Gdy pada, wychodzę
dryblowanie chmur pęcznieje
zwisa poręcz parasola
nie jestem z cukru
przetworzę w worku ambicje
rozluźnię kopczyk z kwiatami
zaceruję światłem pajęczynę
tylko mi nie mów że jesteś zajęty
malowaniem rogów
nawiasem mówiąc palisz
łódka się nie doczekała nakrycia pilot
restartował
Rzym był pyłem na ekranie gdy pokazywali
Paryż
moczyłam nogi
te luźne ramiączka z Elle
jak liście spłoną z czasem
mama mówi z przekorą w głosie;
nie noś tych sztucznych pereł dziecko
wyglądają jak dziadowskie łzy
zapożyczyła od prabaci i tylko cytuje
w międzyczasie szuka
wyszywanych ręczników z monogramem
puchowej pierzyny z posagu
to się dzieje teraz
deszcz nie skraca czasu nie spływa z
pamięci
dalekie fragmenty odbijają się w samym
środku domu
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.