowiadała Niemiec był bardzo dobry ..tam poznała ojca
a po wojnie w 53 roku w lutym urodziłem się ja .. i
starsze rodzeństwo ode mnie ..
Pozdrawiam Ciebie Krzysztofie serdecznie Waldi