o glinie
Roztargnione wierzby szumiały
srebrem ciężkim,
kiedy przyszła na świat,
atrament czarny wypalał zachwyt
na papirusie tysiącem jaśminu barw.
W ciszy chłopskiej chaty, na boso,
stała w świecach trzasku, jak anioł
nocą,
z wiankiem rumianków na głowie,
– Afrodyty córa – szeptali
dziadkowie.
Zlękli się ludzie, zlękli, że minie,
że czas nie podaruje tej pięknej
dziewczynie.
I jak zatrzymać Cię, Tyś taka ulotna,
choć piór Ci brak, jesteś boska!
Noc jej z rzęs wyczesywała hebanowe
korale,
dzień plótł rdzawe warkocze z soczewicy,
a słońce gasło u jej stóp
i wszywało promienie w cyklamenowe piersi
dziewicy.
Pana z dworu zawołali
– bierzcie ją ona przecie Anioł
biały...
Wnet do chłopskich drzwi zastukał,
spojrzał w szafirowe oczy
i zastygł, skamieniał,
bo w nich szumiała haniebna pustka,
próżno tam nieba szukał...
Goryczą dziką krzyczał zraniony:
„Bierzcie ją chamy, bierzcie ją
chamy,
ona z gliny, z gliny dziewka
i co z tego, że jest piękna?!”.
Komentarze (2)
Jak dla mnie zbyt enigmatyczny to wiersz chociaż
pochwalam takie przesłania,gratulacje
Może w niej piękna Pan dostrzec nie umiał...
Które w szafirowych oczach pochowane...
Bo trzeba też wiedzieć, jak piękna szukać...
Żeby być prawdziwym, a nie glinianym panem