Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Erna i Alfred (odc. 56)

(wspomnienia Marii)



Następnego dnia znów było bardzo ładnie, słonecznie i ciepło. Dokładnie rok temu we Włocławku zostałam zaciągnięta do ciężarówki, a potem Niemcy wywieźli mnie do Rzeszy. Udało nam się uciec, mnie Lesi i Gosi, a po jakimś czasie wrócić w swoje rodzinne strony.
U mnie po roku bardzo dużo się zmieniło, jeszcze więcej u Gosi, a chyba najwięcej u Lesi, choć tak dokładnie o tym wtedy nie wiedziałam.
Byłam przez tych kilka dni w swoim domu rodzinnym, razem z Władkiem, rodzicami, moimi trzema braćmi, Reginą i dwójką małych dzieci, jej i Józka. Razem dziesięć osób. Można by powiedzieć, że dom pękał w szwach, ale nikt nie narzekał. Przecież lada dzień miałam wracać do Przedcza, a co będzie z Władkiem – tego jeszcze nikt nie wiedział.
Niech nikt nie domyśla się niczego w tym „podejrzanego”, ale za zgodą moich rodziców, którzy mieli do mnie zaufanie, spaliśmy razem na tym strychu przez tych kilka dni. Mama tylko powiedziała:
-Maryś, wisz przeciż, jak mosz się zachować!
A tata pogłaskał mnie po głowie i wypowiedział po cichu:
-Dużo dzieweczka jesteś, Maryś, ale łuwożoj na siebie.
Tak czy owak naprawdę nie ma co się domyślać, Władek i ja trochę się przytuliliśmy, porozmawiali szeptem i poszliśmy spać. Byliśmy w porządku.
A rankiem w czwartek siedzieliśmy już po śniadaniu na ławie w kuchni. Pomogłam Reginie przy oprzątaniu bydła, kur i kaczek, a Władek pomógł Kaziowi.
Zaczęły szczekać psy, więc od razu wiadomo było, że ktoś przyszedł. I rzeczywiście, na drodze stała Erna z najmłodszą córeczką Katriną w wózku spacerowym. Dziecko miało trochę więcej niż dwa lata, więc matka zabrała ją w tym wózku, by spotkać się ze mną.
Moi rodzice wyszli razem ze mną do niej, mama ją próbowała zaprosić do środka:
-Niech pani wejdzie du nos, pani Erno, zaproszumy!
-Dziękuję serdecznie, pani Ptaszyńska, dziękuję. Wyszłam z dzieckiem na spacer, bo taka ładna pogoda. Muszę niedługo wrócić do domu, bo mąż przyjechał i muszę trochę się nim zająć. Teraz poszedł ze starszą dwójką nad wodę łowić ryby, to ja tu się wybrałam, żeby spotkać się z Marychną, ale też zaraz będę wracać.
-To znaczy, że pan Alfred przyjechoł z fruntu? – zapytał tata.
-Tak właśnie – odpowiedziała z uśmiechem. -Alfred przyjechał na przepustkę, za tydzień będzie wracał na Ukrainę, bo tam stoi jego pułk.
Zwróciła się do mnie:
-Mario, przeszłabyś się ze mną kawałek w tamtą stronę? Miałabym kilka słów do ciebie …
-Oczywiście, chodźmy zatem.
Erna była w zupełnie innym nastroju, niż wczoraj, gdy byłam u niej. Gdy zdumiona pojawieniem się męża wybiegła z Katriną, by się z nim przywitać, ja dyskretnie wyszłam. Alfred mnie zobaczył i skinął uprzejmie głową, uśmiechając się do mnie. Odpowiedziałam tak samo uśmiechem i skinieniem i nawet nie czekałam na jakiekolwiek słowa przywitania, bo zaraz zniknął kolejno w objęciach dzieci i żony. Gdy jeszcze się obejrzałam tuż za furtką zobaczyłam Ernę w jego ramionach, podczas gdy Michał i Marianna biegali obok nich, śmiejąc się radośnie, a mała Katrina siedziała na ręce taty.
A teraz na tej naszej wiejskiej drodze widziałam wyraźnie, jak była odmieniona, wręcz widać było błysk w jej oczach i błąkający się na ustach uśmiech pięknej, młodej kobiety.
Poszłyśmy w kierunku domu Winiarczyków i po chwili odezwała się do mnie:
-Przepraszam cię, Mario, za te wczorajsze moje opowieści, a także za ten wygłup mojego Mikiego. Może cię to wszystko dotknęło, albo mogło urazić… - spojrzała na mnie.
