Herostratyda cz. VI.
Ankę W. wyzywano od czarownic i wariatek,
bowiem mieszkała w plastikowej chatce na
dwóch kurzych nóżkach. Nie byłą to,
oczywiście, psia buda, lecz pełnowymiarowy
dom – samoróbka, na który szalona nieco
artystka uzyskała swego czasu wszelkie
możliwe zezwolenia.
Niecodzienny i niepraktyczny materiał, z
jakiego zbudowała swoje cztery kąty, stał
się przedmiotem drwin, ale i posądzeń o
nienajlepszy stan psychiczny jego
właścicielki. Bo kto przy zdrowych zmysłach
chce żyć w wielkiej chacie Baby Jagi
połączonej z przerośniętym domkiem dla
Barbie?
Nie pomagały tłumaczenia, że ludzie sztuki
miewają szalone pomysły, ich myśli biegną w
chmurach, innymi ścieżkami, niż zwykłych,
przyziemnych szaraczków.
Postawiła dom z plastiku, znaczy – jest
durna i koniec – zawyrokowała gawiedź.
Nie było w tym cienia prawdy, zdrowa jak
koń Wiśniewska twardo stąpała po ziemi.
Czasami.
Chatka – ot, po prostu kaprys, tak sobie,
dla jaj – a co, nie wolno?
Nie bądźmy sztywniaccy, każdy ma prawo od
czasu do czasu zrobić coś mało logicznego.
Nosimy w sobie takie chatki.
,,Gołębiara pieprzona, rok w rok wygrywa” –
sarkała kołtuneria nie mogąc znieść, że
artystka rodem z samej Warszawy śmie
odnosić jakiekolwiek sukcesy, ba –
deklasować ich, z dziada – pradziada
mieszkających między Nic Górnym, a
Brakowicami.
Jakby siedziała cicho – jeszcze pół biedy,
w końcu ichniego chleba nie źre.
Ale w takim układzie? Zgroza, to jak
plunięcie w twarz autochtonom!
I nie chodziło nawet o durny dyplom, parę
złotych i tandetny puchar z żółtego
plastiku, jakie każdorocznie otrzymywała
pani Wiśniewska.
Jej triumfowanie na lokalnych wystawach,
wszelkich konkursach gołębich piękności
zdawało się być czystą bezczelnością,
drwiną z zajmujących się hodowlą ptactwa
rasowego tubylców.
Dzień przed zlotem ptaszolubów w Pyrzlewie,
bracia Kurylukowie postanowili raz na
zawsze utrzeć nosa aroganckiej
mieszczuczce. Niech popamięta, że jeśli
wleciała między wrony, musi krakać jak i
one, gruchać półgębkiem, by nie ściągnąć na
siebie kłopotów.
Zakradły się, ledwie odrosłe od ziemi
szczyle, około dwudziestej. Zbierało się na
deszcz, od północy i południa szły dwie
chmury szarugonośne, było ciemno jak w
nocy.
I buchnęło, zatrzepotały czarne skrzydła
wywrotków smoleńskich, wzbił się w
powietrze puch.
Gówniarze z kanistrami oczywiście uciekli.
Może nawet nie zauważyli, jak od
szybkopalnego gołębnika zajął się dom
performerki.
Pani Ania wybiegła dosłownie w ostatniej
chwili.
Zniszczenie postępowało błyskawicznie,
patrząc na tempo, w jakim płomienie
obejmowały chatę można by odnieść wrażenie,
iż cały budynek był zrobiony z imitującego
plastik styropianu.
Kłęby gryzącego dymu spowiły podwórze
uniemożliwiając jakąkolwiek akcję
ratunkową.
I zgorzały tipplery angielskie, kariery,
kurki maltańskie, straciły życie
brodawczaki podkarpackie.
Spłonął nawet jeden loczek, ulubiony gołąb
Wiśniewskiej.
Kupa uwalanego tłuszczem żużlu- tyle
zostało z biednego Maksiulka.
