Herostratyda cz. III.
III. Dla odważnych świat nie leży
Dreszcz, jaki przeszywa ciało, jest
lodowaty. To zimne ostrze wbijające się pod
żebra, nóż tnący serce.
Barry rozlepia zapuchnięte oczy. Obraz
drży, rozmywa się.
Obroża dławi, dusi, wrzyna się w opuchnięta
szyję.
Zwierzę wstaje, przeciąga się. Resztki
zardzewiałego łańcucha zwisają z karku.
Pies patrzy, łapie ostrość. Kompletny
pierdolnik, jaki przyszło mu pilnować,
podwórko cierpiącego na syllogomanię Edka
Majczyny, brudne królestwo, którego
strzeże, nie zmieniło się przez noc.
Wszystko jest na swoim miejscu: worki
zbutwiałych łachmanów, wypchana puszkami
skorupa skody 105, syrena nie posiadająca
kół od ćwierćwiecza, kierat z wrośniętym w
środek drzewem, ruiny obórki, całe hałdy
flaszek, góra pustaczysk, pokruszone i
zwietrzałe cegły, kartonowa półbuda, w
której drży ze strachu Dżeki.
Boi się Barry’ego, gorączki, jaka go toczy,
ostrych jak brzytwy zębów. Czuje
szaleństwo, kuli się w nadgniłym pudełku.
Powróz nie pozwala uciec.
Idą. Wiatr niesie od strony wsi dziesiątki
zapachów. Ludzie, całe stado. Idą. Trzeba
biec, bronić podwórza! Z czterech łap,
galop, cwał!
Kundlowirczur wypada na ścieżkę. Drży,
toczy pianę z pyska. W pod żebrami płonie
blaszane, kolczaste serce.
-Aaach, ło Jezu! - wrzeszczy Maciejko
widząc szarżujące bydlę. Dobywa kija.
Zamierza się. Chwilę później Barry pada jak
rażony gromem.
- …cie … rwa twoja mać…
Mężczyzna wpada w szał, amok uniesień.
Sinieje z furii. Dołączają się inni. Cios
za ciosem. Furkoczą kłaki. Trzask łamanych
kości. I rozlatuje się, zwierzak,
pokruszony na tysiące kawałków. Nie zostaje
nawet pojedynczy atom, ciało psiska wsysa
się w głąb przestrzeni.
Czasami tak bywa, system, w jakim jesteśmy,
para - matrix dokonuje autonaprawy.
Niekiedy potrzeba do tego wojny,
samobójstwa rozszerzonego. Najczęściej
jednak wystarczy potężny cios. Tak w samą
łepetynę. Raz a dobrze, by stłuc mózg. By
przetrącić kark.
IV. Cierpliwostki
Na miejscu wypadku zebrała się prawie cała
wieś. Rozpłaszczony zezwłok Pawła Nic Mu
Nie Jest leży smętnie na środku drogi,
przykryty brezentem.
- Szkoda chłopa. Jaki był to był, ale
zawsze… Co te rodzice bedo przeżywać,
zapłaczo się… - lamentuje stara
Juchimiukowa.
Komentarze (9)
I
Jest pomysł.Są emocje. Jest wiersz!
Przemawia.
Pozdrawiam:)
podziękowanie,
oddany czytelnik
Powiem krótko Twoja twórczość jest nieszablonowa.
Szkoda chłopa jaki był taki był ale zawsze to
człowiek... a kundel, wierny, który zachowuje się jak
na obrońcę zagrody przystało... zapłacił za swoją psią
lojalność... ale szkoda chłopa, jaki by nie był,
trzeba żałować a tuż obok najprawdziwszy pies...
ech... Uściski Florku.
Nie tylko z wiejskiego miejskiego czasem też tylko od
zadka trzeba wejść..przekaz przejmujący..miłego dnia.
Nie tylko z wiejskiego miejskiego czasem też tylko od
zadka trzeba wejść..przekaz przejmujący..miłego dnia.
Nie tylko z wiejskiego miejskiego czasem też tylko od
zadka trzeba wejść..przekaz przejmujący..miłego dnia.
Widok z wiejskiego okna, który nie raz rozbraja,
a każdy z osobna zza firanki z nim się oswaja.