Katrina leżała spokojnie w wózeczku i za chwilę zasnęła. Erna nachyliła się na chwilę nad nią i przykryła kołderką. Szłyśmy powoli po pustej, wiejskiej drodze, a gdzieś z daleka widać było pracowników uwijających się na polach.
-Ależ skąd, Erno, wszystko było w porządku. Wcale się nie dziwię, że twoje dziecko bardzo tęskniło za swoim tatą, dlatego naprawdę niczym takim się nie martw. Przecież to jest dziecko!
-Fakt, że to tylko dziecko, ale takie zachowanie świadczy o jakimś wzorcu wychowania, któremu osobiście jestem przeciwna.
-Nic się nie martw, Erno, nie musisz mnie za nic przepraszać.
-Mario, dzwoniłam i rozmawiałam wczoraj z moim szwagrem, Henrykiem. Powiedziałam, że twój Władek będzie dobrze u niego pracował i Henryk się zgodził, że do niego przyjdzie. Teraz od was zależy, czy chcecie być tam razem w Przedczu, czy też ty chcesz być tam, a Władek tu u mnie. Bo pytałam o zgodę też Alfreda, ale on powiedział, że to tylko moja sprawa. „To sprawa taty i twoja, nie będę się wtrącał” – dodał.
-Poprosiłam go, żeby pojechał do miasta i usunął z listy do wywiezienia na roboty twojego narzeczonego – obiecał, że chętnie pojedzie zaraz po południu bryczką. „Chętnie się tam przejadę, zabiorę Mikiego i Mariankę”.
Spojrzałam na Ernę trochę zdziwiona, że o tym pomyślała i że Alfred gotów to zrobić, a ona postanowiła wyjaśnić:
-Alfred się zmienił. Tam na froncie dużo widział i mówi, że nie chce już tam wracać. Zachowaj to wszystko tylko dla siebie, Marychna, proszę! Wszystko, co ci teraz mówię o nim i o tamtej wojnie. Nawet tak twardy gość, jak mój Alfred, mówi, że ma tego dość. To, co tam widział i co przeżył przez te osiem miesięcy stało się dla niego za ciężkie do wytrzymania. Na początku robił zdjęcia i jeden raz przysłał mi kilka w pierwszym swoim liście do mnie. W drugim i jednocześnie jego ostatnim liście zdjęć już wcale nie było. Natomiast potem już nawet przestał do mnie pisać, oprócz trzech pocztówek tylko z pozdrowieniami, chociaż ja przecież pisałam do niego regularnie. Mówił mi wczoraj, że chciałby już tam nie wracać. Mój Alfred wreszcie zmądrzał, szkoda tylko, że tak późno. I że tę mądrość zdobył takim kosztem.
Niewiele mówiłam, więc szłyśmy znów prze kilka minut w milczeniu, które przerwała, odzywając się ponownie:
-Całe szczęście, że ja nie mam sobie nic do zarzucenia pod tym względem, Mario. Jak tylko pierwszy raz przyszedł rok temu z tym pomysłem, by pojechać tam na front, to stanowczo się temu sprzeciwiałam. Dlatego wciąż były o to sprzeczki i kłótnie i po trzech – czterech miesiącach on wciąż nie miał na to mojej zgody. Nigdy jej nie miał, ale dopiero teraz to docenia. „Miałaś rację, Erna” – mówił mi wczoraj w łóżku – „ta sprawa nie wygląda dobrze. Ta wojna jest przegrana i chyba pójdziemy jako Niemcy na dno, bo jej nie wygramy. Jedyna szansa, to zacząć się układać z Zachodem, póki nas jeszcze całkiem nie zjedli” – mówił. Ja mu to mówiłam już na początku tego roku, zanim tam pojechał. Ale dopiero musiał sam tam pojechać i zobaczyć na własne oczy to piekło, żeby w to uwierzyć.
Przez jakiś czas znów milczałyśmy, a dziecko już na dobre spało.
-Chcesz już wracać? – spytała.
-Jak ty chcesz, Erno - odpowiedziałam. -Chciałabym powiedzieć, że jesteś bardzo mądra i odważna.
-Mario, jestem kobietą. Zwykłą, niemiecką kobietą. Chyba wiesz, co było wczoraj najważniejsze dla mnie? To, że wrócił, cały i zdrowy, a reszta na całe szczęście się nie liczy. Czekałam na niego wiernie jak Penelopa. To było wczoraj najważniejsze, że Bóg pozwolił mu wrócić, pomimo tych wszystkich zbrodni, których Niemcy się dopuszczają. Wrócił i wziął mnie w ramiona. „Byłem ci wierny” – powiedział – „a najbardziej mi tam brakowało ciebie i naszej rodziny”. „Nawet wszy i ta krew i czasami strach nie był taki zły, jak tęsknota za tobą, kobieto” - powiedział. „To po co tam wyjeżdżałeś?” – spytałam. „Chyba, żeby się o tym przekonać, że cię kocham, Erna”. „Jak długo z tym wytrzymasz?” – spytałam. „Nie wiem, ale chcę mieć z tobą syna. Drugiego syna, bo już jednego mi dałaś” – odrzekł.