Podobnie jak w przypadku tragedii Pawła, na
miejsce zaraz zleciała się cała wieś. Z tą
różnica, że nikt nie żałował artystki,
uśmiechano się sardonicznie
Widząc jej dramat.
,,Ma, czego chciała. Trzeba było dać innym
wygrać, nie pchać się na podium na chama,
nie startować co roku. Ale nie – wielka
paniusia musiała pokazać, ze stoi ponad
plebsem, że co to nie ona. No i los nie
rychliwy, ale sprawiedliwy, Pan Bóg
podpala, człowiek tylko wachę nosi” –
mówiły pozbawione empatii spojrzenia
wioskowych.
Chacina wiedźmy pod wpływem temperatury
zmieniła się w wielkiego gluta, stopiony
plastik po wystygnięciu zaczął przypominać
olbrzymią, niebieską purchawkę.
Spłonęły rękopisy sztuk teatralnych,
konspekty nienapisanych powieści, obrazy
surrealistyczne. I, oczywiście – kilka
klatek ptaków.
Załamana artystka przez chwilę wyglądała
jak osoba tknięta obłędem, chodziła wokół
miejsca tragedii szepcząc zaklęcia –
modlitwy w sobie tylko znanym języku, co
jeszcze bardziej ucieszyło gawiedź.
Ostateczny i kompletny upadek wyniosłej
wiedźmy – jakie to piękne! Sprawiedliwości
stało się za dość!
Potem zaś, była budowniczka mydelniczki
(sic!) na kurzych nóżkach zaczęła…
wygrzebywać truchełka gołębi z
pogorzeliska. W grobowym milczeniu, jedno
po drugim. Układała w rzędzie.
Trwało to do późnego wieczora. Nie dała się
odpędzić, ani przesłuchać. Na prośby o
odejście i pytania strażaków, policjantów
odburkiwała jedynie ,,Nic się nie stało, to
tylko performance”. I tak w kółko.
Około godziny dwudziestej pierwszej pojawił
się wójt. Zaproponował pogorzelicy
tymczasowe zakwaterowanie w domu pomocy
społecznej. Odmówiła.
Z czasem gapie się rozeszli, policja
poczekała ze sporządzeniem protokołu do
czasu minięcia szoku i nieszczęśnicy.
Ale Anna nie miała traumy. Przygotowywała
występ.
Rano nie było ani jej, ani zwłok.
Wojewódzka wystawa gołębi pocztowych
rozpoczęła się o dziesiątej.
Jakież było zdziwienie prowadzącego i
organizatorów, gdy, pomimo wydarzenia,
jakie miało miejsce poprzedniego wieczoru,
pani Wiśniewska zjawiła się, jak
zadeklarowała. W dodatku jako jedna z
pierwszych uczestników.
Zapanowała nielicha konsternacja, jednak,
po naradach, pozwolono jej wziąć udział.
Nikt nie chciał szarpać się z – jak
mniemano- wariatką, robić skandalu
większego, niż już był.
Omijano jak zadżumioną. Postoi, pójdzie
sobie i po sprawie.
Po co rozgłos, to chora osoba. Trzeba
spuścić zasłonę milczenia, zeszła biedaczka
z rozumu.
Niech już będzie, jak przyszła, może to
ukoi jej ból.
Tylko kamerować jej nie wolno. Ma dość
niepotrzebnej uwagi.
Wiec rozłożyła na straganie . (przezornie
przesuniętym w najciemniejszy kąt hali
wystawienniczej) spieczone trupki gołębi. I
stałą tak, w cuchnącej spalenizną koszuli
nocnej, z potarganymi włosami i obłędem w
oczach. Idealnie odgrywała swoją rolę.
Po jakimś czasie zaczęli się schodzić
oglądacze.
Żebyście widzieli przerażone miny
dzieciaków, młodzieży wczesnoszkolnej,
która to, obejrzawszy wszystkich niemal
wystawców, natyka się nagle na ciutkę
przerażającą panią o aparycji wiedźmy i owa
czarownica z piekła rodem, sabaciara,
prezentuje im kompletnie spalone
gołębie!
