Gonitwa wśród burzy
Zachodzi słońce,
Żegnając dzień złocistymi kolorami,
Już za horyzont kroczące,
Otula do snu naturę swoimi promieniami,
Popatrzeć chciałbym jak zaczną znikać,
Lecz nadchodzą deszczowe chmury,
Wiele wyraźniej jest teraz słychać,
Odgłos zbliżającej się wichury,
Pierwsze krople deszczu spadają,
Na ciągle jeszcze zielone liście,
I sobie znaną melodię grają,
W powietrzu nuty pisząc przejrzyście,
Nagle jak miecza dwuręcznego ostrze,
Błyskawica z hukiem uderza w ziemię,
Ledwie tą klingę zdążyłem dostrzec,
Wśród chmur słychać następnej drżenie,
W jednej chwili wszystko przycicha,
Chwytasz mnie za dłoń i zaczynasz biec,
Zmienia się także deszczu muzyka,
W dźwięki harfy chciałoby się rzec,
A wiatr jakby na flecie grał,
Dźwięki tak barwne ludziom jeszcze nie
znane,
Wysokie - jakby cicho łkał,
Niskie - słowa zadumy wypowiedziane,
I znowu karkołomny bieg,
Wiatr, deszcz, gromów basowe dźwięki,
Krople zagęszczają swój ścieg,
Biegniesz za szybko, nie ściskam już twojej
ręki,
W swojej dłoni twego ciepła już dłużej nie
czuję,
Widzę w twoich oczach przerażenia łzy,
Nie mogąc się zatrzymać, chwycić ją
próbuję,
Czując na ciele zimnego wiatru kły,
Przyspieszam i chwytam twoją dłoń,
Chyba już resztką moich własnych sił,
Nad nami wieczornego nieba toń,
Ucichły deszcz łzy już dawno zmył,
Trzymamy dalej w uścisku dłonie swoje,
Wierząc, że spełniły się nasze sny,
W płatkach dzikich róż skąpani oboje,
Jesteśmy... my dwoje, tylko my.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.