Góra.
Wlazłem na górę, bo..... tam nie byłem,
taka ładna, z dołu się wydawała.
Tak niezdobyta, wiec najpierw śniłem
A ona niezmiennie, na mnie czekała.
W końcu zdobyłem się na odwagę,
ruszyłem zdobywać szczyt mgłą skryty.
Cóż tam zobaczę, sobie myślałem,
a z trudnościami, nie byłem obyty.
Nie było łatwo, powiem szczerze,
im bliżej, tym więcej trudności.
Oddech traciłem. Serce aż drżało.
Rany też się trafiły, lecz nie do kości.
W końcu zdobyłem, szczyt, wymarzony?
Widok nie powiem, ładny tam miałem.
Miałem się przecież, czuć taki spełniony
Na szczycie nicość i pustkę ujrzałem.
Nie było kwiatów, kolorów tęczy,
nawet źdźbła trawy nie było.
Żadne zwierzątko, tu się nie męczy,
i za czym pytam, tak się tęskniło?
Lecz na horyzoncie bezkresnej dali
ujrzałem inną, jeszcze piękniejszą.
Przykuła mocno, moja uwagę,
Czy będzie tą? Moją? Najmilszą?
H.E.Ch.
Komentarze (3)
dobrze się czyta Twój wiersz - myślę ze ma swój
podtekst - a, że byłam w tym roku w górach, mogłam
trochę powspominać własne odczucia ze zdobytych
szczytów...
Wlazłeś na górę bo tam nie byłeś... i chyba to często
nami kieruje w życiu, leziemy tam gdzie nie byliśmy
Marzyłem, próbowałem, zdobyłem - tak mozesz streścić
swoje poczynania, a teraz kolej na zdobywanie nie góry
lodowej lecz róży pąsowej.