Głęboka znieczulica
Jesień ...
właściwie to początek zimy,
kolejny rok ...
moja dzielnica, miejsce mojej
egzystencji,
wegetacji ...
Wieczór ...
szklana rzeczywistość,
czas, w którym
następują nieodwracalne zmiany w mojej
psychice,
czas pieniędzy i układów ...
Wieczór ...
dla mnie początek dnia, początek walki,
walki z samym sobą,
walki o byt o szacunek
„kolegów” ...
... jeżeli chcę być lubianym,
szanowanym, potrzebuję wsparcia
otoczenia,
muszę płacić, w taki czy inny sposób ...
Moja osobowość, moje miejsce
i życzliwość „kolegów”
wszystko kosztuje, nie ma nic za darmo
...
Mój świat
to miejsce obłudy i zakłamania,
to miejsce gdzie uczę się jak
nienawidzić,
gdzie uczę się pogardy,
gdzie staję się zwierzęciem ...
... to miejsce gdzie zapominam o tym co
naprawdę ważne ...
Każdego dnia, każdej nocy
Przegrywam z systemem, w którym żyję ...
Przegrywam bo nie mam siana,
Nie mam nic czego oni by nie mieli,
Nie mam nic czym mógłbym zaimponować ...
Jesień ...
Właściwie to początek zimy ...
Moja dzielnica ... moje życie ...
... nieustająca walka o normalność, walka z
czasem,
mój osobisty pojedynek ze światem ...
„Wiersz ten dedykuje wszystkim tym, którzy jeszcze zachowali chociaż resztki samych siebie, którzy jeszcze nie podporządkowali się temu wszystkiemu, a także tym, którzy już przegrali swoją walkę... i odeszli ...”
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.