Odwróciła wózek i ruszyłyśmy z powrotem.
-Takie tam pogaduszki małżonków w łóżku… W sumie nie wiem, po co ci to wszystko mówię – powiedziała sucho i zamyśliła się. Po chwili dodała – Ile to trzeba głupot popełnić, ile trzeba dobrych i niegodziwych rzeczy zrobić, ile cierpień doznać, żeby się dowiedzieć, kto i co jest w twoim życiu ważne i najważniejsze. A to takie jest proste, że nie trzeba było żadnej z tych głupot, niegodziwości i cierpień doświadczyć, aby dojść do prawdy. Bo prawda jest w Bogu i w czystym sumieniu człowieka. A Bóg i czyste sumienie pozwalają ci cieszyć się życiem, dzieckiem, mężem, żoną, miłością. Wszystkim.
Na koniec tej przechadzki, już za naszym domem na drodze w kierunku Górzyńca, gdy już rozstawałyśmy się, powiedziała:
-Zastanów się z Władkiem i wróć do Przedcza albo sama, albo z nim, najlepiej w tę niedzielę. Dzisiaj jest czwartek, przyjdź dziś, jutro lub pojutrze i mi powiedz, to zadzwonię jeszcze raz do Heńka. Nie bój się Alfreda, on już nie jest taki „polakożerca”. Trochę się zmienił od tamtego roku, czuję to. Władek może też u mnie pracować od poniedziałku, jak sobie chce, albo tam, u Heńka. Zawsze się znajdzie jakaś tu robota.
Jeszcze dodała:
-Najchętniej bym stąd wyjechała gdzieś do starego Rajchu, tam, gdzie nas nie znają. Z nim, Alfredem i z dzieciakami. Rodzice tu mogą zostać, bo starych drzew się nie wyrywa, a oni chyba nikomu tu nic złego nie zrobili. Ale przez te świństwa, zrobione tutejszym ludziom przez Alfreda, czuję, że nie ma tu dla nas miejsca. Już mu powiedziałam, że chcę stąd wyjechać z nim, ale on musi wracać do swojej jednostki. „Złożyłem przysięgę na wierność!” – mówi. A ja mu na to: „Najpierw złożyłeś przysięgę na wierność mnie, naszej rodzinie i naszym dzieciom! Tutaj, w Polsce, długo przed wojną! Twoja przysięga na wierność tamtym sk…synom, zbrodniarzom, którzy tu nieproszeni przyszli, nic mnie nie obchodzi! Nie chcę, nie zgadzam się, żebyś tam wracał, rozumiesz?!” Nie odpowiedział, a ja czuję, że nie dogadamy się jednak i sama będę musiała kiedyś stąd uciekać. Wojna musi wziąć swój haracz.
Nie wiedziałam, skąd Erna miała takie dobre informacje o sytuacji wojennej, będąc na tym zadupiu, tu w Górzyńcu. Coś jej opowiedział mąż, ale przecież nie aż tyle i aż tak dokładnie. U progu jesieni 1943 roku Hitler ze swoim Wehrmachtem trzymał się jeszcze mocno. Jakby wyczuwając moje nie zadane pytania, Erna dodała:
-Mam radio i słyszę, co nadają z Londynu. Umiem też czytać między linijkami w tych faszystowskich gazetach, kłamliwych i ohydnych, wciąż ogłupiających. Piszą to dla idiotów, ale ja umiem czytać także to, co jest ukryte. Jak jest napisane, że milion ludzi opuściło swoje miasto po bombardowaniach, to co to znaczy? – spytała, patrząc na mnie.
-To straszne – odpowiedziałam, myśląc o Warszawie lub Londynie, ale ona myślała o Hamburgu.
-To znaczy, że nie ma już tego miasta. Nie ma Hamburga, Kolonii. Nie wiemy, którego miasta w Niemczech nie będzie jutro. Mam swoje kontakty, o których nikomu nie powiem. Mówiłam też Alfredowi, że ta jego Tysiącletnia Rzesza już powoli zaczyna dogorywać, a z powodu tych kretynów w Berlinie wszyscy Niemcy za to zapłacą. Alfred jeszcze rok temu by mnie za takie słowa pobił, ale dzisiaj tylko milczał, zamyślony i zmartwiony.
