Główne danie dnia
"Główne danie dnia".
25.08.2015r. wtorek 09:46:00
Główne danie dnia,
Czyli coś na wzór wiersza
Musi być sycące,
Musi być takie miłe i kojące.
Ja tymczasem przez życie muszę sam biec
i samemu podsycać swój piec.
Ooooo, aaaa,
Uuuuu, nananana
Wanna pełna, pełna nanana.
Mnie nie odbija,
Ale heja hahaha,
Heja papapa,
Bo ja zwariuję,
Że sam te danie trawię.
Wchodzę do pokoju,
W zrytym od utrapień nastroju,
Mam Free-dom,
Nim wszyscy przyjdą
Odpalę muzę nową,
Którą mi sprezentowano
W ilości hurtowej,
Bo płyt CD z muzyką
Nowych kilkadziesiąt aż,
Która mi mówi:
Chłopcze słucha i sobie marz
O tym, co jeszcze nie masz.
Nie zastanawiam się zbyt długo
Nad tym, co piszę,
Bo właściwie w ogóle się nie
zastanawiam.
Jest pełno takich rzeczy,
Które sprawiają, że człek sobie becz.
W tym roku już jestem na skraju obłędu
Tak bardzo jak nigdy dotąd.
Wokół pachnie zgnilizną ma samotność,
Ona dla mnie ma marną wartość.
Może źle, że jej nie doceniam
Ale ja w marzeniach wciąż swe życie
przemieniam.
Nie jest mi łatwo,
Bo jest mi tak bardzo trudno,
A wszystko to, co mi ofiaruje
codzienność
To taki szajs, czyli g..o!
Nie wiem, czy dobry pomysl,
Bym bele co, z bele kim,
Nawet bele jak
I bele gdzie
Na siłę zaczynał.
A nawet tego się nie da,
Bo nawet te dziewczyny bele jakie
Mają mnie gdzieś.
Główne danie dnia,
Tak jak w tym wszystkim już powoli
wystyga
I gorzchnieje,
Bo ja już nie wiem, co wokół się dzieje.
Może kiedyś po mm stole
Przejdzie,
Ta, która zmysły rozbudzi i rozkołysze.
Już wychodzę poza szablon swego pisania,
JUż całkiem nie zamknie mnie żadna rama.
Ja od samego rana
Krwawię słowa tak jak krwawi mego serca
rana
Już nie ma siły śpiewać i nucić,
Bo zdaje się, że tego mego życiowego
zakalca
Nie da się odwrócić.
Siedzę przy stole,
Klikam w klawiaturę jak wolę,
Co wyjdzie to będzie.
Ja znam wiele mych bzdetów,
Ale nie wiem, czy w obliczu kotletów
Da radę pokonać w nich samego siebie,
Jestem sam w swym intymnym niebie.
Już może nie wiecie co robić,
By mnie omijać,
A ja wciąż od nowa, każdego dnia
Się wam naprzykrzam.
Ok, powiedzcie coś,
Weźcie i mi poradźcie,
Bym wyszedł z mego strojnego szałasu
I nie zajmował się tym, co leży pośród
marasu.
Odpływam, udaję się w podróż mało
spokojną,
Bo uciec chcę,
Jechać chcę, bo olela, olela, lalala,
Wszystko to, co jawa to jednak wielka
bzdura.I im bardziej chcę do ludzi
Tym bardziej oni ode mnie się oddalają,
A jeżeli bym do was nie próbował lgnąć,
To sam bym sie oddalał od
rzeczywistości.
Także, co bym nie zrobił
To i tak w samobójcza depresję wpadam.
Już nie mam uciechy,
Na pewno nie zobaczę podwiązki,
Bom człek dla nas za wąski!
Może robię teraz z siebie coś na wzór
szopki,
Ale może w końcu ktoś się zlituje,
Ktoś się normalnie ze mną spotka
I porozmawia,
Bo ja w codzienności nie jestem jak te
danie główne!
Jedna mowa w nocy,
A ja szukam wciąż pomocy,
Bo mam zwyczaj z słów budowania
To wszytko, co mam w danej chwili do
przekazania,
Do męczącego, monotonicznego
przegadania.
Także po zakończeniu tego testu
Nie pozostanie już nic,
Wezmę kristy prysznic,
Bo po co egzystować
I kogokolwiek płci żeńskiej chcieć
kochać,
Skoro one wszystkie mają mnie kajś, czyli
gdzieś!!!
Komentarze (2)
smutnie,ale na siłę też nikogo się nie uszczęśliwi,też
samobójstwem nic nie udowodnisz,
najwyżej diablu duszę sprzedasz,lecz to chyba nie
warta jest świeczka takiej gry,
po prostu wyjdź z domu a i słońce się do ciebie :)
Witaj Amorze.
Nie potrafię z treści Twojego
wiersza wywnioskować, czy jest
to dramatyczny wyraz stanu
Twojego ducha, czy samoironia,
groteska, czy prawdziwy dramat.
Z pewnością pisałeś wiersz pod
wpływem emocji, a ostatnia
strofa brzmi niepokojąco.
Głowa do góry Amorze. W życiu
wszystko jest możliwe.
Pozdrawiam:]