Gdy Nadszedł Maj
Nigdy nie musiałam iść przez łąkę sama-
Zawsze byłaś ze mną.
Paradoksalnie pamiętam jak raz upadłam-
Podałaś mi nawet wtedy dłoń.
Gdy niebo zachodziło szarym potokiem
Hadesu-
Ty zamieniałaś się w doliny Elizejskich
Pól.
I chyba nawet mi się to podobało-
Żyłam, bez namysłu wygarniając sąsiadce
najlepsze ciasto z samego rana.
To, że jesteś było dla mnie tak oczywiste,
że nie zdążyłam tego docenić-
I chyba nawet tego nie chciałam.
Aż w końcu, tego majowego, dusznego
poranka, wyszłam na łąkę-
A ciebie tam nie było; szukałam cię za tym
konarem starym-
Pamiętasz?
Naprawdę cię nie było!
I właśnie wtedy odeszłaś-
Prawda?
Dużo czasu zajęło mi kluczenie między
naszymi kwiatami-
Szukałam tam odpowiedzi-
Nie było jej. Dlaczego?
Dlaczego zabrałaś ze sobą mój oddech?
Dlaczego wygarnęłaś mi wszystkie złe dni, w
taki sposób?
To było wtedy-
Ten poranek majowy, duszny, gdy wyszłam na
łąkę.
A ciebie tam nie było-
Za tym konarem.
Odpowiedzi również zabrałaś-
W kwiecie były przecież ukryte.
Czy było ci ciężko?-
Ciężko tak, jak powinno być mi?
- Myślę, że nie musiałyśmy tak skończyć -
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.