-Mądrość to nie tylko cecha i cnota człowieka, to także cnota całych narodów – ośmieliłam się wtrącić.
-Też tak myślę, a tej mądrości i wierności Bogu narodowi niemieckiemu zabrakło – potwierdziła. –Jeszcze nie wiadomo, jak to się skończy, ale na ten moment źle to wygląda, według mojej wiedzy.
Jakby nie chcąc się jeszcze ze mną rozstać, a pragnąc jak gdyby dalej się tłumaczyć za swój naród, uzupełniła swoje poprzednie słowa:
-Niemcy porzucili niemal wszystkie Boskie przykazania, cały dekalog, a zaczęli wyznawać nowe zasady, stworzone przez obłąkańców. Mało kto potrafił się temu oprzeć, bo ci obłąkańcy zyskali miano patriotów, a ci, którzy próbowali kiedykolwiek robić coś i podnieść głos przeciwko, zostali obrzuceni wyzwiskami, mianem „zdrajców” i w najlepszym razie wtrąceni do więzień i obozów, których nie da się przeżyć. Niemcy byli i są w amoku, narodowo-socjalistycznym wariactwie i nawet spustoszenia Lubeki, Kolonii i ostatnio Hamburga ich jeszcze nie uleczyły. Dopiero, jak hordy ze wschodu będą niszczyć, zabijać i gwałcić tu, na miejscu, może przyjdzie opamiętanie, ale może być już za późno. Nawet Alfred już to zrozumiał, bo i tam, na froncie, można słuchać radia ze wschodu i z zachodu. Nawet Himmler przestał już wierzyć w zwycięstwo Trzeciej Rzeszy, ale ten tchórz jest sprytny. Nie podniesie oficjalnie głosu przeciw swojemu pryncypałowi, Hitlerowi, który ciągnie nasz naród do zniszczenia i do przepaści. Chciałby tak działać, by tamtego zastąpić, podstępnie i ostrożnie. Belzebub zamiast Lucypera.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo z jednej strony zbliżająca się według słów Erny klęska okupantów bardzo mnie cieszyła, z drugiej strony musiałam też być bardzo ostrożna i powściągliwa w słowach. Sytuacja Polaków tu, w Kraju Warty, praktycznie nic a nic się nie zmieniła po tych czterech długich latach okupacji. Dalej byliśmy „podludźmi” i tylko osobistemu szczęściu i faktycznie dobroci niektórych Niemców zawdzięczaliśmy, ja i niektórzy moi bliscy, jako takie bezpieczeństwo i utrzymywanie się na powierzchni. To wszystko mogło się w każdej chwili zmienić, bo Polacy niczego nie mogli być pewni ze strony okupantów, oprócz prześladowania i poniżenia.
Natomiast od czterech lat połowa rodzeństwa Władka było na przymusowych robotach w Niemczech, a jego rodzice kiedyś nocą wysiedleni ze swojego gniazda rodzinnego wciąż tułali się wśród biedy i niedostatku.
Pożegnałyśmy się, Erna poszła do siebie, a ja wróciłam do domu, by porozmawiać, zwłaszcza z Władkiem. Efekt tych rozmów był taki, że późnym popołudniem poszłam znów na Górzyniec, by się z nią spotkać.
Zanim weszłam do domu, Alfred stojący przy koniach i bryczce wraz z dwójka starszych dzieci podszedł do mnie i przywitał się tak, jak to było jeszcze latem 1939 roku, tuż przed wojną:
-Dzień dobry, Mario, miło cię widzieć – powiedział po polsku, wyciągając do mnie rękę.
-Dzień dobry, Alfredzie, dobrze że jesteś – odpowiedziałam też po polsku i po imieniu. Tak było przed wojną, lecz potem byliśmy ze sobą na „pan – pani”. Teraz znowu zaczął do mnie mówić po imieniu, więc ja do niego tak samo.
Miki i Marianka też się ze mną grzecznie przywitali, a potem cała trójka odeszła z powrotem do koni, by się jeszcze trochę razem nacieszyć.
W środku domu przywitałam się z Erną i poprosiłam, by jednak Władek mógł ze mną pojechać do pracy do Przedcza. Najmłodsze dziecko miało popołudniową drzemkę, więc jej matka miała chwilę odpoczynku. Uśmiechnęła się do mnie, mówiąc:
-Tak myślałam, że będzie wam to pasowało – i zaraz zamówiła rozmowę telefoniczną do swojego szwagra.