A jak o nich opowiadała! Jakby wciąż były
żywe!
- To Dixie z gatunku wywrotek smoleński.
Chyba zaraz zniesie jajo. Diksiula kochana,
patrzcie! – mówiąc to podtykała przerażonym
szkrabom pod nosy coś, co jeszcze dobę
wcześniej było gołębiem.
- Pogłaskaj, śmiało, nie dziobnie-
zachęcała biorąc rączkę kilkulatka i
pocierając nią o ptakokształtne ścierwo.
Nie pomagały ciężkie bury od rodziców,
próby siłowego usunięcia ,,wariatki”.
Performance trwał w najlepsze.
,,Chcieliście czuba – to go macie, buraki!
Wywołaliście z lasu! Nie dam się
zastraszyć, zgnoić!” – myślała pani Ania
strasząc kolejne dziecko.
Wyproszono ją w końcu, po czterech
godzinach pokazu.
Absmaczysko jednak pozostało, każdy z
małych gołębiarzy zapamiętał na długo
horror, jakiego był uczestnikiem.
Grzyb mieszkalny nie został odbudowany, z
czasem porósł trawą i mchem. Stoi na swoim
miejscu do dziś, niby pomnik ślepej,
bezsensownej nienawiści.
Pani Wiśniewska wróciła do stolicy, podobno
żyje w konkubinacie z nowym facetem, mają
córeczkę.
Bracia Kurylukowie, jak nie trudno się
domyślić, rozbestwieni bezkarnością,
brakiem reakcji ze strony poszkodowanej,
zaczęli dokonywać kolejnych, coraz
cięższych przestępstw.
Dziś obaj odbywają długie wyroki więzienia,
starszy za pobicie i gwałt, młodszy za
spowodowanie wypadku ze skutkiem
śmiertelnym będąc w stanie
nietrzeźwości.
Obecnie we wsi mało kto hoduje gołębie.
Ludzie boją się startować w konkursach, by
nie podzielić losu ,,czarownicy z
miasta”.
Przestroga? A gdzie tam! Udławili się
własnym jadem, ciemnogrodczycy. Kłębowisko
węży, w którym nie ma szans przeżycia nikt
choćby minimalnie inny od szarej, zwartej
masy. Mierzwy.
Gołąbek, symbol pokoju jest trawiony w
trzewiach anakondy. Smutne to, ale i
piękne. Czarna gorączka wisi w powietrzu.
Wdech, wydech. Znowu wdech. Nasiąknij ją,
byle szybko. Inhaluj, obrastaj łuskami. Wij
się, inaczej nie można.
Komentarze (7)
I
brawo, nie mogłam się oderwać od tekstu, to historia
straszna, ale wartko, pięknie opowiedziana - puenta
przygnębia, ale cóż taka prawda...
Kolejny =, bardzo wymowny i interesujący fragment Twej
fantastycznej powieści.
Florek w świecie fantazji, tam najlepiej się czuje,
miraże, konstelacje, przemyślenia Swe snuje.
kilkanaście lat później obrosły bluszczem szkielet
pogorzeliska przyciągnie uwagę dociekliwych
nastolatków. Rodzice zignorują pytania a dziadek
przefiltruje kilka szczegółów o wariatce. Resztę
wyszperają w wyszukiwarkach. Budowlany plastik
pozyskiwany z recyclingu. Wytrwarzanie modułowe w
połączeniu z tradycyjną technologią budowlaną.
Programy aktywizacji i rozwoju obszarów wiejskich,
Finansowanie przez prywatne firmy. Na gołębie
rozciągają kolce bo srają na parapetach. Symbol pokoju
narysował Picasso. Noe gołębia wypuścił.
Bardzo ciekawa opowieść; czyta się jednym tchem.
Miłego dnia bez czarnej gorączki:)
z przyjemnością Florku:)