Byłam obok niej, ale nie wszystko zrozumiałam z tej ich rozmowy po niemiecku, zwłaszcza że słów Henryka prawie wcale nie słyszałam. Przyjemnie było jednak patrzeć na nią – w ciągu tych kilkunastu – dwudziestu kilku godzin Erna stała się znów efektowną kobietą, uśmiechniętą, zadbaną, jakby wyluzowaną. Nie miałam wątpliwości, że to powrót męża przydał jej tego wdzięku i elegancji, które były wcześniej tłumione i przykryte zmęczeniem, stresem i zmartwieniem. Niemiecka kobieta była jak każda inna – miłość potrafiła ją odmienić w ciągu jednej chwili.
W końcu odłożyła słuchawkę i zwróciła się do mnie, ściskając mi serdecznie dłoń:
-Nie martw się, Mario, masz załatwione wszystko w Przedczu. Władek może tam pojechać i tam pracować, a jak nie będzie mu to odpowiadało, to wróci, a ja mu też dam tutaj pracę. Henryk mówi, że będzie tam miał swoje miejsce do spania w mieszkaniu wspólnie z innym robotnikiem. Natomiast Alfred wrócił właśnie ze Skalińca i też mi powiedział, że załatwił w tamtejszym urzędzie pracy, że twojego narzeczonego nie będą szukać ani nie będą chcieli wysyłać do pracy w Rzeszy.
-Bardzo ci dziękuje, Erna, bardzo!
-Nie ma za co. Tamtą sprawę załatwił Henryk, a tutaj Alfred. Możesz jemu też podziękować, na pewno się ucieszy. Sam mi przypomniał, jak opiekowałaś się umierającą Stefcią, a on też bardzo kochał swoją siostrę. Zanim tu wrócili z Mikim i Marianną, to byli na jej grobie w Skalińcu.
„Kochana Stefcia, ona też ma w tym wszystkim swój udział” – pomyślałam.
Zanim wróciłam do domu, by planować powrót z Władkiem do Przedcza w najbliższą niedzielę, podziękowałam im obojgu, Ernie i Alfredowi. Zostawiłam ich, trzymających się za ręce, z trójką dzieci biegających wokół nich po podwórzu. Pomyślałam sobie, że dawno nie widziałam tak uroczej sceny rodzinnej i dawno nie widziałam Erny tak pięknej i uśmiechniętej, jak dzisiaj. Niestety, później dowiedziałam się, że Alfred wyjechał z powrotem na front rosyjski w połowie następnego tygodnia.
„Nie mogę zdezerterować, bo was tutaj za to zabiją” – mówił do niej. „Mam honor i nie mogę stamtąd uciec jak tchórz”
Wciąż więc czekała na niego i była coraz smutniejsza, choć nosiła w swoim łonie ich czwarte dziecko. Całe szczęście, że przysyłał do niej częściej listy. Pisał, jak bardzo ją kocha i że jest wspaniałą, najlepszą żoną. A ona odpisywała, że nic innego tak się nie liczy, jak ich miłość.
Gdy w tamtą niedziele odjeżdżaliśmy z Władkiem do Przedcza, to najpierw pojechaliśmy na cmentarz pomodlić się na grobie mojej babci, dziadka i Kingi. Było ciepło i pogodnie, a po drodze spotkaliśmy ich wszystkich, łącznie ze starszymi państwem Liedte, bo pani Inga wróciła właśnie z Przedcza. Razem byli także na cmentarzu, na tym niemieckim, pomodlić się przy grobie Stefci oraz przodków z ich rodu. Erna najbardziej bała się, że jej mąż zajmie miejsce koło swojej siostry, „nie naprawiwszy przedtem swoich błędów z przeszłości”.
Kaziu z Ryśkiem odwieźli nas wtedy do Skalińca, choć wcale nie było tam tak daleko. Gdy mijaliśmy się z nimi w Alei Lipowej, to powożący Alfred zatrzymał konie i wszyscy uprzejmie się powitaliśmy i pozdrowili, nie wysiadając z furmanki ani z bryczki.
-Uni tam na ciebie czekajum, Marychna, a najbardzi stynsknił się Erneścik – powiedziała starsza pani Liedte.
-Dziękuję, ja też o nim pamiętam i jeszcze dzisiaj tam się wybieramy – uśmiechnęłam się i pomachałyśmy do siebie na pożegnanie.
Jeszcze wymieniliśmy kilka luźnych słów o pogodzie i pojechaliśmy w swoje strony. Zauważyłam, jak Erna była uśmiechnięta i elegancka, a w rękach trzymała duży bukiet kolorowych astrów.
W ogrodach w całej Polsce astry kwitły wtedy, jesienią, jak oszalałe, chyba dłużej niż przez dwa miesiące.

Dodano: 2017-02-18 07:54:24
Ten wiersz przeczytano 968 razy
Oddanych głosów: 9
Rodzaj Nieregularny Klimat Refleksyjny Tematyka Miłość
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (17)

Halina53 Halina53

Ciekawa dalszych wspomnień...zajrzałam...warto było,
ciekawie piszfesz...pozdrawiam serdecznie, +

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Syringa
Bardzo mi miło, że się podoba.
Dziękuję za wizytę, komentarz i
serdecznie pozdrawiam.

Syringa Syringa

ciekawie dobrze napisana proza
pozdrawiam

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Arabella
Waldi
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i
serdecznie pozdrawiam.

ARABELLA ARABELLA

ciekawie się czyta , o ludziach, o uczuciach,
pozdrawiam serdecznie

waldi1 waldi1

Krzysztofie moje wszystkie wiersze w tle ze Stwórca są
pisane jak do kolegi
a kiedy się modlę rozmawiając z Nim prosząc o wszystko
i dla wszystkich jest i pokora .. ale przede wszystkim
jest moim przyjacielem Który nie zawodzi ..

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Waldi
Zapraszam do czytania.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

waldi1 waldi1

pisz dalej Krzysztofie czekam na cd .. pozdrawiam ..

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Turkusowa Anna
Elena Bo
Bardzo mi miło, że podoba się opowieść o losach Marii,
Lesi i innych bohaterów i bohaterek.
Dziękuję za odwiedziny, komentarze i
serdecznie pozdrawiam.

Elena Bo Elena Bo

ja Tobie współcześnie, też bez Boga, a może z nim
tylko innym :(

Elena Bo Elena Bo

a co ja Tobie będę tasiemce puszczała, obejrzyj sobie
na fejsie

https://www.facebook.com/GlosWojewodzki/videos/1884266
338475277/

Turkusowa Anna Turkusowa Anna

Jak zwykle kawał dobrej prozy.
Pozdrawiam serdecznie :)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Milyena
Anna
Waldi
Amor
Bardzo się cieszę, że moja powieść dalej się podoba,
na dodatek jeszcze wzbudza u Was jakieś wspomnienia o
przeżyciach bliskich Wam osób. Tak było w tych
tragicznych czasach, niestety, to były doświadczenia
pokolenia naszych rodziców i dziadków.
Dziękuję za odwiedziny, wszystkie komentarze i
serdecznie pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

Uwielbiałem się uczyć, historię tak jak wszystkie
przedmioty lubiłem. II WOJNA Światowa była w moim
małym palcu, teraz daty wywietrzały, ale historię,
którą Ty przybliżasz jest o wiele lepsza od tej w
szkole.

waldi1 waldi1

Już wstałem z lekkością motyla przeczytałem .. jak
zawsze interesująco i myślą wróciłem do moich rodziców
wywiezionych do Niemiec na roboty .. początkowo mama
pracowała w polu i opiekowała się jeszcze młodszą
siostrą o 10 lat .. a później w kuchni .. jak
opowiadała Niemiec był bardzo dobry ..tam poznała ojca
a po wojnie w 53 roku w lutym urodziłem się ja .. i
starsze rodzeństwo ode mnie ..
Pozdrawiam Ciebie Krzysztofie serdecznie Waldi

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »